Powiedzieć dziś: ja nie chcę wracać do kraju, znaczy – ja nie jestem Polakiem – mówił w 1917 r. w dalekim Turkiestanie pisarz Ferdynand Goetel, który marzył o zobaczeniu rodzinnej ziemi. W kolejnych latach miliony uchodźców i emigrantów zapisały własne, często bolesne karty historii przesiąkniętej marzeniami o życiu we własnym państwie.
„Cezary patrzał posępnemi oczyma na grząskie uliczki, pełne niezgruntowanego bajora, na domy rozmaitej wysokości, formy, maści i stopnia zapaprania zewnętrznego, na chlewy i kałuże, na zabudowania i spalone rumowiska. […] – Gdzież są twoje szklane domy? – rozmyślał, brnąc dalej. – Gdzież są twoje szklane domy?” – pisał Stefan Żeromski o pierwszych wrażeniach bohatera „Przedwiośnia” po powrocie do wolnej Polski. Szklane domy, o których mówił mu jego ojciec Seweryn Baryka, na zawsze stały się literackim symbolem marzeń emigrantów i wygnańców wracających do Polski o lepszej przyszłości w wolnym kraju, ale również ich licznych rozczarowań.
Dla Cezarego Baryki, który dzieciństwo spędził w ciepłym Baku, powrót był ucieczką z „płonącego wschodu”. Bez wątpienia powroty z emigracji były też dowodem odwagi i tęsknoty za rodzinnym krajem. Dla wielu cenionych naukowców i inżynierów były wyrzeczeniem się osobistych ambicji i możliwości pomnażania majątku. „Inżynier doznaje tej przyjemności, jaką ma Bóg” – mówił jeden z reemigrantów, znakomity inżynier znany z budowy wielu nowoczesnych hydroelektrowni, Gabriel Narutowicz. W Szwajcarii zbudował doskonale prosperującą firmę, wykładał na tamtejszych uczelniach.
Narutowicz długo wahał się, czy wracać do kraju. Misję przekonania go do pracy na rzecz Polski przyjął wybitny chemik, jego znajomy Ignacy Mościcki. Ostatecznie przekonały go jego argumenty za powrotem do Polski i objęciem funkcji ministra robót publicznych z wynagrodzeniem niższym niż pensja, jaką płacił swojej gosposi w Szwajcarii. „Jakżeż ja mogę od tego warsztatu pracy odejść – w którym leży na stole niewykończonych robót samego rządu szwajcarskiego za sto milionów franków. W odpowiedzi na te słowa nie potrafiłem się zdobyć na inny argument, jak tylko ten, że przecież Polska nie co rok powstaje. Po pewnej chwili oczekiwania usłyszałem znowu głos Narutowicza – jak gdyby do siebie zwrócony: Tak – to prawda” – pisał Mościcki.
Śladami przyszłego prezydenta Gabriela Narutowicza i z myślą, że „Polska nie co rok powstaje” w latach 1918–1922 granice odradzającego się kraju przekroczyło ok. 2 mln Polaków wracających do kraju. Niektórzy z nich urodzili się za oceanem i Polskę mieli zobaczyć po raz pierwszy w życiu.
Z płonącego wschodu
Bliskie niektórym doświadczeniom Cezarego Baryki i jego rodziny były losy setek tysięcy Polaków rzuconych na wschód za sprawą rosyjskiej decyzji o ewakuacji Królestwa Polskiego. Zdecydowaną większość reemigrantów stanowili jednak nie Polacy, którzy trafili w głąb Rosji przymusowo, lecz ci, którzy przed 1914 r. postanowili pracować w błyskawicznie rozwijającym się państwie carów. Przyciągały ich także liczne uniwersytety i politechniki. Na niektórych z nich Polacy stanowili nawet jedną czwartą mieszkańców. W 1909 r. „polska kolonia” w Petersburgu liczyła ok. 38 tys. osób. „Widzimy w Petersburgu Polaków na każdym stanowisku, ale naturalnie większość stanowi lud prosty robotniczy, który ostatnimi laty kompletnie przepełnia całe miasto, szukając sobie zarobku” – pisał polski ksiądz opiekujący się Polakami. „Kolonia” moskiewska liczyła 20 tys. osób. Według bardzo ogólnych i przybliżonych szacunków w zachodnich guberniach Imperium, czyli sąsiadujących z dawnym Królestwem Polskim u progu I wojny światowej, mieszkało 2,5 mln Polaków. W pozostałych częściach kraju ok. 300 lub nawet 600 tys. Polaków.
