Gdy w grudniu 1981 r., tuż po wprowadzeniu stanu wojennego, górnicy z kopalni Wujek rozpoczęli protest, ich pierwszym żądaniem było zwolnienie aresztowanego przywódcy zakładowej Solidarności, Jana Ludwiczaka. O krwawej pacyfikacji zakładu 16 grudnia i śmierci dziewięciu kolegów lider związkowy dowiedział się kilka dni później, był internowany.
Dziś, 30 lat po wprowadzeniu stanu wojennego i po ponad 20 latach wolności 74-letni Ludwiczak nie kryje rozczarowania obecną sytuacją w kraju. „Demokracja jest dla ludzi z wysoką kulturą, a my jednak tej kultury jako Polacy nie mamy” - uważa i mówi, że życzyłby sobie „uczciwej demokracji”.
„Strajki w 1956, 1970 i 1970 wiele ludziom nie dały. Świat pracy nie skorzystał na nich, władza wymieniała sekretarza partyjnego, a wszystko poza tym zostawało po staremu. Dopiero rok 1980 był nadzieją ludzi pracy, bo wtedy zastrajkowali wszyscy, cały naród - i władza musiała się poddać. Cieszyliśmy się i wierzyliśmy, że będzie dobrze, ale władza kombinowała już, jak nam to odebrać” - wspomina Ludwiczak.
Jan Ludwiczak pochodzi z Wielkopolski. W Poznaniu skończył szkołę i poszedł do pierwszej pracy, na kolei. Jak deklaruje, od najmłodszych lat był wrogo nastawiony do władzy komunistycznej. Aresztowanie w stanie wojennym nie było pierwszym w jego życiu. Był już zatrzymany był za udział w wydarzeniach poznańskiego Czerwca '56. Zwolniono go wtedy po 48 godzinach.
Po wydarzeniach w Poznaniu dostał powołanie do wojska. Skierowano go do Wojskowego Korpusu Górniczego w Katowicach, przez dwa lata w kopalni odrabiał wojsko. Spodobało mu się na Śląsku, tutaj się ożenił i mieszka do dzisiaj. W 1980 r. brał udział w strajku w Wujku, w tym samym roku został przywódcą Solidarności w kopalni.
„Strajki w 1956, 1970 i 1970 wiele ludziom nie dały. Świat pracy nie skorzystał na nich, władza wymieniała sekretarza partyjnego, a wszystko poza tym zostawało po staremu. Dopiero rok 1980 był nadzieją ludzi pracy, bo wtedy zastrajkowali wszyscy, cały naród - i władza musiała się poddać. Cieszyliśmy się i wierzyliśmy, że będzie dobrze, ale władza kombinowała już, jak nam to odebrać” - wspomina Ludwiczak.
Milicja zastukała do jego drzwi 12 grudnia 1981 r., ok. 23.30. Gdy obudzony związkowiec otworzył, zobaczył po drugiej stronie cywila i dwóch mundurowych. Zorientował się, o co może chodzić i zdążył zatrzasnąć drzwi. Po chwili zadzwonił do kopalni, pod jego blok przybiegło stamtąd dwóch górników. W tej samej chwili trójka milicjantów już odjeżdżała. Górnicy powiedzieli przewodniczącemu, że będą czuwać pod jego drzwiami.
„Nie minęło 10 minut, gdy pod blok podjechał cały transport zomowców. Obstawili budynek i już o nic nie pytając weszli do środka. Zabrali się za rozwalanie drzwi siekierą, łomem, czym się dało, co nie było łatwe, bo były dość mocne. Gdy zamki puściły, wpadli do mieszkania, naliczyłem ich dziewiętnastu” - opowiada Ludwiczak.
20-letnia wówczas córka złapała kuchenny nóż, na szczęście nie użyła go. Były szef Solidarności w Wujku podkreśla, że wbrew niektórym publikacjom nie był bity podczas zatrzymania i internowania. Pobici zostali natomiast górnicy, którzy czuwali pod jego drzwiami. „To była pierwsza krew stanu wojennego” - mówi Ludwiczak.
