Wbrew pozorom gros utraconych po II wojnie światowej dzieł sztuki nigdy nie opuściło granic naszego kraju i ciągle pozostaje gdzieś w domach czy prywatnych kolekcjach - powiedziała PAP Katarzyna Zielińska z Wydziału Strat Wojennych Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
PAP: Jak w praktyce, "od kuchni", wygląda proces wyszukiwania utraconych dzieł sztuki?
Katarzyna Zielińska: Aktywne poszukiwania dzieł sztuki realizujemy poprzez monitorowanie międzynarodowego rynku antykwarycznego. Właściwie każdy dzień rozpoczynamy od takiej weryfikacji. Działamy za pomocą serwisów internetowych dla kolekcjonerów, które pozwalają wyszukiwać prace po nazwiskach danych artystów. Sprawdzamy te serwisy, szukając nazwisk tych artystów, których dzieła mamy zarejestrowane jako polskie straty wojenne. Codziennie dostajemy raporty z tych stron, a potem każdorazowo sprawdzamy, czy praca danego artysty figuruje w bazie strat wojennych.
PAP: Czy otrzymują państwo zgłoszenia od prywatnych osób?
Katarzyna Zielińska: Tak, to jest kolejna gałąź naszej działalności. Pasjonaci, kolekcjonerzy, hobbyści czy nasi współpracownicy, którzy przeszukują rynek dzieł sztuki, zwracają również uwagę na obiekty, które mogą pochodzić z grabieży wojennej, z polskich zbiorów przedwojennych. Od nich również często dostajemy takie sygnały, i to jest też bardzo pomocne.
Często zdarza się tak, że muzealnicy, bibliotekarze, naukowcy z racji pracy prowadzonej przez siebie przeglądają w internecie zdigitalizowane zasoby instytucji publicznych za granicą. Zdarza się, że trafiają na obiekty, o których wiedzą, że zostały utracone z polskich zbiorów publicznych. Doskonałym przykładem takiej historii jest średniowieczny rękopis kazań "Sermones scripti" z Biblioteki Narodowej, który został zidentyfikowany w zbiorach Biblioteki Narodowej w Dreźnie przez jednego z pracowników Narodowej Książnicy. Po jego zgłoszeniu udało nam się ten obiekt odzyskać w 2014 r.
PAP: W jaki sposób osoba, która sądzi, że namierzyła utracone dzieło sztuki, może to zgłosić?
Katarzyna Zielińska: Na naszej stronie internetowej, poświęconej stratom wojennym: www.dzielautracone.gov.pl widnieje formularz "zgłoś dzieło", poprzez który można zgłaszać obiekty, które wydają się zgłaszającemu warte uwagi.
PAP: Czy ktoś z państwa zespołu przeszukuje antykwariaty?
Katarzyna Zielińska: Antykwariaty w dużej mierze udostępniają swoją ofertę w internecie, więc możemy to robić zza biurka, niekoniecznie osobiście odwiedzające te miejsca.
PAP: W internecie, na stronie MKiDN, dostępna jest aplikacja ArtSherlock. Na czym polega jej działanie?
Katarzyna Zielińska: ArtSherlock to autorski projekt Fundacji Communi Hereditate, zrealizowany we współpracy z Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Fundacją Kronenberga. Aplikacja, uruchomiona w maju 2016 r., pozwala każdemu użytkownikowi urządzeń mobilnych samodzielnie zweryfikować, czy dzieło sztuki, które ma przed sobą, figuruje w bazie strat wojennych. Sprawdzenia dokonuje się, wykonując zdjęcia obiektu. Jest to aplikacja bezpłatna, dostępna we wszystkich systemach operacyjnych. Co ważne, zdjęcie, które robimy, może być zdjęciem samego dzieła sztuki, ale może to być również zdjęcie w katalogu czy też na ekranie monitora, więc wtórny wizerunek też podlega tej weryfikacji. W ciągu kilkunastu sekund autor zdjęcia dostaje informację zwrotną, czy dzieło jest utracone, czy też nie. Obecnie aplikacja obsługuje trzy kategorie dzieł sztuki: malarstwo, rysunek i tkaninę. Do tej pory udało nam się pozytywnie zweryfikować dzięki niej jedno dzieło sztuki. Niestety użytkownik nie podał swojej lokalizacji, ani oficjalnie nie zgłosił obrazu do MKiDN, wobec czego dzieło nadal pozostaje zaginione. Tym niemniej wiemy już, że przetrwało wojnę.