Do tej liczby już latem 1914 r. dołączyło 25 tys. obywateli austro-węgierskich i niemieckich, którzy w momencie wybuchu wojny przebywali w Rosji. Wśród nich był Ferdynand Goetel i jego rodzina którzy jako poddani austriaccy zostali deportowani do Turkiestanu. Wraz z żoną i córką powrócił do Polski przez Iran, Indie i Anglię w 1921 r. Losy rodziny Goetla są jednym z wielu rozdziałów epopei Polaków powracających do Polski z najrozmaitszych egzotycznych kierunków. Pewną ironią historii jest to, że perskimi śladami Goetla przejdą niewiele ponad dwie dekady później Polacy, którzy wraz z armią gen. Andersa wyrwą się z „nieludzkiej ziemi”.
Zimą i wiosną 1915 r. pod pozorem uczestniczenia w organizacjach powiązanych z Legionami Polskimi na wschód wywieziono ok. 3 tys. młodych mieszkańców miasta. Najmłodsi mieli dwanaście lat. W czerwcu nad Królestwem Polskim zawisła groźba powszechnej ewakuacji wszystkich dorosłych mężczyzn. Ostatecznie ewakuacje dotyczyły setek tysięcy mieszkańców Kongresówki, szczególnie robotników, pracowników kolei, urzędników, lecz i chłopów wraz z dobytkiem. „To były niekończące się karawany wozów naładowanych resztą ocalałego dobytku, ze starcami i z dziećmi, uwiązanymi na postronkach krowami, żywicielkami rodziny i goniącymi resztką sił gromadami ludzi z tępą rozpaczą w oczach” – wspominał jeden ze świadków. Według bardzo niedokładnych szacunków wygnańców i uwięzionych w Rosji było około miliona.
Warunki życia tej ogromnej liczby Polaków były niejednokrotnie dramatyczne. Pomagały im liczne organizacje powołane przez lepiej sytuowanych Polaków. „W ciasnym, smrodliwym lokalu tłoczyły się od wczesnego rana tłumy uchodźców z Polski i Litwy. Jedni po zapomogę, inni po przydział pracy. Ludzie wyzuci z wszystkiego, nierzadko chorzy, wygłodzeni, źle odziani, awanturowali się o byle drobiazg” – pisał działacz jednej z takich organizacji. Najgorszy był los tysięcy jeńców z armii niemieckiej i austriackiej przetrzymywanych w prowizorycznych obozach i zatrudnianych przy wyrębie lasu lub budowie linii kolejowych. Pierwszym przebłyskiem nadziei był dla nich wybuch rewolucji lutowej i późniejsze deklaracje rządu tymczasowego dotyczące przyszłości Polski. W lipcu 1917 r. nowe władze Rosji zezwoliły Polakom na powrót do miejsc zamieszkania. Początkowo ewakuacja możliwa była jedynie przez kraje skandynawskie, a więc była to możliwość zarezerwowana dla najbogatszych.
„Powiedzieć dziś: ja nie chcę wracać do kraju, znaczy – ja nie jestem Polakiem, powiedzieć zaś: ja do kraju wrócić nie mogę, znaczy narazić się na podejrzenie: ty jesteś Polakiem niezupełnie. Bo wracać pragnie każdy: jeniec, bieżeniec i żołnierz, chłop i mieszczanin, i pan, i ten, co dobrowolnie uciekał z kraju, gnany strachem przed widmem wojny, i ten, co przed laty kraj opuścił, szukając zarobku, i nawet ten, co do niedawna był nie Polakiem, ale katolikiem z Litwy. […] Powrotu do kraju musimy być godni, a z chwilą jego nastąpienia, gotowi” – mówił Ferdynand Goetel podczas zjazdu Polaków w Turkiestanie wiosną roku 1917.
