Instrukcje postępowania w kontaktach z SB pojawiły się dopiero wskutek działań opozycji demokratycznej pod koniec lat 70. - wskazują historycy, odnosząc się do kontekstu sprawy TW "Bolka". Wśród robotników współpraca była jednak oceniana negatywnie - zastrzegają.
W poniedziałek IPN udostępnił część dokumentów przejętych z domu Czesława Kiszczaka, w tym teczkę personalną i teczkę pracy "Bolka". Są tam m.in. odręcznie napisane zobowiązanie do współpracy, podpisane: Lech Wałęsa "Bolek" z 21 grudnia 1970 r., doniesienia "Bolka" oraz notatki funkcjonariuszy SB ze spotkań z nim oraz oceny SB okresu jego współpracy. Na swoim mikroblogu b. prezydent kolejny raz oświadczył, że nie współpracował z SB, nigdy na nikogo nie donosił, nie brał żadnych pieniędzy i nie dał się złamać.
O tym, że odnosząc się do kontaktów Lecha Wałęsy z SB warto brać pod uwagę szerszy kontekst społeczny, przekonuje historyk z Uniwersytetu Gdańskiego dr hab. Piotr Perkowski, który zajmuje się m.in. historią społeczną Gdańska w latach komunizmu. Jak wskazał w rozmowie z PAP, przypadek Wałęsy stanowi ilustrację szerszych tendencji z okresu przełomu lat 60. i 70. Przewodniczący Rady IPN prof. Antoni Dudek z kolei uważa, że ważniejsza jest motywacja indywidualna każdej osoby, którą SB chciała zwerbować, niż tło ogólne.
Perkowski mówi: "Wałęsa zaczyna pracować w stoczni w 1967 r. i można powiedzieć, że jego biografia jest dobrym przykładem, żeby pokazać, jaki typ ludzi pracował w tym czasie w Stoczni Gdańskiej: ludzie generalnie młodzi, gdzieś tak do 35. roku życia, głównie mężczyźni, głównie ludzie, którzy przybyli na Wybrzeże z innych regionów kraju bądź przyjechali do Trójmiasta z mniejszych miejscowości na Pomorzu; więc to są generalnie imigranci pierwszego pokolenia - nie dzieci stoczniowców, tylko ludzie z rodzin chłopskich lub robotniczych, ale niepracujących wcześniej w przemyśle stoczniowym".
W tym okresie - jak podkreślił Perkowski - kończy się okres największego, skokowego awansu społecznego stoczniowców. "Wałęsa już jest raczej przedstawicielem grupy, która czuje, że coś się skończyło; że jednak jego starszym kolegom było trochę lepiej w stoczni. Towarzyszy temu rosnąca fluktuacja kadrowa, podwyższane normy; łatwiej jest stracić pracę" - dodał.
Zdaniem historyka, oceniając biografię Wałęsy warto mieć świadomość realiów, w jakich funkcjonował: z jednej strony specyfiki pracy stoczniowca, która w tym okresie wiązała się z pewnym prestiżem i związaną z bliskością morza wiedzą o tym, jak żyje się na Zachodzie, ale jednocześnie była bardzo ciężka i nie dawała możliwości "realnego awansu". "Jak powiedział jeden z inżynierów pracujących w tym okresie w Stoczni Gdańskiej, praca w stoczni to była trochę taka klatka, przez której pręty można było zobaczyć Zachód, czyli aspiracje były trochę większe niż w innych sektorach przemysłu, natomiast możliwości realnego awansu były znikome" - wskazał Perkowski.
