W obliczu tragedii powinniśmy podać sobie ręce, ale na razie co roku licytujemy się w ilości ofiar, krzywd i nie posuwamy się do przodu - mówi w wywiadzie dla PAP poseł Miron Sycz.
Miron Sycz, poseł PO z Warmii i Mazur, przewodniczący sejmowej komisji mniejszości narodowych i etnicznych, członek rady głównej Związku Ukraińców w Polsce, były wieloletni dyrektor Zespołu Szkół z Ukraińskim Językiem Nauczania w Górowie Iławeckim.
PAP: - Potomkowie Ukraińców przesiedlonych w ramach Akcji "Wisła" na Warmię i Mazury czują się w tym regionie dobrze, pełnią wiele ważnych funkcji, w mazurski krajobraz na dobre wrosły cerkwie. Czy pamięć o przesiedleniu przodków w 1947 roku jest wciąż żywa, czy to już tylko historyczny fakt sprzed lat?
Miron Sycz: - Pamięć o Akcji "Wisła" jest olbrzymia, zarówno u starszych osób ale i u młodzieży, która interesuje się swoimi korzeniami, odwiedza miejsca zamieszkania swoich dziadków, pradziadków. Już czwarte pokolenie zaczyna jeździć na Łemkowszczyznę, by zobaczyć, gdzie mieszkał dziadek, czy pradziadek.
Pamięć o Akcji "Wisła" jest olbrzymia, zarówno u starszych osób ale i u młodzieży, która interesuje się swoimi korzeniami, odwiedza miejsca zamieszkania swoich dziadków, pradziadków. Już czwarte pokolenie zaczyna jeździć na Łemkowszczyznę, by zobaczyć, gdzie mieszkał dziadek, czy pradziadek.
Skąd to się bierze? Wydaje mi się, że jest w modzie poszukiwanie swoich korzeni, budowanie drzewa genealogicznego – nie bez znaczenia jest tu fakt, że takie tematy porusza się w szkole. To sprawia, że dzieci, zwłaszcza z mieszanych, polsko-ukraińskich rodzin, dowiadują się, że w pewnym stopniu należą do mniejszości, że mają podwójną narodowość. To jest też kwestia przeróżnych spotkań rodzinnych, na których wspomina się tamte wydarzenia ale i publicznych uroczystości organizowanych zarówno na rodzinnych ziemiach jak np. łemkowska watra, jak i u nas w regionie. Podczas tych imprez młodzież spotyka się z kulturą ukraińską, zaczyna dociekać, jak to jest w jej rodzinie. Ważne jest też to, że młodzież nie boi się podejmowania takich tematów, nie wstydzi się, jest otwarta.
PAP: - A starsi się wstydzą?
M.S.: - Wstydzić się to może złe określenie. Kiedyś u starszego pokolenia były obawy i strach przed przyznawaniem się do bycia Ukraińcem. Jak się pytało o narodowość, to w odpowiedzi było pytanie „a po co to komu potrzebne?”. Starsze osoby, które wiele przeżyły nie chciały tego drążyć, żywy wśród nich był temat powrotu mienia, czy w przypadku Łemków – lasów. Żywe były wspomnienia krzywd związanych z wysiedleniem, tęsknota za rodzinnymi stronami. Młodzież tego już dziś nie ma.
PAP: - Czy to z powodu tej tęsknoty ludzie wracają na starość w rodzinne strony? Z tego powodu niektórzy proszą bliskich, by pogrzebać ich w rodzinnych wsiach?
M.S.: - Tak, przypadki pochówku mieszkańców warmińsko-mazurskiego w rodzinnych stronach tj. na południu, się zdarzają. Ale wiele osób, zwłaszcza starszych, po przejściu na emeryturę wraca czy to do rodzinnych wsi, czy choćby do Przemyśla. Chcą być bliżej Ukrainy, bliżej tamtej kultury. Zdarza się też, że młodzi ludzie, którzy wchodzą w dorosłe życie i rozkręcają biznesy robią to w stronach dziadków, czy pradziadków. To ich świadomy wybór. Coraz łaskawiej na takie powroty patrzą też ludzie, którzy zamieszkują domostwa naszych przodków: chętnie z nami rozmawiają, widzą swój interes w tych powrotach. Skoro wracamy to wiadomo, że będziemy tam kupować, spać, jeść, strzyc się.