Coś za coś
Od kwietnia 1918 r. polskim organizacjom w Rosji pomagało przedstawicielstwo Rady Regencyjnej. Większość uchodźców i wygnańców wracała wagonami towarowymi. Podróże trwały tygodnie. „Pamiętam, że wielu ludzi chorowało. […] Tak dowlekliśmy się do jakiejś stacji Poworsk, leżącej na granicy strefy objętej działalnością niemiecką, gdzie obowiązywało odbycie tzw. kwarantanny, której wszyscy bardzo się obawiali, bo trzeba było oddawać odzież do dezynfekcji, a dochodziły pogłosy, że przy tej okazji wypruwano ze szwów wiezione przez niektórych świnki [carskie złote monety – przyp. red.]” – wspominał jeden z uciekinierów. Zagrożenie chorobami zakaźnymi, głód i zimno było tylko jednymi z wielu zagrożeń. Często Polacy tracili resztki majątku grabieni przez Niemców, bolszewików i zwykłych bandytów grasujących w całej Rosji pogrążającej się w chaosie wojny domowej.
Od początku 1919 r. powroty do odrodzonej Polski skomplikowały rozpad niemieckich struktur okupacyjnych na wschodzie oraz początek nigdy niewypowiedzianej wojny z bolszewikami. Posuwające się na wschód wojska polskie często odnajdywały skupiska jeńców i uchodźców znajdujących się w tragicznej sytuacji, często umierających z wycieńczenia. Zdając sobie sprawę z tragicznego położenia Polaków pod panowaniem sowieckim, rząd wciąż podejmował rozmowy o zwolnieniu choćby części z nich. W listopadzie 1919 r. do Polski przybyli liczni prześladowani duchowni katoliccy, w tym arcybiskup mohylewski. Udało się również wynegocjować przekazanie przez Sowietów Polaków traktowanych jako zakładnicy.
Ostatni fragment długiej drogi do Polski wspominał jeden z byłych więźniów sowieckich, który na polską stronę trafił w styczniu 1920 r.: „Pochód składający się z pięciuset osób najrozmaitszego wieku, począwszy od starców osiemdziesięcioletnich i kończąc na niemowlętach, posuwał się wolno ścieżką, zasypaną śniegiem. Zdrowi i młodsi szli pieszo, słabsi i dzieci jechali sankami. Pozostawiwszy pociąg bolszewicki, który dostawił nas prawie do samej linii demarkacyjnej, mieliśmy do przebycia siedem wiorst, które nas dzieliły od frontu polskiego. […] Nie czując zmęczenia po nocy bezsennej, brniemy przez śnieg głęboki, śpiewając +Boże coś Polskę+. Z każdą chwilą nastrój coraz więcej uroczysty nas ogarnia… Wtem śpiew urywa się, chwila milczenia, a potem hurra z kilkuset piersi wybucha: to polski posterunek ukazał się na wzgórzu. Polskie wojsko nas spotyka, przechodzimy linię okopów polskich”.
Podpisanie pokoju ryskiego wywołało oburzenie Polaków pozostawionych po sowieckiej stronie granicy. Jedno ze środowisk kresowych nazwało tę decyzję „ciosem śmiertelnym”, inne zwracały się o przyłączenie do Polski całej Białorusi. W obliczu prześladowań między lipcem a grudniem 1921 r. do Polski powróciło według oficjalnych statystyk ponad 440 tys. Polaków. W ciągu kolejnych trzech lat, do kwietnia 1924 r., polską granicę przekroczyło ponad milion repatriantów, ale tylko 300 tys. z nich stanowili Polacy. Pozostali identyfikowali się jako Rusini, Białorusini. Około 7 proc. stanowili Żydzi, do swojego kraju przez Polskę powracały też niewielkie grupy Niemców. Nigdy nie dowiemy się, jak wielu Polaków powróciło na własną rękę przez zieloną granicę, ilu zmarło na szlakach, a ilu wyemigrowało z Rosji do innych krajów.
