11.02.2010. Warszawa (PAP) - Elżbieta Ficowska jest jednym z 2500 dzieci uratowanych przez Irenę Sendlerową i jej współpracowników z getta warszawskiego. Jako 6-miesięczne dziecko została stamtąd wywieziona w skrzynce. 15 lutego przypada setna rocznica urodzin Ireny Sendlerowej.
Irenę Sendlerową pamiętam - mówi Ficowska - jako wspaniałą panią, zawsze w otoczeniu przyjaciół. Miała silnie zarysowaną osobowość. "Nic dziwnego, że choć sama podkreślała zasługi swoich współpracowników, to właśnie siła jej osobowości sprawiała, że to ona była spiritus movens akcji ratowania dzieci" - dodaje.
W czasie wojny i okupacji Irena współpracowała z wieloma osobami, także z moją przyszłą mamą Stanisławą Bussoldową - mówi Elżbieta Ficowska. - "To był duży krąg ludzi, łańcuch ocalenia, siatka osób, które ściśle ze sobą współdziałały ratując dzieci żydowskie, zachowując przy tym jak największy stopień konspiracji. Nikt nie przekazywał wówczas takich informacji, które mogły grozić śmiercią własną lub najbliższych. Sądzę, że w związku z tym do dziś żyją jeszcze osoby, które nie wiedzą, że Irenie zawdzięczają swoje życie".
Według Elżbiety Ficowskiej, setne urodziny Ireny Sendlerowej stanowią jeszcze jedną okazję przypomnienia, na czym zawsze Irenie zależało, co podkreślała we wszystkich rozmowach i wywiadach, "że choć ona jest symbolem tej akcji ratowania dzieci żydowskich, bo ona żyje, a większości ludzi, którzy z nią współpracowali już nie ma, to sama by nigdy nic nie zdziałała. Sama by nie uratowała tych wszystkich dzieci".
"Smutno, że te urodziny świętujemy już bez Ireny - mówi Ficowska. - Sto lat to co prawda nie jest norma, ale w jej przypadku tak miało być. Pani Irena miała z nami być na zawsze. Dobrze, że była z nami tak długo. Choć zawsze nasi bliscy odchodzą za wcześnie bez względu na to, ile mają lat. Ale nikt nam nie odbierze pamięci o tej niezwykłej osobie i jej wielkim autorytecie" - dodaje.
Według Ficowskiej, setne urodziny, każde urodziny Ireny Sendlerowej - to dobry powód, żeby pamiętać o niej i tych innych ludziach, którzy zrobili tak wiele. A ponadto - jak dodaje - historia toczy się dalej i dopisuje następne rozdziały.
"Oto historia sprzed tygodnia - mówi Elżbieta Ficowska. - W środku nocy odezwał się telefon. Zadzwonił do mnie obcy człowiek z Nowego Jorku. Płakał. Przypadek sprawił, że znajomi wymienili nazwisko mojej mamy i skojarzyli ze mną. Zadzwonił, żeby powiedzieć, że mojej mamie Stanisławie Bussoldowej zawdzięcza życie".
"Jego przybrana matka opowiedziała mu jak to było. Miał 9 miesięcy, gdy moja mama wyniosła go z getta i zawiozła do miejscowości Warszawice za Otwockiem. Oddała go pod opiekę kobiecie, która została jego matką. Gdy miał 12 lat, wyjechał z matką do USA. Skończył studia na Harvardzie. Jest znanym chirurgiem w Stanach. Gdy odbierał dyplom, jego przybrana matka powiedziała, że fakt, iż jej syn może odebrać dyplom znakomitej uczelni i jeszcze z odznaczeniem, to jest zasługa pewnej Polki Stanisławy Bussoldowej, współpracowniczki Ireny Sendlerowej".
"Trzeba o tym pamiętać - podkreśla Ficowska - jak się mówi o ponurym piekle wojny, zwłaszcza dzieciom, to trzeba też zauważyć te promyki prześwietlające tamte ciemności, że oprócz bandziorów hitlerowskich byli prawdziwi ludzie, którzy odważyli się ryzykować tak wiele, żeby ratować innych".
Elżbieta Ficowska jest jednym z 2500 dzieci uratowanych przez Irenę Sendlerową i jej współpracowników z getta warszawskiego. Jako 6-miesięczne dziecko została stamtąd wywieziona w drewnianej skrzynce, do której włożona została srebrna łyżeczka, darowana jej przez rodziców na szczęście. Na łyżeczce wygrawerowano imię i datę urodzenia. Była to jedyna pamiątka po rodzicach, dziadkach i domu rodzinnym. "To mój posag i moja metryka" - zaznacza Elżbieta Ficowska. Matką Elżbiety Ficowskiej była dwudziestokilkuletnia Henia Koppel (z domu Rochman). Drugą mamą została Stanisława Bussoldowa.(PAP)
abe/ ls/ gma/