Białych plam w dziejach polskiego wywiadu okresu międzywojennego jest więcej niż obszarów znanych. Wszystko przez utratę archiwów we wrześniu 1939 r. Jedno jest jednak pewne: Oddział II to fascynująca opowieść, z której można się wiele nauczyć – mówi PAP dr Dominik Smyrgała, historyk służb specjalnych.
Polska Agencja Prasowa: Jak stworzyć wojskowe służby specjalne tuż po odzyskaniu niepodległości, przy braku środków, granic państwowych i w warunkach wojny toczonej z niemal wszystkimi sąsiadami?
Dr Dominik Smyrgała: W pierwszej chwili trudno uwierzyć, że to w ogóle możliwe. Ale jeśli bliżej się przyjrzeć początkom polskiego wywiadu wojskowego, można zauważyć, że wcale nie była to losowa, szalona improwizacja. Przede wszystkim wielu przyszłych oficerów wywiadu przetarło się najpierw w Polskiej Organizacji Wojskowej, działającej już przecież od 1914 r. Jeszcze wcześniej zdobywali doświadczenie w Związku Strzeleckim i Towarzystwie Gimnastycznym „Sokół”.
Dr Dominik Smyrgała: Jeśli bliżej się przyjrzeć początkom polskiego wywiadu wojskowego, można zauważyć, że wcale nie była to losowa, szalona improwizacja. Przede wszystkim wielu przyszłych oficerów wywiadu przetarło się najpierw w Polskiej Organizacji Wojskowej, działającej już przecież od 1914 r. Jeszcze wcześniej zdobywali doświadczenie w Związku Strzeleckim i Towarzystwie Gimnastycznym „Sokół”.
Nie można też zapomnieć o legionistach, a przecież Organizacja Bojowa PPS kierowana przez Piłsudskiego też uczyła życia w konspiracji – nawet jeśli oskarżana była o działalność terrorystyczną, przynajmniej nie do końca bezzasadnie. Zaplecze zatem było i chociaż co do zasady jestem przeciwnikiem przypisywania wszystkich zasług w odbudowie Polski Józefowi Piłsudskiemu, to jednak z pewnością polski wywiad narodził się w środowiskach, których był on zwornikiem.
PAP: Wśród twórców polskiego wywiadu pojawiają się znane nazwiska takich postaci jak: Walery Sławek czy Ignacy Matuszewski. Później byli oni zaliczani do elity II RP. Czy można powiedzieć, że wywiad wojskowy dwudziestolecia międzywojennego był swego rodzaju kuźnią kadr?
Dr Dominik Smyrgała: Z całą pewnością, chociaż uczciwie przyznam, że można mieć wątpliwości, czy zawsze było to dobre. Być może pytanie trzeba postawić inaczej – do wywiadu trafiali ludzie szczególnie utalentowani, którzy dzięki temu dawali się poznać z dobrej strony. Albo jeszcze inaczej – wielu dostojników II RP kończyło także Wyższą Szkołę Wojenną, do której tradycji nawiązuje dziś Akademia Sztuki Wojennej, a dopiero potem trafiało do któregoś z oddziałów Sztabu Generalnego lub Głównego. Było ich dużo więcej niż tych, których pan wspomina. Przez Oddział II przeszedł też Józef Beck, a także bohater mojej książki Marian Chodacki, czy może nieco mniej znane, ale nie mniej zasłużone postacie, takie jak Alfred Birkenmayer. Niewątpliwie jednak oficerowie „Dwójki” to były osoby nietuzinkowe.
PAP: Jakie były najważniejsze zadania wywiadu w pierwszych latach II Rzeczypospolitej?
Dr Dominik Smyrgała: Przede wszystkim trzeba najpierw określić, na jakie okresy podzielimy pierwsze lata II RP. W debacie publicznej zdaje się dominować pogląd, wyrosły z dosłownego traktowania daty 11 listopada 1918 r., jako granicznej daty końca niewoli, że już od tego momentu funkcjonowało w pełni ukształtowane Państwo Polskie. Tymczasem tak naprawdę do roku 1922, a już na pewno do Traktatu Ryskiego, niepodległość Polski wcale nie była ugruntowana. Kilka innych państw też ogłosiło niepodległość po roku 1918, a nie zdołało przetrwać próby czasu.