PAP: W jaki sposób weryfikujecie państwo prawdziwość zgłoszeń od prywatnych osób?
Katarzyna Zielińska: Na podstawie informacji o samym dziele, które mamy zgromadzone w naszej bazie. W przypadku dzieł sztuki najważniejszy jest sam wizerunek, ale również informacje odnośnie wymiarów obrazu, techniki, materiału. Historia sztuki pełna jest przypadków, kiedy dane dzieło sztuki, obraz czy rzeźba, było wielokrotnie powtarzane przez jednego artystę, czasami z niewielkimi tylko różnicami, a zatem za każdym razem, kiedy podejmujemy weryfikację, musimy upewnić się, czy aby na pewno to jest to dzieło, które zostało utracone w wyniku II wojny światowej.
W praktyce, jeżeli mamy fizycznie namierzone dzieło sztuki - jest np. w ofercie jakiegoś antykwariatu, czy w którymś z muzeów - wówczas zwracamy się do tej drugiej strony - antykwariatu, muzeum - o możliwość wysłania ekspertów. Robimy to za każdym razem, bo ustalenie tożsamości, potwierdzenie, że faktycznie jest to obraz, którego szukamy, jest zasadnicze. Nie chcielibyśmy dopuścić do sytuacji, w której będziemy czynić starania o odzyskanie czegoś, co nie jest tym obiektem, którego poszukujemy. Nie robimy tego samodzielnie, ale zawsze w towarzystwie eksperta, czy to z danej dziedziny sztuki, czy z dziedziny konserwacji.
PAP: Jeżeli już wiemy, że dzieło, które udało się odnaleźć, jest tym, którego szukamy, co się wtedy dzieje?
Katarzyna Zielińska: Zawsze w pierwszej kolejności zaczynamy od tzw. miękkich negocjacji, przedstawienia swoich argumentów oraz stanowiska ministerstwa kultury, które jest jednolite - nie wykupujemy dzieł sztuki. Uważamy, że Skarb Państwa nie utracił prawa własności i wracamy się z apelem o dobrowolne, bezkosztowe zwrócenie dzieła sztuki. Do prośby dołączamy całą zgromadzoną przedwojenną dokumentację, która jednoznacznie udowadnia, że to dzieło było w polskich zbiorach. Taki komplet dokumentów trafia do obecnego "posiadacza". Jeżeli te argumenty przekonują go, formalizujemy przekazanie. Natomiast jeżeli po drugiej stronie jest opór, sprzeciw czy wątpliwości, to wtedy podejmujemy dalsze kroki. W przypadku, gdy ten obiekt znajduje się w zbiorach publicznych za granicą, to dalsze rozmowy prowadzone są z władzami państwowymi, odpowiednikami ministerstwa kultury w innych krajach, a jeżeli są to osoby prywatne, to w zależności od kraju i możliwości prawnych, które mamy, albo kierujemy sprawę na drogę sądową, albo w przypadku realnego zagrożenia, że obraz zostanie ukryty, wywieziony, sprzedany, prosimy o pomoc organy ścigania, żeby ten obiekt zabezpieczyć.
Uważamy, że Skarb Państwa nie utracił prawa własności i wracamy się z apelem o dobrowolne, bezkosztowe zwrócenie dzieła sztuki. W przypadku, gdy ten obiekt znajduje się w zbiorach publicznych za granicą, to dalsze rozmowy prowadzone są z władzami państwowymi, odpowiednikami ministerstwa kultury w innych krajach, a jeżeli są to osoby prywatne, to w zależności od kraju i możliwości prawnych, które mamy, albo kierujemy sprawę na drogę sądową, albo w przypadku realnego zagrożenia, że obraz zostanie ukryty, wywieziony, sprzedany, prosimy o pomoc organy ścigania, żeby ten obiekt zabezpieczyć.
