Ogłoszenie niepodległości Ukrainy w 1991 roku było podyktowane nastrojami społecznymi. W referendum niezawisłość poparło ponad 90 procent wyborców. Jestem dumny, że poszedł za tym upadek ZSRR - mówi PAP pierwszy prezydent Ukrainy, Leonid Krawczuk.
PAP: 24 sierpnia 1991 roku Ukraina ogłosiła Akt Niepodległości. Był pan wówczas przewodniczącym Rady Najwyższej (parlamentu), czyli najważniejszym funkcjonariuszem Ukrainy w składzie ZSRR. Jak wspomina pan te czasy?
Leonid Krawczuk: Ukraina przez całą swą historię dążyła do własnej państwowości, ale nigdy nie udało się jej zdobyć na trwałe. Kiedy jednak w ZSRR, za czasów Michaiła Gorbaczowa, rozpoczęła się pieriestrojka, zaczęły powstawać ruchy domagające się wolności i niepodległości. Rozwijały się one także na Ukrainie. W sierpniu 1991 r. w Moskwie doszło do tzw. puczu Janajewa i powstania Państwowego Komitetu ds. Stanu Wyjątkowego (ros. skrót GKCzP). Jego zadaniem było przywrócenie starych porządków, by nie pozwolić narodom ZSRR na życie w wolności i demokracji. To wszystko działo się na moich oczach. Było lato, czas urlopów, a jednocześnie ogromne napięcie, poszukiwanie różnych sposobów działania i szybkie przystosowywanie się do wciąż zmieniającej się sytuacji.
19 sierpnia, w dniu puczu w Moskwie, przyjechał do mnie gen. Walentin Warennikow, dowódca wojsk lądowych ZSRR, który miał pod swoimi rozkazami miliony żołnierzy. Przyjechał na Ukrainę, by namówić nas do poparcia przewrotu. Nie poparliśmy i nie wprowadziliśmy – jak chciał Warennikow - stanu wyjątkowego. Powiedziałem mu, że nie mamy ku temu żadnych podstaw prawnych. Przedstawiłem mu swoje stanowisko: należy przywrócić Gorbaczowa i z nim rozwiązywać te kwestie.
PAP: Nie odczuwał pan wtedy strachu?
Leonid Krawczuk: Gdybym był sam, może bym się przestraszył, ale znałem nastroje ludzi. Nie było na Ukrainie żadnego obwodu, który nie chciałby mieć więcej praw i więcej wolności. Ludzie chcieli większej możliwości działania bez oglądania się na Moskwę. A ja wiedziałem, że nie ma siły, która może pokonać ludzi. W referendum za niepodległością Ukrainy opowiedziało się ponad 90 proc. społeczeństwa.
Leonid Krawczuk: Po podpisaniu porozumienia w Białowieży, w krajach, w których panował totalitaryzm, zaczęły się ruchy demokratyczne. Posiadacze największych w ZSRR arsenałów jądrowych - Ukraina, Białoruś, Kazachstan - dały przykład i pozbyły się ich. By docenić to porozumienie należy zrozumieć, że w jego wyniku przestało istnieć jedno z największych imperiów na świecie: Związek Radziecki.
PAP: Wraz z tym referendum 1 grudnia 1991 roku na Ukrainie odbyły się zwycięskie dla Pana wybory prezydenckie, po czym, kilka dni później, podpisywał pan porozumienie o rozwiązaniu ZSRR.
Leonid Krawczuk: Po podpisaniu porozumienia w Białowieży, w krajach, w których panował totalitaryzm, zaczęły się ruchy demokratyczne. Posiadacze największych w ZSRR arsenałów jądrowych - Ukraina, Białoruś, Kazachstan - dały przykład i pozbyły się ich. By docenić to porozumienie należy zrozumieć, że w jego wyniku przestało istnieć jedno z największych imperiów na świecie: Związek Radziecki. I jeśli mam mówić, co jest dla mnie w życiu najważniejsze, to odpowiadam: podpisanie aktu o utworzeniu niepodległego państwa ukraińskiego, podpisanie umowy białowieskiej, a w następstwie - zniszczenie imperium radzieckiego.
PAP: Jakie sukcesy i porażki odniosła Ukraina w ciągu tych 25 lata istnienia?
Leonid Krawczuk: Sukces jest jeden: mimo proroctw naszych „zawziętych przyjaciół”, Ukraina od 25 lat istnieje i się rozwija. W czasach, gdy byłem prezydentem, dużo rozmawiałem z rosyjskimi politykami i żaden z nich nie wierzył, że niepodległa Ukraina przetrwa. O tym, że Ukraina jest sztucznym tworem, mówił prezydent Rosji Władimir Putin. Ukraina jest dziś jednak niepodległym państwem, które uznaje cały świat. Tak, istnieje zagrożenie: Rosja. Jest wojna w Donbasie i aneksja Krymu, ale Ukraina trzyma się i będzie żyła. Jeśli więc ktoś na Kremlu pomyśli o zajęciu Ukrainy, to będzie to początkiem całkowitego końca Rosji. Ukraina się nie podda i będzie walczyła do końca, a świat całkowicie odizoluje Rosję jako państwo niebezpieczne. Rosjanie o tym wiedzą. Nasz sukces to wsparcie ze strony Europy i europejski kurs. Musimy jeszcze wiele zrobić: przeprowadzić reformy, zwalczyć korupcję i przyjąć wiele dokumentów, ale zrealizujemy to krok za krokiem.
