27.05.2009 Warszawa (PAP) - Prezes PiS Jarosław Kaczyński czerwiec 1989 roku wspomina jako najszczęśliwsze dni jego życia. Przyznaje też, że 20 lat po pierwszych częściowo wolnych wyborach jest krytykiem obecnej rzeczywistości, ale - zaznacza - jest to krytyka człowieka, który ani przez chwilę nie zastanawiał się, że tamten system mógłby być lepszy.
"Moja krytyka, bo należę do krytyków tej rzeczywistości, jest wewnętrzna. To krytyka człowieka, dla którego fakt, że jesteśmy w demokracji w niepodległym państwie, jest zasadniczym wymiarem życiowym, warunkiem bycia człowiekiem, który się czuje jako tako dobrze" - dodał lider PiS.
Wspominając wydarzenia sprzed lat J. Kaczyński przyznał, że 4 czerwca sam nie głosował. Spędził ten dzień w Elblągu, bo z tego okręgu kandydował do Senatu. "Nie mogłem zagłosować, bo jestem warszawiakiem, a nie chciałem wracać do Warszawy. Cały maj przemieszkałem w Elblągu. Bardzo intensywnie uczestniczyłem w kampanii. Związki z Elblągiem zachowałem do dziś, jest to moje ulubione miejsce w Polsce" - wyjaśnił.
"Nam centrala warszawska przewidywała drugą rundę, więc w napięciu oczekiwałem na wynik. Już przed wieczorem przychodziły dobre wiadomości. Okazało się, że nie tylko wygraliśmy, ale wygraliśmy w okręgu mocno" - wspominał.
Następny dzień to - jak mówi - święto i radość.
"5 czerwca wyjechałem do brata i Wałęsy do Gdańska. Tam była słynna rozmowa z Wałęsą, który powtarzał w swoim gabinecie: +W pale się nie mieści, w pale się nie mieści+. Tam też panowała ogólna radość - wspomina.
B. premier przypomniał także kolejną wizytę w tych dniach w domu Lecha Wałęsy i rozmowę w sadzie o tym, jak wykorzystać zwycięstwo. "To nie była rozmowa defensywna, jak to dziś się opisuje. Wałęsa publicznie różne rzeczy mówił, ale naprawdę rozmawialiśmy, co teraz robić. Padł pomysł, by wymusić jak najszybciej wybory samorządowe, tzn. przejąć od dołu władzę. Jako warunek był wybór Jaruzelskiego. I zaczęło się takie lekkie mówienie o rządzie. Chyba nie tego dnia, ale nieco później Wałęsa zaczął myśleć o prezydenturze" - dodał.
We wspomnieniach prezesa PiS jest też czerwcowa Warszawa, do której wrócił parę tygodni po wyborach. "Z radością spacerowałem po Warszawie. Mając 40 lat przeżywałem po raz drugi młodość. Miałem poczucie prawdziwej młodości, poczucie prawdziwego szczęścia, którego w komunizmie nie zaznałem" - powiedział.
Jak dodał, na radość zwycięstwa kładł się jednak pewien cień. Podkreślił, że frekwencja wyborcza, która wynosiła ponad 60 proc. to był wynik dobry, ale "nie miażdżący". "Jeśli to dobrze przeliczyć, to mniejszość społeczeństwa nas poparła - wyjaśnił. Podkreślił, że na Zachodzie frekwencja w decydujących wyborach oscylowała w okolicach 90 proc.
"Nie było tańców na ulicach, choć była niebywała wręcz radość" - dodał.
B. premier wspomniał też, że po czerwcowych wyborach był jednocześnie najszczęśliwszy i najbiedniejszy w życiu. "Nie miałem żadnych dochodów. Od 1981 r. żyłem z podziemia. Miałem malutką pensyjkę i stypendium podziemne. Wówczas się wszystko skończyło i przez ileś miesięcy nie miałem dokładnie nic. To dowód, że można być szczęśliwym, nie mając nic" - powiedział. (PAP)
epr/ bk/