W kolejnych latach podejmowano kolejne próby akcji repatriacyjnych, które były coraz częściej ignorowane przez stronę sowiecką. Pewne rezultaty przynosiły wymiany więźniów, które pozwalały wyrwać z sowieckich więzień niewielkie grupki represjonowanych Polaków.
W kwietniu 1937 r. władze sowieckie kłamliwie oświadczyły, że wszyscy Polacy zamieszkali na Ukrainie i na Kaukazie wyjechali do kraju, a pozostali tylko ci, którzy chcieli mieszkać w ZSRS. Oświadczenie to można traktować jako wstęp do zbrodniczej „operacji polskiej” NKWD, której ofiarą padło 100 tys. Polaków.
Zza Atlantyku
Często na emigrację wieku XIX spogląda się niesłusznie przez pryzmat Wielkiej Emigracji – jej sporów intelektualnych i politycznych oraz dzieł kultury, które w dużej mierze zdeterminowały dwudziestowieczne myślenie o polskiej kulturze. Tymczasem opuszczenie kraju w zdecydowanej większości przypadków było dla Polaków koniecznością wynikającą z ogromnego przeludnienia. Za ocean – do USA, Brazylii i Kanady – Polaków wygnał głód ziemi i pracy. Po wielu z nich zachowały się tylko nieliczne listy lub dane statystyczne pochodzące z komisji werbunkowych, przed którymi stawali w USA, albo we Francji, pragnąc wstąpić do Błękitnej Armii.
Do roku 1914 r. z ziem polskich do Stanów Zjednoczonych wyjechało ok. 2,5 mln mieszkańców. Maksymalne szacunki osiągają liczbę 4 mln. Zdecydowaną większość stanowili poddani Rosji i Austrii. Wielu z nich wróciło, gdy zarobili na zakup ziemi lub mając środki do spożytkowania w inny sposób. Socjologowie wyróżniają również „reemigrację emerytalną”, kiedy to Polacy pragnęli spędzić starość w ojczyźnie. Odsetek powracających szacuje się na blisko 30 proc.
W czasie I wojny światowej powroty do Polski zamarły. Po jej zakończeniu, w latach 1919–1923, do Polski powróciło ok. 100 tys. Polaków; ok. 50 proc. z tej liczby wracało w rodzinne strony po ponad piętnastu latach; ok. 1 proc. po ponad dwudziestu latach spędzonych za oceanem. Do Polski powróciło też kilka tysięcy Polaków z amerykańskim obywatelstwem, którym wizy powrotne wydawały władze amerykańskie. Trzy czwarte spośród wszystkich wracających to osoby w wieku od szesnastu do czterdziestu czterech lat. Zdecydowaną większość stanowili mężczyźni.
Polscy politycy zdając sobie sprawę z niezwykle trudnej sytuacji odrodzonego kraju, odwodzili Polaków na emigracji od powrotu do kraju. „Jeszcze nie nadszedł czas” – stwierdził w listopadzie 1919 r. premier Ignacy Paderewski w specjalnym apelu do Polonii, zachęcając ją do pozostania za oceanem. Warto jednak podkreślić, że sytuacja gospodarcza USA u progu lat dwudziestych nie była najlepsza. W związku z zakończeniem wojny ubyło zamówień na produkty przemysłowe, szczególnie stal produkowaną w hutach, które zatrudniały tysiące Polaków i przedstawicieli innych narodów Europy. Bezrobocie w latach 1920–1921 dotknęło ok. 5 mln osób. Później koniunktura poprawiła się i Stany Zjednoczone weszły w okres „szalonych lat dwudziestych”. W tym okresie wiele polskich gazet w USA pisało: „Dla każdego Polaka-reemigranta pracy w Polsce jest dosyć i wielkie widoki dorobienia się dla tych, którzy przywożą dolary”. Były to niestety złudne nadzieje, ponieważ niestabilny kurs marki polskiej niwelował oszczędności reemigrantów. W ówczesnych warunkach problemem było także przesłanie oszczędności, które musiały być przekazywane przez licznych pośredników-spekulantów, a nie banki państwowe.