"Te zarobki, które oni uzyskują, wystarczają na to, żeby utrzymać się na co dzień, opłacić hotel robotniczy i zakupy, ale już na niewiele więcej. Jeśli taki robotnik stoczniowy chce mieć rodzinę i dzieci, a większość takich ludzi dwudziestoparoletnich już te rodziny zakłada, to musi wtedy brać godziny nadliczbowe bądź jego żona musi pracować, ale tam często panuje - tak jak u Wałęsów - model tradycyjny, w którym to mężczyzna utrzymuje całą rodzinę. Oprócz nadgodzin jest jeszcze system premii, wypłacanych przez kierowników zmian, brygadzistów, mistrzów; wynagradzani są ci, którzy biorą najczęściej nadliczbowe godziny. Kto bierze nadgodziny zarabia więcej, ale koszt tego jest bardzo wysoki, ludzie są przemęczeni" - mówi historyk. Obrazu dopełniają - w ocenie Perkowskiego - "duże, jak na realia PRL, różnice w zarobkach pomiędzy robotnikami związane ze stażem pracy oraz przynależnością polityczną - do partii lub koncesjonowanych związków zawodowych".
Na tym tle wybuchają w grudniu 1970 r. protesty na Wybrzeżu, których krwawe stłumienie przez władze - jak podkreśla historyk - pozostawia po sobie atmosferę strachu. "Dziesiątki ludzi nękane są aresztowaniami, zwolnieniami z pracy i są na inne sposoby prześladowane" - powiedział. Według Perkowskiego strach przed scenariuszem znanym z Grudnia utrzymuje się w stoczni nawet 10 lat później, w sierpniu 1980 r., i "jest jednym z podstawowych czynników kształtujących wówczas strategię strajkujących".
Perkowski przyznał, że generalnie kontakty z SB postrzegane są już wówczas negatywnie przez robotników, ale jednocześnie zastrzegł, że "wiedza o tym, jak zachowywać się w kontaktach z SB pojawia się dopiero po 1976 r., a na Wybrzeżu przede wszystkim po powstaniu Wolnych Związków Zawodowych". "Widać to doskonale w biografii Lecha Wałęsy, który w roku 1978, jak rozmawia z oficerami SB, to mówi już bardzo wyraźnie, że on nie będzie rozmawiał, pyta, czy mają nakaz albo jakiś inny dokument, który pozwala im na wkroczenie na teren zakładu. W dokumencie z tego spotkania jest taki opis, że Wałęsa jest bardzo zdenerwowany, że trzęsą mu się ręce, ale twardo mówi, że nie - i to ewidentnie już jest efekt przeszkolenia" - dodał.
Według historyka wydana w 2008 r. książka Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka "SB a Lech Wałęsa" zawierała "poważne, dobrze udokumentowane argumenty" na rzecz tezy o współpracy Wałęsy z bezpieką. Jednocześnie zastrzegł, że ze zgromadzonych przez historyków faktów wyciąga "inne wnioski". "Uważam, że to w sumie wspaniałe, że jeśli nawet Wałęsa był +Bolkiem+, to już kilka lat później potrafi się zaangażować w publiczną krytykę systemu, a potem w działalność wolnych związków, nie bojąc się wyrzucenia z pracy i innych konsekwencji" - powiedział.
Przewodniczący Rady IPN prof. Antoni Dudek także przyznaje, że na początku dekady nie tylko w środowisku robotniczym w Gdańsku, ale nawet w warszawskich środowiskach inteligenckich świadomość jak zachowywać się wobec bezpieki była ograniczona. Dopiero - jak wskazał - w drugiej połowie lat 70. upowszechniają się instruktaże dotyczące sposobu postępowania w kontaktach z SB. "Najsłynniejszym jest +Obywatel a Służba Bezpieczeństwa+ autorstwa mec. Jana Olszewskiego. Odwołuje się on do bardzo konkretnych przepisów obowiązujących w PRL i mówi, że po pierwsze można odmówić zeznań, po drugie, jeśli dostaje się wezwanie od SB bez wyraźnie określonego celu wezwania, to można też odmówić przyjścia" - mówił.
