„Manifest do ludów Europy” proponował samostanowienie narodów jako receptę na konflikty narodowe – mówi PAP prof. Tadeusz Cegielski z Instytutu Historii Sztuki UW. 170 lat temu, 12 czerwca 1848 r., w Pradze zakończyły się obrady pierwszego Zjazdu Słowiańskiego.
PAP: Pamięć o Zjeździe Słowiańskim z 1848 r. jest niezbyt silna. Tymczasem w roku 1848 był on bardzo ważnym i zauważalnym wydarzeniem…
Prof. Tadeusz Cegielski: Kongres lub Zjazd Słowiański, nazywany czasem Wszechsłowiańskim, odbył się w Pradze między 2 a 12 czerwca 1848 r. Rzeczywiście dziś wspomina się go stosunkowo rzadko. Znacznie częściej mówimy o Wiośnie Ludów, rewolucyjnej fali, która przetoczyła się przez niemal całą Europę. Epicentrum rewolucji znajdowało się we Francji, potem przesunęło ku krajom niemieckim, także ku Austrii i na Węgry. Niepokoje ogarnęły również Słowian – poddanych niemieckich i węgierskich.
Czynniki o charakterze na równi społecznym oraz politycznym i etnicznym sprawiły, że liderzy narodowych ruchów Słowian podjęli idee Zjazdu Słowiańskiego. Jego celem miało być uregulowanie relacji między narodami słowiańskimi oraz określenie wspólnego stosunku Słowian do dwóch niebezpieczeństw, które szczególnie wyraźnie ujawniły się w 1848 r.
Wydarzenia rewolucyjne pokazały oto, jak wielką siłą są dążenia narodowe, zwłaszcza wśród tych, którzy nie mieli własnego państwa. Swoją państwowość utracili Polacy i Litwini – na rzecz trzech ościennych mocarstw. Suwerenność na rzecz Austrii utraciło Królestwo Węgier, a własnego państwa narodowego nie mieli także Niemcy i Włosi – podzieleni na dziesiątki małych królestw i księstw.
Niebezpieczne dla Słowian stały się dwa potężne nacjonalizmy domagające się własnych państwowości: niemiecki i węgierski. Rola tego pierwszego jest szczególnie podkreślana w popularnej polskiej narracji historycznej, nazwijmy ją „podręcznikową”. Jest zresztą faktem, iż Polacy z dystansu patrzyli na zagrożenie interesów Słowian ze strony Węgrów. Tymczasem ok. 60 proc. mieszkańców Królestwa Węgier stanowili nie-Madziarzy, głównie Słowianie i Rumuni.
Narodowy ruch węgierski po klęsce w 1849 r. ostatecznie odniósł w kolejnym pokoleniu zwycięstwo: Węgrzy stali się współgospodarzami Cesarstwa Austrii. Zaczęło się zresztą od sukcesów: w kwietniu 1848 r. uchwalono w Budzie nowe prawa, rodzaj konstytucji, która kładła nacisk na madziarskość, czyli „węgierskość Węgier”. Definiowała wspólnotę węgierską, określając jej granice poprzez język i kulturę. Założenie to zagroziło wszystkim nie-Węgrom i zraniło uczucia patriotyczne Chorwatów, Słoweńców i Słowaków.
Prof. Tadeusz Cegielski: Celem zjazdu miało być uregulowanie relacji między narodami słowiańskimi oraz określenie wspólnego stosunku Słowian do dwóch niebezpieczeństw, które szczególnie wyraźnie ujawniły się w 1848 r.
PAP: Wszystkie te narody przybyły w czerwcu 1848 r. do Pragi. Były one jednak bardzo zróżnicowane. Niektóre tworzyły niegdyś potężne państwa, inne zaś dopiero budowały swoją tożsamość narodową. Jak pogodzić tak sprzeczne nastawienia wobec kwestii narodowości?