Przed powrotami ostrzegał nie tylko Paderewski, lecz m.in. również Ignacy Daszyński, który obawiał się, że Polacy zza Atlantyku „do naszych stosunków zupełnie się nie nadają”. Paradoksalnie więc ojczyzna nie czekała na reemigrantów z otwartymi rękami, a często wręcz zniechęcała do powrotów, zwłaszcza tych, którzy nie dysponowali zgromadzonym w USA kapitałem lub fachowymi umiejętnościami. Mimo to wśród polskiej społeczności w Stanach panowały odmienne nastroje. Jej działacze organizowali wiele inicjatyw wspierających „zbiorowe powroty”, których uczestnicy mieli wspólnie odbudowywać polskie przemysł, handel i rolnictwo. „Każdy Polak lub Polka powinni myśleć nad sprowadzeniem dobrobytu do Polski” – nawoływała jedna z ulotek polskiej organizacji w USA. Niestety większość tego rodzaju inicjatyw i firm zakładanych tam i w Polsce w celu pośredniczenia w handlu zakończyła się niepowodzeniem.
Polacy z USA powracali przez porty brytyjskie, niemieckie i Gdańsk. Znacznie mniej decydowało się na podróż do jednego z portów śródziemnomorskich i przejazd koleją przez Czechosłowację. Niezależnie od szlaku i uciążliwości powrót do kraju był opisywany z wielkim wzruszeniem. „W Gdańsku to gotów byłem uklęknąć i tę ziemię całować”. Niestety wielu już na dworcu kolejowym lub w porcie padało ofiarą złodziei czyhających na przywożone dolary. Innym smutnym aspektem powrotów było zetknięcie z trudnymi warunkami życia w Polsce. „Raziły mnie ogromne, bose, brudne, czerwone jak upieczone raki i palone od słońca bose nogi dziewcząt, kobiet starszych, dzieci i mężczyzn. […] Wygląda to dla mnie tak jakoś archaicznie, tak niewolniczo, tak po prostu dziadowsko i nieestetycznie” – pisał jeden z reemigrantów zamieszkały pod Rzeszowem.
Rozczarowanie i niepowodzenie w interesach często sprawiały, że reemigranci pogrążali się w apatii i biedzie: „Zdziczał, zszedł na psy, roboty nie mógł znaleźć”. Reemigranci często wywoływali niechęć mieszkańców miast i wsi, do których powracali. Oskarżano ich o wykupywanie ziemi lub chęć oszukania rodaków.
Wiele złych emocji wynikło też ze sposobu, w jaki potraktowano żołnierzy armii gen. Józefa Hallera pochodzących z USA. W latach 1917–1918 do ośrodków werbunkowych zgłosiło się ok. 28 tys. Polaków ze Stanów Zjednoczonych. Wielu z nich pochodziło z ostatniej fali emigracji. Część stanowili nawet czterdziestoletni ochotnicy, którzy od dawna mieszkali w USA. Zdecydowana większość z nich wróciła po 1920 r. do USA. „Polska dla swoich nie miała miejsca” – podkreślało z goryczą wielu Hallerczyków.
***
„Do historii polskiej reemigracji dorzuciliśmy jedną kartę, kapryśną i fantastyczną, wiązankę trudów i ofiar rozproszonych w dalekim świecie, po których jedynym znakiem widomym pozostał krzyż na meszchedzkim cmentarzu. Książkę poświęcam tym, po których nie zostało nawet krzyża” – pisał Ferdynand Goetel w zakończeniu „Przez płonący Wschód”.
Fragmenty relacji oraz dane statystyczne na podstawie:
Dorota Sula, „Powrót ludności polskiej z byłego imperium rosyjskiego w latach 1918–1937”,
Adam Walaszek, „Reemigracja ze Stanów Zjednoczonych do Polski po I wojnie światowej (1919–1924)”
Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /