Rozszerzenie UE o kraje Europy Środkowo-Wschodniej było za duże i za szybkie. Wiele z tych państw ma problemy z korupcją i demokracją, a UE nie potrafi temu zaradzić. Polska jest jednak przykładem sukcesu - mówi PAP węgiersko-austriacki intelektualista Paul Lendvai.
"Rocznica 1 maja jest niezręczna. Nie mam wątpliwości, że rozszerzenie Unii Europejskiej nastąpiło zbyt szybko. Błędem było, że aż tyle państw zostało przyjętych" - powiedział Lendvai, który gościł w Waszyngtonie na wydziale stosunków zagranicznych (School of Advanced International Studies) Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa z wykładem o nacjonalizmie w Europie Środkowo-Wschodniej.
87-letni Lendvai, znany publicysta i intelektualista węgierski, który od czasów stłumienia powstania na Węgrzech w 1956 r. mieszka na stałe w Austrii (był m.in. przez ponad 20 lat korespondentem na Europę Wschodnią dziennika "Financial Times") uchodzi za eksperta ds. zawirowań politycznych i nacjonalizmów w tej części Europy w XX wieku. W swej ostatniej książce "Mein Verspieltes Land" (Kraj utracony) nakreślił ponury obraz Węgier, gdzie odradza się rasizm i antysemityzm.
Lendvai zwrócił uwagę, że Bruksela odgrywa stabilizujący wpływ na kraje dopiero marzące o wejściu do UE, jak kraje Bałkanów. Ale traci już taki wpływ na kraje, które są w środku. "Jak już do niej wejdziesz, to UE nie ma na ciebie +zębów+" - powiedział obrazowo Lendvai.
Przypomniał, że by wejść do UE, kraj kandydujący powinien spełniać ustanowione w 1993 roku tzw. kryteria kopenhaskie, które dotyczą przestrzegania rządów prawa, zasad demokracji oraz praw człowieka. W jego opinii, historia pokazała jednak, że niektóre z państw z rozszerzenia z lat 2004-7 tych kryteriów nie przestrzegały. Wskazał na problemy z korupcją, nacjonalizmami i demokracją w Rumunii, Bułgarii i na Węgrzech.
Ekspert nie szczędził krytyki pod adresem rządów Wiktora Orbana i jego partii Fidesz, która jego zdaniem niewiele różni się od skrajnie prawicowego Jobbiku, "tylko nie afiszuje pewnych rzeczy tak otwarcie". "W przypadku Węgier UE zrobiła i tak więcej niż się można było spodziewać, bo udało się jej przynajmniej połowicznie powstrzymać rząd od usunięcia hamulców konstytucyjnych" - powiedział, nawiązując do kontrowersyjnych zmian w węgierskiej konstytucji, z których Orban pod presją Brukseli częściowo się wycofał w ubiegłym roku.
"Ale UE nie może zastąpić politycznych elit. To narodowe elity są odpowiedzialne za porażkę kraju" - powiedział.
Jego krytyka nie odnosi się natomiast do Polski, którą postrzega "jako jeden z najlepszych przykładów sukcesu". "To sukces nieoczekiwany w Europie Środkowej i Wschodniej, bo Polacy zawsze byli niedoceniani" - powiedział. Chwalił zarówno rolę Polski w przemianach ustrojowych z 1989 r., jak też obecną politykę zagraniczną ws. kryzysu na Ukrainie. "Polacy rozumieją, co jest stawką i odgrywają ważną rolę w alarmowaniu Europy o niebezpieczeństwie ukraińskiego kryzysu" - powiedział. "Na Węgrzech jest cisza, a cisza to też forma cenzury" - dodał.
Zdaniem Lendvai, w majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego należy oczekiwać wzmocnienia partii nacjonalistycznych nie tylko w Europie Wschodniej, ale i Zachodniej. "W Austrii czy w Niemczech trudno znaleźć kogokolwiek, kto byłby entuzjastyczny w sprawie UE. A jest to przecież historia wielkiego sukcesu. To nadzwyczajne, że granice nie są już ważne - powiedział. - Problem polega na tym, że UE i jej sukces stały się częścią codziennego życia. Wszyscy zapominają, że kiedyś było inaczej".
Przyznał, że winę ponoszą za to m.in. liderzy unijnych instytucji, którym brakuje charyzmy. "Bardzo trudno wyobrazić sobie, by Jose Barroso zaproponował jakieś wielkie idee. Ostatnim takim przewodniczącym KE był Jacques Delors" - ocenił. "Potrzebujemy managerów, którzy są w stanie zająć się problemem rozczarowania w Europie. Tyle tylko, ze najlepsi ludzi nie trafiają do polityki, a najgorsi często jadą do Brukseli" - podsumował.
z Waszyngtonu Inga Czerny (PAP)
icz/ kot/ eaw/