PAP: Jak postępujecie państwo w sytuacji, gdy ktoś usilnie nie chce zwrócić danego obiektu? Czy możecie zastosować jakieś środki przymusu?
Katarzyna Zielińska: Nie, zawsze działamy w granicach prawa. Nie mamy dodatkowych środków przymusu, które mogłyby nas wspomóc. To wszystko zależy od kraju, w którym dany obraz się znajduje.
PAP: Ile trwa standardowy proces odzyskiwania dzieła?
Katarzyna Zielińska: Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć. Każda sprawa jest indywidualna, zdarzało nam się kilkukrotnie, że cały proces odzyskiwania dzieła zamknął się w przeciągu miesiąca, ale są sprawy - głównie sądowe - które toczą się po 5-6 lat i ciągle pozostają nierozstrzygnięte.
PAP: A co, gdy znajdujecie państwo utracone dzieło na aukcji - co się wtedy dzieje?
Katarzyna Zielińska: W pierwszej kolejności zwracamy się z prośbą do domu aukcyjnego o wycofanie obiektu ze sprzedaży, bo staramy się nie dopuścić do tego, żeby obiekt po raz kolejny zniknął nam z oczu. To jest ten najbardziej dynamiczny etap naszych działań, bo czasami do sprzedaży pozostaje zaledwie kilka dni. My musimy w tym czasie szybko zebrać dokumentację na temat danego dzieła, wystosować pismo i doprowadzić do wycofania obiektu ze sprzedaży. Wtedy prosimy także dom aukcyjny, żeby dany obiekt pozostał u nich i był przechowywany do czasu wyjaśnienia sprawy i późniejszej wizyty ekspertów, która potwierdzi, że to dzieło jest rzeczywiście poszukiwane.
PAP: Z kim współpracujecie państwo przy odzyskiwaniu skradzionych dzieł sztuki?
Katarzyna Zielińska: Na terenie USA jest to FBI oraz Homeland Security Investigations. Na ternie Europy współpracujemy z Interpolem, na zasadzie, że rejestrujemy zaginione obiekty w ich bazie. Oprócz tego współpracujemy z prokuraturą i policją, zarówno w kraju, jak i za granicą. Jeśli jest taka konieczność, że musimy wejść na drogą sądową, to zawsze korzystamy z usług kancelarii prawnych w danym kraju, bo one mają najlepsze rozeznanie w tamtejszym prawodawstwie. Współpracujemy również w formule pro bono z międzynarodowymi firmami, które zajmują się rejestrowaniem i poszukiwaniem utraconych dzieł sztuki. Są to dwie brytyjskie firmy - Art Loss Register oraz Artive. Często zdarza się, że nasi partnerzy, współpracując bezpośrednio z domami aukcyjnymi, wychwytują obiekty, które mogą stanowić polskie straty wojenne i do nas takie zgłoszenia przesyłają. Jest to dla nas bardzo cenna współpraca.
PAP: Czy jest jakieś szczególnie cenne dzieło sztuki, przedwojenna "perła", którą chcielibyście odzyskać?
Katarzyna Zielińska: Warto tutaj wspomnieć o "Portrecie młodzieńca" Rafaela Santi z kolekcji Czartoryskich, chyba najsłynniejszej polskiej stracie wojennej. Jest to obiekt, który w 1944 r. został wywieziony z Krakowa na teren Dolnego Śląska, tam ślad się urywa. Później krążyły o nim różnego rodzaju legendy. Jest to "perła", której powrót byłby dla nas największą radością i satysfakcją.