Prof. Tadeusz Cegielski: Takie też pytania zadawali sobie sami organizatorzy. Należy jednak podkreślić, że inicjatywa należała w tej sprawie do Czechów. Ważnym impulsem był list otwarty przywódcy narodowego ruchu czeskiego, Františka Palackýego, do tzw. przedparlamentu niemieckiego. Przedparlament ogłosił wybory do przyszłego parlamentu również na terenie Czech (a także w Wielkim Księstwie Poznańskim, a więc i w Polsce). Palacký stwierdził, że Słowianie nie mogą brać w nich udziału, bo mają odrębne interesy. Wyraził przekonanie, że jedynym gwarantem interesów Słowian są Habsburgowie. Padło wówczas słynne zdanie, że gdyby nie było monarchii habsburskiej, to należałoby ją stworzyć.
Prof. Tadeusz Cegielski: Wśród delegatów pojawiał się problem stosunku do Rosji. Jej jedynym przedstawicielem na kongresie był Michaił Bakunin, orędownik anarchizmu. Siłą rzeczy wizja panslawistyczna uwypuklała rolę największego narodu słowiańskiego. Polacy postrzegali Rosję jako źródło zagrożenia dla swoich interesów
Na te deklaracje zareagowali Słowacy, i Polacy – Jędrzej Moraczewski i Karol Libelt, obaj z Wielkopolski. Ten drugi stał się podczas przyszłego kongresu nieocenionym mediatorem pomiędzy narodami historycznymi i tymi, które nigdy nie miały własnego państwa. 5 czerwca 1848 r., a więc po trzech dniach obrad w Pradze Libelt stworzył agendę obrad. W tym miejscu należy zauważyć, że poza zamiarem uregulowania wzajemnych relacji oraz hasłem jedności Słowian wobec zagrożenia niemiecko-węgierskiego Zjazd nie miał z góry ustalonego programu. Historyczna rola Libelta polegała na sformułowaniu i uzgodnieniu celów kongresu oraz na kierowaniu sekcją polsko-rusińską.
Znaczący wpływ na przebieg obrad mieli też polscy politycy pochodzący z obszaru Galicji, tacy jak Leon Sapieha. Elity galicyjskie doprowadziły do uzgodnienia interesów Polaków i Rusinów (czyli przyszłych Ukraińców). Przedstawiciele Rusinów przybyli na Zjazd z projektem podziału Galicji na część polską i rusińską. Projekt ten, ewidentnie niekorzystny i dla jednych, i dla drugich, udało się zastąpić koncepcją współistnienia obu nacji pod jednym dachem. Oczywiście później te ustalenia nie miały praktycznego znaczenia, ale stanowiły precedensowy wzór dla przyszłości.
Mimo tych i innych sprzeczności olbrzymie gremium, które zebrało się w Pradze, liczące 340 delegatów oraz 500 obserwatorów, dążyło do wypracowania wspólnego stanowiska.
Wśród delegatów pojawiał się również problem stosunku do Rosji. Jej jedynym przedstawicielem na kongresie był Michaił Bakunin, orędownik anarchizmu. Znacznie więcej Rosjan będzie uczestniczyło w kolejnym zjeździe w Pradze w 1868 r. Siłą rzeczy wizja panslawistyczna uwypuklała rolę największego narodu słowiańskiego. Polacy postrzegali zaś Rosję jako źródło poważnego zagrożenia dla swoich interesów. Co prawda w 1848 r. problem Rosji na szczęście nie podzielił delegatów, ale różnica w nastawieniu do niej była zauważalna.
Prof. Tadeusz Cegielski: Historyczna rola Libelta polegała na sformułowaniu i uzgodnieniu celów kongresu oraz na kierowaniu sekcją polsko-rusińską.
PAP: W kolejnych dziesięcioleciach panslawizm stał się narzędziem polityki rosyjskiej. Jak Rosjanie traktowali kwestię słowiańską w 1848 r.?
Prof. Tadeusz Cegielski: W 1848 r. panslawizm dopiero się rodził. Rosja pozostawała w żelaznym uścisku samodzierżawia Mikołaja I. Było to kilka lat przed reformami, które po zmianie na tronie po wojnie krymskiej w 1855 r. uratowały imperium carów. Idee panslawistyczne rodziły się w kręgach liberalno-demokratycznych, a nie takich, które później przyznawały wiodącą rolę Rosji jako opiekunce ludów słowiańskich. Rosja stała się z czasem skuteczną obrończynią Słowian na Bałkanach, w opozycji do Imperium Otomańskiego.
