Kilka tysięcy osób, głównie młodych, wzięło w sobotę wieczorem udział w marszu z pochodniami w Budapeszcie upamiętniającym wybuch 60 lat temu rewolucji węgierskiej 1956 r.
Uczestnicy pochodu przeszli od politechniki – gdzie 22 października 1956 r. odbyło się wielkie zgromadzenie studentów, na którym wysunięto żądania, m.in. opuszczenia kraju przez wojska sowieckie, wolnych wyborów i wprowadzenia systemu wielopartyjnego - do placu Józefa Bema, gdzie dzień później odbył się wielki wiec poparcia dla polskich przemian.
Niesiono flagi węgierskie z okrągłymi dziurami w środku, upamiętniając wycinanie w 1956 r. godła sowieckiego ze środka flagi, a także flagi polskie. Wiele osób miało na sobie opaski w barwach narodowych.
Uczestnicy marszu zatrzymali się po drodze na placu premiera z 1956 r. Imrego Nagya, straconego w 1958 r., przy pomniku Płomienia Rewolucji, gdzie burmistrz Budapesztu Istvan Tarlos wygłosił przemówienie.
Burmistrz zaznaczył, że Węgrzy - potomkowie rewolucjonistów sprzed 60 lat – powinni nadal chronić płomień rewolucji. Podkreślił: „W 1956 r. Węgrzy prawie nie mieli innej broni, jak tylko umiłowanie wolności. Ale nadzieja nie umiera, dopóki tli się pragnienie wolności”.
Zaznaczył, że od pokojowego przejścia studentów pod pomnik Bema 23 października do zdławienia jednego z ostatnich ognisk zbrojnego sprzeciwu na wyspie Csepel pod Budapesztem minęło zaledwie 20 dni, ale były to jedne z najwspanialszych 20 dni. „Niezbyt duży, ale zdecydowany naród podniósł głowę i powiedział +nie+ uciskowi i dyktaturze i przeciwstawił się jednemu z największych wówczas mocarstw świata” – oświadczył.
Oddając hołd Nagyowi podkreślił, że jego losy były typowe dla XX wieku: „wierzył i rozczarował się, ślepo płonął i opracowywał trzeźwe plany, wzniósł się ponad swą męczeńską śmierć, pozostając wiernym swym ideom i nie poszedł na bezideowy kompromis z mordercami”.
Burmistrz oznajmił, że naród węgierski do dziś ma dług wdzięczności wobec tych narodów i krajów, które wyciągnęły w tamtym czasie pomocną dłoń do Węgrów. Jak zaznaczył uchodźcy węgierscy zostali przyjęci z wyjątkową życzliwością, gdyż postrzegano ich jako ludzi mających swój udział w chwale rewolucji.
Jak zaznaczył, ówcześni uchodźcy mieli ze sobą odpowiednie dokumenty, nie wyrzucali paszportów i nie wprowadzali w błąd władz państw, które ich przyjmowały, nie chcieli też zmienić ich zwyczajów i praw.
Płomień rewolucji na placu Nagya będzie płonąć do 4 listopada. Tego właśnie dnia 60 lat temu wojska sowieckie rozpoczęły szturm Budapesztu.
Uczestnicy rewolucji węgierskiej 1956 r. domagali się przywrócenia wolności słowa i innych swobód obywatelskich oraz pełnej niezależności od ZSRR. Rozpoczęta 4 listopada interwencja wojsk sowieckich w ciągu kilku tygodni krwawo stłumiła powstanie. Władzę na Węgrzech przejął wówczas marionetkowy rząd Janosa Kadara.
Represje wobec uczestników węgierskiego powstania trwały jeszcze długo po ostatecznym zdławieniu wolnościowego zrywu. W walkach zginęło ponad 2,5 tys. osób. Po upadku powstania kilkaset osób stracono, tysiące trafiły do więzienia, a ponad 200 tys. ludzi wyemigrowało.
Z Budapesztu Małgorzata Wyrzykowska (PAP)
mw/ mal/