PAP: - Która kraina jest więc małą ojczyzną Ukraińców? Warmia i Mazury, czy Łemkowszczyna, Bieszczady?
Kiedyś u starszego pokolenia były obawy i strach przed przyznawaniem się do bycia Ukraińcem (...). Starsze osoby, które wiele przeżyły nie chciały tego drążyć, żywy wśród nich był temat powrotu mienia, czy w przypadku Łemków – lasów. Żywe były wspomnienia krzywd związanych z wysiedleniem, tęsknota za rodzinnymi stronami.
M.S.: - Moim zdaniem to jest „problem podwójnej ojczyzny”. Bez wątpienia zakorzeniliśmy się na Warmii i Mazurach, uważamy ten region za swój dom. Wymownym i dobitnym przykładem jest choćby to, że do wsi Gotki przenoszona jest właśnie z południa cerkiew. Ludzie będą się modlić w świątyni przeniesionej z dawnych rodzinnych stron. Wiele cerkwi też na nowo tu wybudowaliśmy. Z drugiej strony jest wciąż żywa kwestia powrotów, kwestia krzywd. Trzeba pamiętać, że w Akcji "Wisła" zostali przesiedleni ludzie prości, którzy nie byli związani z żadnymi działaniami wojennymi. Dano im 1,5 godz. na spakowanie się i wywieziono w nieznane, latami potem szukali rodziny. To pamiętają kolejne pokolenia i też z tego powodu chętnie i otwarcie przyznają się do przynależności do mniejszości ukraińskiej, odważnie deklarowano to m.in. w ostatnim spisie powszechnym.
Poza tym duża ilość festiwali i przedsięwzięć kulturalnych, religijnych, czy historycznych sprawia, że przyznawanie się do tej kultury jest nawet w pewnym sensie modne. W mojej ocenie teraz w Polsce jest moda na bycie kimś innym. W naszym regionie jest to szczególnie ważne, bo prawie wszyscy na Warmię i Mazury skądś przyjechali, rdzennych mieszkańców prawie tu nie ma.
PAP: - Czy mówiąc o modzie na ukraińską kulturę ma Pan na myśli popularność zespołu Enej, który tworzą byli uczniowie ukraińskiej szkoły w Górowie?
M.S.: - Tak, oczywiście, ten zespół mocno propaguję kulturę ukraińską w Polsce. Ale falę zainteresowania kulturą ukraińską obserwuję też na swoim przykładzie: gdy cztery lata temu jako poseł składałem ślubowanie w wyszywanej bluzce zwanej soroczką wywołało to spore zainteresowanie. Przy ostatnim ślubowaniu dla wszystkich było oczywiste, że mam założyć soroczkę, nawet niektórzy mi doradzali, jaką. Dla wszystkich było to oczywiste, że ten element stroju będzie podkreśleniem mojej tożsamości i znakiem dla Ukraińców w całej Polsce, że czasy się zmieniły i to, co kiedyś było odbierane negatywnie, dziś już takie nie jest.
PAP: - Skoro jest tak dobrze, to dlaczego wciąż budzi tyle emocji kwestia pojednania się w kontekście zarówno Akcji "Wisła" jak i zbrodni wołyńskiej?
M.S.: - Ten problem mocno mnie nurtuje. Osobiście żałuję, że nie możemy dojść do tej prawdy. Moim zdaniem w obliczu obu tragedii powinniśmy sobie podać sobie ręce. W tym roku mija 65 lat Akcji "Wisła", za rok przypada 70 rocznica tragedii wołyńskiej i obawiam się, że znowu będzie licytacja kto komu bardziej dopiekł, kto kogo mocniej skrzywdził.
Wiele w tej kwestii zależy od rządu i Polski, i Ukrainy. Wiem, że taka rezolucja o pojednaniu jest przygotowywana. Moim zdaniem powinniśmy wzajemnie się przeprosić, by budować nową przyszłość dla młodych. Pamiętajmy o historii ale idźmy do przodu, róbmy wspólne interesy. Ta historia trudna, bardzo, nie musi nas dzielić.
Rozmawiała Joanna Wojciechowska (PAP)
jwo/ ls/