Pamiętajmy, że z perspektywy rosyjskiej w 1848 r. wiążące pozostawały zasady Świętego Przymierza. Rezultatem tej polityki było stłumienie przez Rosjan powstania na Węgrzech i tym samym uratowanie monarchii habsburskiej, która znajdowała się na skraju rozpadu. Uzyskanie przez Węgry niepodległości oznaczałoby zarazem kolejną serię konfliktów ze Słowianami zamieszkującymi Królestwo Węgierskie.
PAP: Skala i tempo, w jakim zwołano delegatów, są jak na połowę wieku XIX imponujące…
Prof. Tadeusz Cegielski: To tempo było rzeczywiście błyskawiczne. Mówi się, że kluczowe dla zwołania Zjazdu były wystąpienia chorwackiego działacza narodowego Iwana Kukuljevića Sakcinskiego oraz słowackiego pisarza Ľudovíta Štúra z 20 kwietnia 1848 r. Jednocześnie swój projekt polityczny ogłasza w Poznaniu Jędrzej Moraczewski.
Tymczasem już 2 czerwca delegaci zbierają się w Pradze. Pamiętajmy jednak, że wydarzenia toczyły się ówcześnie bardzo szybko. Europa wkraczała w fazę nowoczesności: rozwijały się sieć kolejowa i telegraf elektryczny. Zaczynała się era wysokonakładowych dzienników, ukazujących się często dwa razy dziennie. Wiadomości rozprzestrzeniały się w ciągu dni, a nawet godzin, a nie tygodni. Wydarzenia w Paryżu już po maksymalnie dwóch dniach były dobrze znane w Berlinie czy Wiedniu. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich zakątków ówczesnej Europy, lecz centrów politycznych i społecznych.
PAP: Warto chyba wspomnieć, że Polacy uczestniczący w Zjeździe są jeszcze pod świeżym wrażeniem koszmaru, jakim była rzeź galicyjska. Jak to wpływało na ich reakcje na próby układania się Słowian z Austriakami?
Prof. Tadeusz Cegielski: To wykluczało możliwość współpracy polskiej szlachty z Austriakami, którzy stworzyli im takie piekło i skompromitowali idee lojalności wobec władzy monarszej. Wiedeń będzie potrzebował dwóch pokoleń, aby na nowo zbudować zaufanie Polaków. Myślę, że zrobił w końcu wiele, aby tak się stało – w drugiej połowie stulecia, szczególnie po klęsce w wojnie z Prusami w 1866 r.
Tymczasem Czesi uważali, że należy dogadywać się z Niemcami austriackimi. Autorytet Czechów w tej sprawie okaże się olbrzymi. Zjazd odbywał się na ich terytorium; posiadali na nim liczebną większość – wraz ze Słowakami 237 delegatów. Wszystko to wpłynęło na przebieg obrad i podjęte decyzje. Czesi byli również pozytywnie nastawieni do polskich oczekiwań. Jeśli karty rozdawały właśnie te dwie delegacje, czeska i polska, to ich współpraca mogła spowodować presję na pozostałych uczestników. Mieli oni do wyboru: rozstać się z obradami lub w jakimś stopniu przyjąć punkt widzenia liderów Zjazdu.
Tym samym problem stosunków z Węgrami został pozostawiony Słowakom i południowym Słowianom. Słowacy w naturalny sposób ciążyli ku Czechom – zapowiedź przyszłego państwa czesko-słowackiego z 1918 r. Z kolei Polacy i Czesi do pewnego stopnia sympatyzowali z projektami węgierskimi. Nie byli zainteresowani podgrzewaniem atmosfery wrogiej Węgrom. Południowi Słowianie byli więc w najtrudniejszej sytuacji. Musieli się pogodzić z tym, że główny nurt Zjazdu biegnie nieco obok ich problemów, a ich położenie jest głównie wewnętrzną sprawą Węgier.
Podjęte końcowe uchwały Zjazdu zostały jednak sformułowane w ten sposób, aby każdy z uczestników mógł się pod nimi podpisać. Podkreślały one prawo każdego narodu – „starego” lub „młodego” – do samostanowienia. Kwestia historyczności jest oczywiście podkreślona w końcowym manifeście. Południowi Słowianie musieli więc się pogodzić z ogólnym stwierdzeniem, że ich aspiracje są równe aspiracjom Polaków i Czechów. Kongres nie potępił Węgrów za ich działania. Wydaje mi się, że był to rozsądny kompromis.
Warto wspomnieć, że w końcowym dokumencie Zjazdu ujęto się nawet za maleńkim narodem serbołużyckim zamieszkującym odcięte od reszty Słowiańszczyzny tereny Niemiec. Jest w nim wzmianka również o walczącym z przewagą angielską narodzie irlandzkim – pierwsza w historii deklaracja międzynarodowego gremium w sprawie irlandzkiej! Wielka szkoda, że autorom polityki historycznej w Polsce nie są znane podobne fakty.
W mojej opinii uczestnicy Zjazdu rozgrywali sytuację w sposób bardzo zręczny. Nieszczęśliwie dla nich potoczyły się wypadki w samej Pradze, ale raczej nie mieli na nie wpływu. O przebiegu wystąpień i walk powstańczych w Pradze 12 czerwca, a więc dwa dni przed oficjalnym zamknięciem kongresu, wielokrotnie decydował przypadek. Przykładem jest śmierć żony gen. Alfreda Windischgraetza, która zginęła pierwszego dnia rozruchów postrzelona rykoszetem przez wojsko austriackie, celujące do praskich studentów. Wyrzuty sumienia generała być może tłumaczą furię, z jaką rzucił się na przeciwników: zbombardował bezbronne miasto za pomocą artylerii…
PAP: Wspomnieliśmy o udziale polskich arystokratów w toczonych w Pradze obradach. Jak na Zjazd zapatrywali się wybitni polscy intelektualiści, tacy jak Adam Mickiewicz i środowiska emigracyjne?
Prof. Tadeusz Cegielski: Emigracja była podzielona. Jej aktywny udział w wydarzeniach w Europie Środkowej skoncentrował się na wydarzeniach roku 1846 i przygotowywanym na ten rok powstaniu. Pamiętajmy także o samych uczestnikach Zjazdu, takich jak Karol Libelt, który później został deputowanym do parlamentu niemieckiego, a następnie jako mieszkaniec Wielkopolski znalazł się w pruskim sejmie krajowym. Był również działaczem kulturalnym, oświatowym i gospodarczym w Wielkim Księstwie Poznańskim. Reprezentował tę część emigracji, która tak jak historyk Joachim Lelewel uważała, że należy współpracować z demokratycznym i liberalnym odłamem niemieckiej sceny politycznej. Sprawa słowiańska była więc tematem odrębnym.
Sam Mickiewicz wspierał idee pansłowiańskie, lecz z wyraźnym zastrzeżeniem, że wiodąca rola winna przypaść Polakom. Narodowy mesjanizm był też udziałem Karola Libelta. Ruch wszechsłowiański miał więc wyraźny rys polski. Manifestacją tych poglądów były „Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego” z 1832 r. i późniejsza wyprawa Mickiewicza do Turcji. Kierunek wskazywał również gen. Józef Bem, który w Turcji upatrywał największego sojusznika sprawy polskiej.
Prof. Tadeusz Cegielski: Sam Mickiewicz wspierał idee pansłowiańskie, lecz z wyraźnym zastrzeżeniem, że wiodąca rola winna przypaść Polakom. Ruch wszechsłowiański miał wyraźny rys polski.
PAP: Zjazd Słowiański to klęska czy sukces narodów słowiańskich?
Prof. Tadeusz Cegielski: Moim zdaniem to zapomniany dziś sukces. Zapomniany, gdyż nie miał on długofalowych konsekwencji. Końcowy dokument Zjazdu, czyli „Manifest do ludów Europy”, został napisany przez Polaków – Moraczewskiego i Libelta – a potem był długo negocjowany z Czechami. Był nowoczesnym rozwiązaniem, ponieważ proponował samostanowienie narodów jako receptę na konflikty narodowe. Idea ta stała się popularna dopiero w wieku XX , a to dzięki działaniom prezydenta USA Woodrowa Wilsona, który u schyłku I wojny światowej planował nowy ład polityczny w Europie.