Co więcej, 11 listopada 1918 r. jest też datą rozejmu w Compiègne, a więc kończącego działania na froncie zachodnim, co jednak tylko utrwala błędne przeświadczenie o końcu wojny. Formalnie I wojna światowa zakończyła się traktatami w Wersalu i Trianon, a więc w 1920 r. Dla nas jednak nie był to koniec zmagań zbrojnych, bo jeszcze trzeba pamiętać o wojnie polsko-bolszewickiej i Powstaniach Śląskich. Dla wielu osób z tamtej epoki był to jeden, ciągły konflikt zbrojny; siedmioletni, a niekiedy ośmioletni okres wojen o niepodległość.
Stąd w tym okresie zadania wywiadu wojskowego dotyczyły głównie celów wojennych. Oddział II był zaangażowany we wszystkie, także we wsparcie Powstań Śląskich. Jednocześnie obawiano się interwencji niemieckiej, w tym z możliwym użyciem broni chemicznej. Zachowały się dokumenty polskiego wywiadu z wczesnych lat dwudziestych pokazujące poważne obawy, że takie zagrożenie było realne.
Co jednak istotne, jeszcze nie okrzepła polska niepodległość, a już pojawiło się zagrożenie, że dawni zaborcy porozumieją się i doprowadzą do nowego rozbioru. „Dwójka” od początku tak interpretowała podpisanie Traktatu w Rapallo. Żeby zrozumieć, jakim szokiem było podpisanie układu między Niemcami a sowiecką Rosją, pozornie niewinnego, bo tylko ustanawiającego stosunki dyplomatyczne, handlowe i rezygnację z wzajemnych roszczeń wojennych, trzeba sobie zdać sprawę z sytuacji, w jakiej znajdował się wówczas świat. Niemcy były jednym z pierwszych, o ile nie pierwszym, państw, które nawiązały z Sowietami stosunki dyplomatyczne – mimo pełnej świadomości zbrodniczości reżimu i jego rewolucyjnego charakteru, dążącego do obalenia ładu zachodniej cywilizacji. Zapewne za przyczyny można uważać to, że Lenin był w istocie niemieckim agentem, którego zadaniem było wyprowadzenie Rosji z I wojny światowej, czego zresztą skutecznie dokonał; można jako przyczynę postrzegać również już rozwijającą się operację dezinformacyjną „Trust” połączoną z nową polityką ekonomiczną (NEP) w Rosji.
Rapallo ogniskuje w sobie zatem dwa istotne problemy funkcjonowania polskiego wywiadu w latach dwudziestych XX w.: rozpoznanie zakresu i skali współpracy Niemiec i Rosji, co legło u podstaw najbardziej spektakularnej operacji Oddziału II, czyli misji mjr. Jerzego Sosnowskiego w Berlinie, oraz rozpoznania natury zjawisk w Rosji, a potem ZSRS, co z kolei okazało się największą porażką „Dwójki”, bardzo skompromitowanej w wyniku operacji „Trust”.
PAP: Dzisiaj dość oczywisty jest podział na cywilne i wojskowe służby wywiadowcze. Dlaczego przed wojną Polska w zasadzie nie miała rozbudowanego wywiadu cywilnego?
Dr Dominik Smyrgała: Służby cywilne, czyli głównie Policja Państwowa i jej Wydział IV, zwany potocznie (acz niezbyt szczęśliwie) policją polityczną, skupiały się głównie na działalności wewnętrznej. Używając współczesnego języka, powiedzielibyśmy, że zajmowała się ona kontrwywiadem i zwalczaniem terroryzmu. Rzadko myślimy o II RP w kategoriach państwa zagrożonego terroryzmem, ale tak było. Działalność wywrotową prowadziła i Komunistyczna Partia Polski (ze słynnym zamachem na Cytadeli), i ukraińscy nacjonaliści (zabójstwa Bronisława Pierackiego i Tadeusza Hołówki), i mniejszość niemiecka (zamach w Tarnowie). Do tego działała aktywna propaganda komunistyczna na skalę, którą dziś zapewne nazwano by wojną hybrydową. Pracy było naprawdę wiele.