PAP: Powiedział pan, że w razie ataku Rosji Ukraina się nie podda. Czy całe ukraińskie społeczeństwo gotowe jest stanąć do walki?
Leonid Krawczuk: Na początku agresji Rosji w Donbasie praktycznie nie mieliśmy armii, bo została zniszczona. Kto poszedł bronić naszej ziemi? Ochotnicy, ludowe bataliony. Ktoś ich tam wysyłał? Nie, poszli sami. Tysiące wolontariuszy. Kto w ciągu dwóch lat stworzył nowe wojsko, zdolną do walki armię? Naród nie odda swojej ziemi i będzie walczyć do ostatka. A Ukraina nie jest małym krajem. Ze wsparciem ze strony cywilizowanego świata będziemy trwać, rozwijać się i nikt nie może tego nam zabronić.
PAP: Czy można było uniknąć rosyjskiej aneksji Krymu i sytuacji w Donbasie?
Leonid Krawczuk: By tego uniknąć, trzeba było działać o wiele wcześniej. Trzeba było przeprowadzić decentralizację. Gdybyśmy dali regionom więcej praw, nie byłoby problemów, które mamy dziś. Putin idzie tam, gdzie witają go chlebem i solą. To oznacza, że nie prowadziliśmy tam odpowiedniej polityki. Rosja tymczasem tam pracowała i różnymi kłamstwami doprowadziła do tego, że ludzie jej uwierzyli. Gdybyśmy działali, Putin nie miałby gruntu dla tego, co teraz tam stworzył.
PAP: Polska jako pierwsza uznała niepodległość Ukrainy, a pan urodził się na terytorium II RP. Jak pan ocenia nasze obecne relacje?
Leonid Krawczuk: Śledzę doniesienia z Polski na bieżąco. Urodziłem się za czasów Polski; była to ukraińska ziemia, ale pod polskimi rządami. Mój ojciec służył w polskim wojsku, więc czuję bliskość z Polakami.
PAP: A gdzie służył pański ojciec?
Leonid Krawczuk: W Krakowie, w kawalerii. Przyjeżdżał do domu (na przepustkę) na koniu, w polskim mundurze, który zapamiętałem, mimo że miałem chyba cztery lata. Gdy czasami zdarza mi się mówić o Polsce krytycznie, to mówię o sobie, o Ukrainie. Swoich można krytykować bardziej. Krytykuję dziś Polskę za uchwałę przyjętą w związku z tragedią wołyńską, bo nie potrafię Polaków zrozumieć. W poprzednich latach Polska i Ukraina przyjęły pięć wspólnych oświadczeń dotyczących wydarzeń wołyńskich. Otworzyło to drogę do bardziej głębokiej, a jednak wspólnej analizy. I tutaj raptem, gdy Ukraina znajduje się w tak trudnym momencie, gdy prowadzi wojnę na wschodzie, parlament Polski w sposób jednostronny odrzuca wszystkie te porozumienia.
Leonid Krawczuk: Uważam, że nasze relacje z Polską powinny być otwarte i szczere, ale dwustronne. Znajdą się ludzie, którzy i tutaj, na Ukrainie, będą popychali pewne siły do zaogniania sytuacji. Ile czasu straciliśmy na lwowskie problemy, na cmentarze, pomniki? Dlatego jako człowiek, który zna Polskę, chciałbym poprosić Polaków, by pomyśleli, dlaczego zachęca się ich do konfrontacji z Ukrainą i kto na tym skorzysta?
PAP: Jak uchwała Sejmu w sprawie Wołynia wpływa na relacje Ukrainy z Polską?
Leonid Krawczuk: Decyzje polskiego parlamentu są dla nas bardzo trudne. Są one, jak sądzę, albo wynikiem zbyt wielkich emocji w pewnych kręgach politycznych, albo dalekosiężną polityką, zmierzającą do odzyskania polskich ziem. Jeśli tak jest, to jest to polityka Putina. Jeśli w Polsce są takie plany wobec Ukrainy, to jest mi bardzo przykro. Wierzę jednak, że zdrowy rozsądek zwycięży i powrócimy do dialogu. Ja nie usprawiedliwiam zabijania, ale zabijano i jednych i drugich. Nie usprawiedliwiam akcji Wisła, przesiedlenia przez polskie władze 150 tysięcy Ukraińców. Potępiam nacjonalistów i tych, którzy zabijali i sprowokowali rzeź. Ale proszę, byśmy szukali sposobów, żeby przeszłość nie przeszkadzała nam w budowaniu przyszłości. Nie rozumiem ludzi, którzy sprowokowali przyjęcie tych dokumentów. Do czego dążą? Do prawdy? Czy tylko do prawdy tego okresu, czy prawdy całej historii stosunków polsko-ukraińskich? Jest to szalona polityka, której nie można zaakceptować, bo jesteśmy w tym regionie bardzo bliskimi sobie ludźmi. Uważam, że nasze relacje z Polską powinny być otwarte i szczere, ale dwustronne. Znajdą się ludzie, którzy i tutaj, na Ukrainie, będą popychali pewne siły do zaogniania sytuacji. Ile czasu straciliśmy na lwowskie problemy, na cmentarze, pomniki? Dlatego jako człowiek, który zna Polskę, chciałbym poprosić Polaków, by pomyśleli, dlaczego zachęca się ich do konfrontacji z Ukrainą i kto na tym skorzysta?
Rozmawiał w Kijowie Jarosław Junko (PAP)
jjk/ mmp/ ro/