Szef zakładowej Solidarności trafił najpierw do komendy policji w Katowicach, potem internowany w Jastrzębiu-Szerokiej, Uhercach, Załężu k. Rzeszowa, Nowym Łupkowie i Katowicach. Podkreśla, że odmawiał podpisania jakichkolwiek dokumentów. Nie spełnił też żądania SB, która domagała się wydania współpracowników z zakładowej Solidarności.
„Od 13 grudnia przez parę dni nie wiedzieliśmy, co się dzieje (...) Dopiero chyba 18 grudnia dowiedzieliśmy się, że na kopalni Wujek strajkowali i były strzały, i że zginęło dziewięciu górników” - powiedział i dodał, że gdy się o tym dowiedział, płakał, podobnie jak wielu kolegów z celi. Dobrze znał dwóch spośród zastrzelonych.
Jak mówi, czuje satysfakcję, że ludzie walczyli o niego, ale też do dzisiaj czuje się duchowo odpowiedzialny za to, co się stało. Nadal mieszka w pobliżu kopalni, często przychodzi pod Krzyż-Pomnik, upamiętniający tragiczne wydarzenia.
Pytany, czego dziś życzyłby sobie, odpowiada, że „uczciwej demokracji”. „Wolność jest wolnością, demokracja - demokracją, ale ludziom żyje się słabo, coraz gorzej” - ocenia. „Ludzie, którzy mienili się solidarnościowcami, na śmierci górników zrobili kariery polityczne. Jak nie było wolno pod Krzyż chodzić, to chodzili, a teraz – jak wolno – to jakby Solidarności nie znali. Zapomnieli o ludziach pracy” - uważa.
„W 1980 r. górnicy z kopalni Wujek naprawdę byli zaangażowani w odnowę państwa polskiego. Wszyscy wierzyli w to, że będzie dobrze. Niestety, nie udało się, władza robiła wszystko, żeby to zniszczyć i wprowadziła w 1981 r. stan wojenny” - dodaje.
Mimo że w 1989 r. Polska odzyskała wolność, zmiany jakie się od tego czasu dokonały Ludwiczak ocenia krytycznie. „Dla mnie demokracja jest dla ludzi z wysoką kulturą, a my jednak tej kultury jako Polacy nie mamy” - powiedział. Narzeka na łamanie praw pracowniczych. Krytycznie ocenia też związki zawodowe, które jego zdaniem zamiast pracowników, reprezentują właścicieli firm.
Protest w kopalni Wujek rozpoczął się po wprowadzeniu stanu wojennego, na wieść o Ludwiczaka. 14 grudnia pierwsza zmiana rozpoczęła strajk, domagając się zwolnienia z więzienia szefa zakładowej Solidarności i innych działaczy związku Solidarności z całego kraju, respektowania Porozumienia Jastrzębskiego oraz niewyciągania konsekwencji wobec protestujących. Do strajku przyłączali się górnicy z dalszych zmian, którzy sformułowali kolejne postulaty - zniesienia stanu wojennego i przywrócenia działalności NSZZ Solidarność.
16 grudnia kopalnię, gdzie strajkowało już ok. 3 tys. górników, otoczyły oddziały milicji, czołgi i wozy pancerne. Wokół zebrał się też tłum kobiet, młodzieży i dzieci. Do strajkujących poszli przedstawiciele wojska, by nakłonić ich do poddania się. Propozycja została odrzucona. Przed godziną 11 czołgi sforsowały kopalniany mur, a oddziały ZOMO wkroczyły na teren zakładu. Górnicy byli ostrzeliwani środkami chemicznymi i polewani wodą. Gdy do akcji wprowadzony został pluton specjalny ZOMO, padły strzały. Na miejscu zginęło sześciu górników, jeden umarł kilka godzin po operacji, dwóch kolejnych na początku stycznia 1982 r.(PAP)
kon/ ls/