Dr Dominik Smyrgała: Służby cywilne, czyli głównie Policja Państwowa i jej Wydział IV, zwany potocznie (acz niezbyt szczęśliwie) policją polityczną, skupiały się głównie na działalności wewnętrznej. Używając współczesnego języka, powiedzielibyśmy, że zajmowała się ona kontrwywiadem i zwalczaniem terroryzmu. Rzadko myślimy o II RP w kategoriach państwa zagrożonego terroryzmem, ale tak było.
Myślę jednak, że była też jeszcze inna przyczyna. Ludzie, którzy tworzyli Oddział II, jak już wspomniałem, mieli za sobą bardzo długi szlak bojowy, często braterstwo broni, wreszcie pracę w organizacjach paramilitarnych. Wywodzili się w dużej mierze z jednego środowiska i być może nie wyobrażali sobie funkcjonowania inaczej niż w organizacji wojskowej.
PAP: W 1921 r. zawarliśmy sojusz wojskowy z Francją, który w kolejnych latach układał się bardzo różnie. A jak działała współpraca tych wywiadów?
Dr Dominik Smyrgała: Podobnie jak w przypadku współpracy wojskowej była bliska, lecz asymetryczna, z korzyścią dla Francji. Dotyczyło to nawet spraw wspólnych, takich jak rozpoznawanie zbrojeń niemieckich, gdzie Francuzom w Polsce w zasadzie wolno było wszystko, a Polacy we Francji stale napotykali problemy.
Wyjątek stanowiła sprawa Enigmy, gdzie przez długi czas to Francuzi przekazywali nam informacje, nie otrzymując w zamian nic. Jednak ostatecznie okazało się to warte inwestycji, choć może nie dla Francji, która przecież upadła niewiele później niż Polska. Informacje wywiadowcze wymieniano przez cały okres międzywojnia, ale np. po zamachu majowym, bardzo nieprzychylnie przyjętym we Francji, i Traktacie Lokarneńskim, z kolei negatywnie ocenionym w Polsce, na jakiś czas kooperacja właściwie zamarła. Ponowna intensyfikacja nastąpiła po dojściu Hitlera do władzy. Wiązało się to oczywiście z wielkimi zbrojeniami i jawnie agresywną polityką Niemiec.
PAP: W historii polskiego wywiadu widzimy pewnego rodzaju paradoks. W latach dwudziestych, gdy zagrożenie dla polskiej niepodległości było stosunkowo niewielkie, polski wywiad działał bardzo skutecznie. W okresie narastania zagrożeń jego działania były zaś znacznie bardziej ograniczone.
Dr Dominik Smyrgała: Pozwolę sobie nie zgodzić się z tą opinią. Jak już mówiłem wcześniej, Oddział II od początku dostrzegał wiele niebezpieczeństw dla niepodległości II RP. Podział na dwie dekady pod tym względem nie jest do końca uzasadniony. Znowu odwołam się do bohatera mojej książki. W roku 1933 na łamach czasopisma „Polityka Narodów” Marian Chodacki, wówczas w cywilu, stawiał tezę, że Traktat z Rapallo może zawierać tajną klauzulę podziału wpływów między Sowietami a Niemcami w państwach bałtyckich, do których zaliczał również Polskę i Finlandię. Wedle posiadanej wiedzy w układzie z Rapallo takiego zapisu nie było – ale Chodacki w zasadzie dokładnie opisał tajny protokół do paktu Ribbentrop-Mołotow, a więc przyjętego sześć lat później.
Podobnie jeśli chodzi o skuteczność. Lata dwudzieste to właściwie całkowita porażka na odcinku wschodnim, poniesiona na skutek słynnej operacji „Trust”. W zasadzie przez lata trzydzieste nie udało się z niej podnieść, chociaż w odróżnieniu od innych służb wywiadowczych Polacy wyciągnęli z własnej porażki wnioski. To właśnie z przemyśleń związanych z „Trustem”, ze strategiczną decepcją i z dezinformacją, wyrosła cała gałąź późniejszej sowietologii. Wśród Polaków, którzy kładli podwaliny pod rozumienie rzeczywistości Kremla, prym wiódł Jerzy Niezbrzycki, przedwojenny kierownik Referatu „Wschód”, po wojnie współpracownik francuskiego MSZ i pracownik naukowy Instytutu Hoovera oraz konsultant CIA.