Drugim obrazem, który jest też szczególnie cenny i wokół którego narosło sporo legend i mitów, to obraz Pietera Bruegla "Walka postu z karnawałem". Jest to obraz, który zdobił przed wojną krakowskie Sukiennice i został zrabowany przez żonę gubernatora dystryktu krakowskiego Charlotte Wachter - po prostu weszła do Sukiennic w towarzystwie żołnierzy niemieckich i wskazywała obrazy, które chce zabrać. Obraz ten jest niezwykłej klasy i wartości, wiemy, że prawdopodobnie został wywieziony do Austrii przez rodzinę Wachterów. Jest to notabene właśnie jedno z tych dzieł, które powstało w bardzo licznych wersjach. Wiemy, że jest około kilkunastu wariantów tego przedstawienia, stąd pojawiają się co chwilę sensacyjne informacje jak np. ta, że obraz ten jest obecnie ozdobą ekspozycji w Kunsthistorisches Museum w Wiedniu, tymczasem jest to zupełnie inna wersja tego dzieła.
PAP: W jakim kraju znajduje się najwięcej polskich utraconych po II wojnie światowej dzieł sztuki?
Katarzyna Zielińska: Z duża dozą prawdopodobieństwa możemy powiedzieć, że są to trzy kraje - Niemcy, Rosja, Polska. Wbrew pozorom gros tych dzieł sztuki nigdy nie opuściło naszych granic i ciągle pozostają gdzieś w domach czy w prywatnych kolekcjach.
PAP: Z jakiego powodu tak ciężko odzyskuje się utracone dzieła z Rosji?
Katarzyna Zielińska: To nawet nie jest kwestia argumentów czy dyskusji, ale zupełnego milczenia drugiej strony. Do tej pory z Rosji udało się odzyskać tylko jeden obraz i było to w latach 90., jeszcze za prezydentury Borysa Jelcyna, kiedy ten klimat polityczny był zgoła odmienny niż dzisiaj. Zasadniczy problem polega również na tym, że polscy badacze nie mają dostępu do magazynów muzealnych czy archiwów rosyjskich, a więc nawet zidentyfikowanie, namierzenie czy oszacowanie skali, ile jest tych dzieł, jest dużym wyzwaniem. Dopóki Rosjanie nie wyeksponują danego obiektu, czy też nie opublikują go w swoich katalogach, dopóty my nie mamy pewności, że dane dzieło może się znajdować w tamtejszych kolekcjach.
W 2015 r. odzyskaliśmy przepiękne marmurowe popiersie bogini Diany, które udało się odnaleźć w Wiedniu w ofercie jednego z domów aukcyjnych. Osoba, która była posiadaczem tego obiektu, tłumaczyła w kuriozalny sposób, jak ten zabytek znalazł się w rękach jej rodziny. Możemy się tylko domyślać, że był to niemiecki oficer, który tę rzeźbę zwyczajnie wywiózł z warszawskich Łazienek Królewskich. Szczęśliwie wróciła do kraju, a co więcej zachowały się przedwojenne zdjęcia miejsca, w którym stała - Pałacu na Wyspie, i dzisiaj możemy ją tam znów podziwiać.
PAP: Czy przydarzyła się pani jakaś ciekawa historia związana z odzyskiwaniem danego dzieła sztuki?
Katarzyna Zielińska: Taka historia związana jest z narracją z drugiej strony. W 2015 r. odzyskaliśmy przepiękne marmurowe popiersie bogini Diany, które udało się odnaleźć w Wiedniu w ofercie jednego z domów aukcyjnych. Osoba, która była posiadaczem tego obiektu, tłumaczyła w kuriozalny sposób, jak ten zabytek znalazł się w rękach jej rodziny. Otóż rzekomo dziadek tej osoby w 1946 r. był na wycieczce studenckiej w zrujnowanej wówczas Warszawie i po prostu kupił tę rzeźbę, która notabene waży 60 kg i ma około jednego metra wysokości, na ulicy i przywiózł sobie jako pamiątkę z tej wyprawy. Jest to oczywiste, że nie było w tych czasach takiej wymiany studenckiej, Warszawa w zasadzie nie istniała, możemy się tylko domyślać, że był to niemiecki oficer, który tę rzeźbę zwyczajnie wywiózł z warszawskich Łazienek Królewskich. Szczęśliwie wróciła do kraju, a co więcej zachowały się przedwojenne zdjęcia miejsca, w którym stała - Pałacu na Wyspie, i dzisiaj możemy ją tam znów podziwiać.
Rozmawiała Katarzyna Krzykowska (PAP)
ksi/ itm/