Dorobek Zjazdu został jednak niestety pogrzebany i w dużej mierze zapomniany. Zadecydowały o tym także wydarzenia w samej Pradze. Kongres miał się zakończyć 14 czerwca. Dwa dni przed jego zamknięciem, ale tuż po podpisaniu „Manifestu”, rozpoczęły się demonstracje uliczne brutalnie stłumione przez austriacki garnizon. Uczestnicy kongresu w pośpiechu opuścili oblężoną Pragę; wielu z nich zostało aresztowanych przez władze austriackie. Dlatego odczuwali zapewne to samo, co Polacy po upadku insurekcji kościuszkowskiej. Sporo pisano o tym poczuciu, porównując je z „ogólnonarodowym kacem”.
Również długofalowo rozwój wypadków poszedł w inną stronę, niż zakładał Zjazd. Austriacy podjęli skuteczne działania w ramach zasady „dziel i rządź”. Ostatecznie, po okresie „przykręcania śruby”, czyli tzw. epoce bachowskiej – od nazwiska ministra Bacha odpowiedzialnego za represje – już na początku lat sześćdziesiątych pojawiły się nowe tendencje, takie jak nominacja Agenora Gołuchowskiego na urząd ministra stanu w 1860 r. z zadaniem reformowania monarchii; swoją rolę odegrała także aktywizacja polskiego ziemiaństwa. Piastując po raz drugi urząd namiestnika Galicji, Gołuchowski oczyścił ją z administracji niemieckiej. Wszystko to spowodowało załagodzenie konfliktów.
W 1867 r. Węgrzy otrzymali współrządy monarchią Habsburgów i byli nową sytuacją usatysfakcjonowani. Znacznie mniej entuzjazmu wyrażali Słowianie pod panowaniem węgierskim. Polacy zaczęli się urządzać w ramach trzech zaborów. Najtrudniej to przystosowywanie przebiegało w zaborze rosyjskim. Konsens z Petersburgiem zawarto dopiero po rewolucji 1905 r. Przed wybuchem I wojny światowej Rosjanie nie mogli się nadziwić, jak życzliwie patrzą polskie elity na kwestię współpracy z Petersburgiem. Nagrodą dla nich było zniesienie stanu wojennego – niestety tuż przed wybuchem nowego konfliktu światowego.
Również w zaborze pruskim, niezależnie od kulturkampfu („walki o kulturę”) wymierzonego we wszystkich katolików zamieszkujących zjednoczoną Rzeszę, można było zrobić niezłą karierę lub dorobić się majątku. Prusacy pozwalali działać w ramach prawa i oferowali duże możliwości rozwoju ekonomicznego i intelektualnego. Polacy nie wynaradawiali się, korzystając z tych możliwości.
Oczywiście najlepsza sytuacja panowała od lat sześćdziesiątych XIX w. w Galicji. Autonomia, jaką cieszyli się Polacy, spacyfikowała ich dążenia prawie na dwa pokolenia, aż do okresu poprzedzającego wybuch I wojny światowej. Autonomia pozwoliła równocześnie na podjęcie przygotowań zarówno politycznych, jak i militarnych do walki o niepodległość w chwili wybuchu wojny. Bez autonomii nie powstałyby Legiony Józefa Piłsudskiego. Podobne działania nie były możliwe w dwóch pozostałych zaborach.
Podsumowując, można stwierdzić, że dorobek Zjazdu Słowiańskiego wyprzedzał swoją epokę. Przyjęte przez delegatów zasady zostały uznane dopiero po zakończeniu I wojny światowej. Być może dlatego jego działania zainteresowały historyków dopiero w dwudziestoleciu międzywojennym oraz po II wojnie światowej. Jednak większość tych badań prowadzili historycy – polscy i czescy – działający w USA, a nie w krajach słowiańskich.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk/ skp/