Dr Dominik Smyrgała: Lata dwudzieste to właściwie całkowita porażka na odcinku wschodnim, poniesiona na skutek słynnej operacji „Trust”. W zasadzie przez lata trzydzieste nie udało się z niej podnieść, chociaż w odróżnieniu od innych służb wywiadowczych Polacy wyciągnęli z własnej porażki wnioski. To właśnie z przemyśleń związanych z „Trustem”, ze strategiczną decepcją i z dezinformacją, wyrosła cała gałąź późniejszej sowietologii.
Natomiast sukcesy też rozkładają się inaczej. Operacja „In. 3” mjr. Jerzego Sosnowskiego rozkłada się na obie dekady (1926–1934), podobnie jak łamanie Enigmy, które dokonało się już w latach trzydziestych, tak jak słynna akcja „Wózek”, która rozpoczęła się w 1934 r.
Na sprawę Enigmy trzeba zwrócić szczególną uwagę. Wydawałoby się, że przynajmniej w Polsce powiedziano już na ten temat wszystko. Trwają spekulacje, o ile praca polskich kryptologów skróciła wojnę, chociaż ostatnio nawet brytyjscy historycy przyznają, że pytanie jest bezzasadne, bo bez zdolności wykrywania wilczych stad U-Bootów nastąpiłoby trwałe odcięcie Wielkiej Brytanii od dostaw żywności drogą morską. A z odtajnionych dokumentów wynika, że bywały sytuacje, kiedy zapasy żywności na Wyspach wystarczały na dwa tygodnie. Ale bez złamania Enigmy, bez bomby kryptologicznej Mariana Rejewskiego, bez płacht Henryka Zygalskiego, a potem Colossusa Alana Turinga zapewne nie powstałyby komputery i nowoczesna informatyka.
PAP: Trwają dyskusje wokół wiedzy polskich wojskowych i polityków na temat ich wiedzy o planowanej agresji ZSRS. Czy wywiad wojskowy informował o przygotowaniach do ataku? Jaka była wiedza polskich służb na temat sytuacji w ZSRS?
Dr Dominik Smyrgała: Wspomniana już kilkukrotnie operacja „Trust” w praktyce oślepiła polski wywiad, jeśli chodzi o rozpoznawanie zagrożeń ze Wschodu. Ograniczono się do wywiadu płytkiego, często prowadzonego osobiście, bez aktywnego werbunku agentury. Brało się to z obaw o potencjalną kolejną kompromitację, utratę agentury i infiltrację w kraju. Do tego prowadzenie działalności w państwie, które było jednym wielkim reżimem kontrwywiadowczym, nie było proste.
Natomiast kilka rzeczy na obronę „Dwójki” trzeba powiedzieć. Wojnę na obu kierunkach strategicznych jednocześnie uważano za najgorszą opcję i realnie się jej obawiano. Pisał o tym także Jerzy Niezbrzycki, znany także jako Ryszard Wraga. Można wręcz mówić o tym, że obawiano się nie tyle „czy”, ale „kiedy” to nastąpi. Wspominany już artykuł Chodackiego także o tym mówi. Autor, jako człowiek zaangażowany w sprawę Jerzego Sosnowskiego i oficer, który go zwerbował, był na tę kwestię szczególnie wyczulony. Pretensje należy mieć o niezauważenie bądź zlekceważenie oznak mobilizacji Armii Czerwonej. Pomylono się więc tylko odnośnie do owego „kiedy”, z tym że to „tylko” miało katastrofalne skutki.
