24.10.2009 Kraków (PAP) - Nie ma imperializmu i nacjonalizmu, które by się wychowały bez poetów. Jedni się przeciwko nim buntowali, inni w nich rozkwitali, ale prawie zawsze ci, którzy promowali ideologie totalitarne byli kiepskimi pisarzami - mówili uczestnicy sobotniej debaty "Poezja i imperium". Dyskusja odbyła się w Krakowie podczas Festiwalu Literackiego im. Czesława Miłosza.
Poeci i pisarze zastanawiali się nad tym, jak historia, tradycja literacka i język imperiów, w którym przyszło im żyć, wpłynęły na ich twórczość. Czy z "imperialnym" językiem walczą, czy po niego sięgają, czy wolą pozostać wierni językowi narodowemu.
Noblista, irlandzki poeta i eseista Seamus Heaney mówił, że Irlandczykom po odzyskaniu niepodległości nie udało się wrócić do własnego języka. "Brytyjczycy zostawili nam infrastrukturę, język, a w poezji pewne zwroty typowe dla poezji anglojęzycznej" - powiedział Heaney. Dodał, że Irlandia miała dwóch geniuszy - Williama Butlera Yeatsa i Jamesa Joyce'a, którzy na dwa różne sposoby "odwrócili język imperialny przeciwko niemu samemu". "Yeats powiedział, że angielski jest jego ojczystym językiem, a irlandzki jego językiem narodowym. Yeats przystosował angielską aparaturę językową do mitologii irlandzkiej i irlandzkiego krajobrazu " - mówił Heaney. "Joyce'owi udało się językowo i duchowo wyzwolić od imperializmu angielskiego" - dodał.
Czeski poeta, pisarz i tłumacz literatury niemieckiej Jiri Grusa mówił, że niemiecki jest językiem jego wolności. Przypomniał, że został wydalony z własnego kraju, a jego książki objęto zakazem druku. "Nie mogli mnie zastrzelić. Postanowiono zabić mnie w innym sposób: kradnąc mi mój język. Jeśli jest się z małego kraju, to porzucając swój język, zostawia się wszystko: swój styl, swoich czytelników, jest się skazanym na tłumaczy i uzależnionym od sprzedaży książek za granicą. Zakaz druku po czesku to była dla mnie kara śmierci. Starałem się uchronić moją duszę i umiejętności komunikowania, pisać w języku, który mnie ocalił" - powiedział Grusa. "Gdybym pisał po czesku, byłoby bardzo łatwo kontrolować co tworzę" - tłumaczył
"Lepiej pisać wiersze w języku, którym mówiło się do lat 7. Ja nauczyłem się języka rosyjskiego w 10. roku życia, a polskiego w wieku lat 20. Ale dla mnie tradycja Mandelsztama, Pasternaka, Achmatowej, zawsze była znacząca" - mówił Tomas Venclova, który pisze po litewsku, ale doskonale posługuje się także językiem polskim, rosyjskim i angielskim. "Kiedy pod wpływem tradycji innego języka pisze się wiersz w swoim języku, to poetyka zmienia się siłą rzeczy, nie może pozostać ta sama" - zauważył.
Venclova dodał, że nie może pisać wierszy po rosyjsku. "To byłoby odbierane przez każdego Litwina, ze mną włącznie, jako akt ostatecznej kapitulacji" - wyznał Venclova.
Jiri Grusa zauważył, że "nie ma imperializmu i nacjonalizmu, które by się wychowały bez poetów". Zdaniem Venclovy ci poeci którzy promowali ideologię totalitarną są prawie zawsze złymi poetami, źle piszą.
Poeta i eseista Hans Magnus Enzensberger podkreślił, że każdy naród miał w swojej historii jakiś epizod imperialistyczny i bardzo niewiele jest narodów, które nie uczestniczyły w zakładaniu imperium bądź nie cierpiały z powodu imperiów. "Zapominamy, że bardzo wielu poetów i intelektualistów nie tylko przyjęło imperializm, ale w nim rozkwitło" - mówił Enzensberger.
"Wśród nas nie ma kolaborantów. Mamy tendencję do mówienia o poetach i intelektualistach jakby zawsze stawali po właściwej stronie. Ale nie jest tak. Nowoczesne imperia budują się na współpracy takich ludzi i zawodów, jaki my uprawiamy" - zauważył.
Dyrektor festiwalu Jerzy Ilgg przypomniał, że Czesław Miłosz będąc przez lata na emigracji, nie uciekł w język żadnego imperium, pozostał wierny polskiej mowie. "W Kalifornii odczuwał przez długie dziesięciolecia przerażającą samotność. Strasznym doświadczeniem było dla niego oderwanie od rodzimej publiczności i poczucie, że wkłada wiersze do dziupli w drzewie, że pisze je nie mając nadziei, że dotrą dla tych najważniejszych dla niego czytelników" - mówił Illg. Jak podkreślił, pozostając wierny polszczyźnie Miłosz wygrał.
Ko Un, poeta i pisarz koreański, podsumował dyskusję mówiąc, iż są tacy, którzy twierdzą, że przetrwają tylko cztery języki: angielski, arabski, chiński i hiszpański. "Ja uważam, że jednego języka będzie się używać tylko w piekle" - mówił Ko Un. "Jeśli chodzi o imperializm chciałbym, żeby poeci pamiętali, że warto trwać przy swoim ojczystym języku" - podkreślił.(PAP)
wos/ jra/