Niemniej - jak podkreśla Dudek - "kody zachowania były jednak od zawsze". "To dotyczy też drugiej wojny światowej, czasów zaborów itd. Jedni poddają się presji policji, inni nie. Z tym samym mamy do czynienia w XIX w., kiedy to policja pruska czy carska Ochrana łapie różnych spiskowców i jedni łamią się w śledztwie, inni nie. Nie ma co opowiadać, że Wałęsa nie wiedział - on wiedział, czym jest informowanie o kolegach stoczniowcach i czym to grozi. Dla mnie opowieści, że on był niedoinformowany, są wątpliwe" - dodał.
Dudek podkreślił, że z tych powodów jest "sceptyczny" co do tłumaczenia wyborów indywidualnych sytuacją ogólną. "Na przełomie lat 60. i 70. wszyscy, którzy się angażowali w protesty społeczne, musieli się liczyć z tym, że zostaną aresztowani, poddani brutalnemu przesłuchaniu. W trakcie tych przesłuchań praktycznie każdemu proponowano współpracę. I jedni się łamali, inni nie" - powiedział.
"Można oczywiście mówić, że była straszna bieda, że rzeczywiście był terror, że były ofiary śmiertelne Grudnia'70, że w tym czasie na komisariatach bito ludzi. To wszystko jest prawda, ale w efekcie tego jedni szli na współpracę, a inni nie szli na współpracę. Przesłuchiwano wtedy setki ludzi, zwłaszcza tych zaangażowanych w protesty, a więc takich, jak Wałęsa, który był w komitecie strajkowym. Ale jedni ludzie z komitetu strajkowego zostali pozyskani, inni nie. I tu już jest kwestia indywidualnej odporności" - dodał.
Dr Grzegorz Majchrzak z Biura Edukacji Publicznej IPN ocenia z kolei, że na postawę Wałęsy wobec SB mogło mieć wpływ "doświadczenie Grudnia". Majchrzak, który zapoznał się dokumentami przejętymi przez IPN z domu Czesława Kiszczaka, uważa jednak zarazem, że "teczka +Bolka+ to bardzo przykra lektura". "Jest to ponadstandardowy zakres współpracy. Szkodliwość informacji dostarczanych przez Wałęsę jest też niestety duża" - powiedział.
Majchrzak zwrócił też uwagę na poszlaki, które wskazują - jego zdaniem - że "Bolek" był traktowany przez bezpiekę jako agent szczególnego znaczenia. "Mamy np. kontaktowanie się poprzez tzw. martwą skrzynkę; badając akta nie spotkałem się dotąd z tą metodą komunikacji, jest to bardzo rzadki przypadek. Generalnie wiadomo, że w ten sposób działają agenci wywiadów. Zaskakujące jest również to, że dosyć szybko - bo już w połowie stycznia - na spotkania z +Bolkiem+ przyjeżdża naczelnik jednego z departamentów MSW z Warszawy" - wyliczył.
"Co ciekawe, jeszcze podczas pierwszych spotkań z SB w drugiej połowie grudnia 1970 r. Wałęsa nie był zbyt skłonny do współpracy. Bagatelizował swoje możliwości. Jego postawa zmienia się w styczniu 1971" - dodał.
"Niewątpliwie SB szukała osób, które nie były wobec niej jednoznacznie wrogo nastawione. A taki sygnał, że ktoś się zgadza rozmawiać, że jest gotów tłumaczyć, był dla niej sygnałem, że nie jest wrogo do niej nastawiony" - powiedział historyk. Jak dodał, choć prawdą jest, że Wałęsa był w 1970 r. młodym, prostym robotnikiem, który stanął naprzeciwko "fachowców od werbowania ludzi", należy pamiętać, że z dokumentów SB wynika, że generalnie "dużo trudniej było SB złamać czy zwerbować do współpracy robotnika niż inteligenta, bo ten drugi miał więcej do stracenia i więcej do zyskania".
Również Majchrzak zwraca uwagę, że na początku lat 70. nie było wśród opozycji instrukcji jak postępować w kontaktach z SB. "To były niełatwe starcia amatorów z zawodowcami z SB" - ocenił. (PAP)
msom/ jra/