Ale z kolei o nieznajomość zapisów paktu Ribbentrop-Mołotow nie można już „Dwójki” obwiniać. Żaden wywiad nie zdobył informacji o tajnym protokole w wyniku działań operacyjnych. Po prostu trafił się oferent, który wyniósł dokument i przekazał państwom zachodnim. Można się nawet zastanawiać, czy nie dostał takiego polecenia, żeby zniechęcić je do ewentualnego zaangażowania się w wojnę po stronie Polski. Przecież pakt wprost wskazywał na istnienie sojuszu niemiecko-sowieckiego. A walki z Kremlem w planach zachodni politycy raczej nie mieli. Gdyby Hans von Herwarth [sekretarz ambasadora Niemiec w ZSRS, który przekazał dyplomatom amerykańskim i włoskim informację o tajnym protokole do paktu Ribbentrop-Mołotow – przyp. red.] chciał zapobiec wojnie, powinien był przekazać te informacje Warszawie, a tego nie uczynił. Choć tu swoją rolę mogły również odegrać rasistowskie uprzedzenia wobec Polaków.
PAP: Czy w 1939 r. udało się przenieść struktury wywiadu na Zachód?
Dr Dominik Smyrgała: I tak, i nie. Część kadry, która ewakuowała się wraz z władzami centralnymi i Sztabem Generalnym do Zaleszczyk, przebiła się na Zachód, w tym np. nasi kryptolodzy. Miało to kolosalne znaczenie, ponieważ po zmianach w konstrukcji Enigmy na blisko rok utracono możliwość łamania niemieckich szyfrów. W grudniu 1939 r. niemiecka maszyna została ponownie złamana, znowu przez Polaków. Swoimi sposobami dotarli oficerowie, którzy uciekli z obozów internowania na Węgrzech, na Litwie i w Rumunii. Wielu w kraju wpadło, a struktury zostały rozbite na skutek tragicznej utraty archiwum ukrytego w Forcie Legionów. Na szczęście jednak liczba ewakuowanych była wystarczająco liczna, działały placówki zagraniczne, po świecie było rozproszonych wielu byłych „dwójkarzy”, którzy po prostu wrócili do służby, a poświęcenie, odwaga i pomysłowość Polaków w kraju nie znały granic. Wystarczyło, by stworzyć najskuteczniejszy wywiad aliancki okresu II wojny światowej.
PAP: Jakie są największe białe plamy w historii polskiego wywiadu okresu międzywojennego?
Dr Dominik Smyrgała: Jest ich więcej niż obszarów znanych. Wszystko przez utratę archiwów we wrześniu 1939 r. Wyrwy i braki mamy ogromne. O pracy w Oddziale II bohatera mojej książki, Mariana Chodackiego, mamy zupełnie szczątkowe informacje, w sumie kilkanaście stron dokumentów. Bardzo niewiele zachowało się nawet na temat najsłynniejszej operacji, czyli działalności mjr. Jerzego Sosnowskiego, choć zdawałoby się, że tyle książek o nim powstało. A i tak ciągle znaków zapytania jest bardzo wiele.
Dr Dominik Smyrgała: Jest ich więcej niż obszarów znanych. Wszystko przez utratę archiwów we wrześniu 1939 r. Wyrwy i braki mamy ogromne. O pracy w Oddziale II bohatera mojej książki, Mariana Chodackiego, mamy zupełnie szczątkowe informacje, w sumie kilkanaście stron dokumentów. Bardzo niewiele zachowało się nawet na temat najsłynniejszej operacji, czyli działalności mjr. Jerzego Sosnowskiego, choć zdawałoby się, że tyle książek o nim powstało. A i tak ciągle znaków zapytania jest bardzo wiele.
Jedno jest jednak pewne. Oddział II to fascynująca opowieść, z której można się wiele nauczyć, do której dziś odwołują się polskie wojskowe służby specjalne w budowie swojego etosu i tradycji.
Dr Dominik Smyrgała jest specjalistą ds. stosunków międzynarodowych i bezpieczeństwa, historykiem i wykładowcą Akademii Sztuki Wojennej w Instytucie Historii Wojskowości i Służb Specjalnych. Niedawno ukazała się jego najnowsza książka „Dwa kroki przed przyszłością. Marian Chodacki jako wzór współczesnego analityka wywiadu”.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /