22.08.2010. Warszawa (PAP) - Rekonstrukcje historyczne, m.in. Bitwa pod Grunwaldem i oblężenie Malborka, Powstanie Wielkopolskie i Bitwa Warszawska z 1920 r. - z roku na rok stają się coraz popularniejsze. W rozmowie z PAP rekonstruktorzy przekonują, że takie inscenizacje mają sens, bo popularyzują historię Polski; z kolei ekspert ostrzega przed "popkulturowością".
(Na zdjęciu: Rekonstrukcja Bitwy Warszawskiej z udziałem członków grup historycznych w ramach obchodów 90. rocznicy Bitwy Warszawskiej 1920 r. Ossów, 14.08.2010. Fot. P. Kula PAP)
Rekonstrukcje historyczne coraz częściej zastępują tradycyjne formy upamiętnień rocznic ważnych wydarzeń czy postaci. Walki piechoty i kawalerzystów z bolszewikami na przedpolach Warszawy pod Ossowem, inscenizacja bitwy Słowian i Wikingów, zmagania średniowiecznych wojów czy epizody z Powstania Warszawskiego to słynne już rekonstrukcje, gromadzące każdego roku i miłośników historii - "rekonstruktorów", i publiczność. Łączą one w sobie elementy gry, zabawy i edukacji. Mają swoich wielkich zwolenników, ale budzą też zastrzeżenia nadmierną widowiskowością, co powoduje, że dramat historycznych wydarzeń zamienia się w rozrywkę.
Inscenizacje historyczne wpisują się w charakter współczesnej kultury, w której rozmywa się podział na działającego na scenie artystę i na przyglądającą mu się biernie publiczność - ocenił w rozmowie z PAP wicedyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego, historyk i socjolog dr Dariusz Gawin.
Podkreślił, że rekonstrukcje wypływają z potrzeby uczestnictwa w procesie upamiętniania wydarzeń, które są istotne dla narodowej tożsamości. "W ten sposób zaciera się granicę pomiędzy uczestnikiem a widzem. W inscenizacjach nie ma sztywnych reguł; by w nich uczestniczyć nie musisz być naukowcem czy artystą. Każdy może zostać rycerzem czy członkiem grupy rekonstrukcyjnej" - zauważył.
W jego ocenie, coraz popularniejsze w ostatnich latach inscenizacje, np. wielkich zwycięstw polskiego oręża jak Bitwa pod Grunwaldem czy też Bitwa Warszawska z 1920 r., są przejawem zmiany kulturowego wzorca dotyczącego tego, jak upamiętniać ważne wydarzenia.
"Widać wyraźnie, że przesuwają się tradycyjne formy upamiętnień, takie jak: oficjalne uroczystości państwowe, apele poległych czy msze św. - w stronę upamiętnień, które już odpowiadają nowoczesnym formom kultury. To może być, np. koncert, gra miejska czy właśnie rozgrywana w jakiejś realnej przestrzeni inscenizacja" - tłumaczył Gawin podkreślając, że realizacja tych "nowoczesnych upamiętnień" w miejscach, gdzie dokładnie przed laty rozgrywały się prawdziwe wydarzenia historyczne są często ich dodatkowym uatrakcyjnieniem.
Gawin zwrócił też uwagę, że rekonstrukcji nie przygotowują profesjonalne firmy, których działanie jest obliczone na zysk, ale wynikają z entuzjazmu ludzi, którzy przez krótki czas zamieniają się w postaci sprzed lat. "W pewnym sensie to jest tak, że grupy rekonstrukcyjne są elementem społeczeństwa obywatelskiego, one są absolutnie dobrowolne i powstają na zasadzie samoorganizacji. To dobrze, że tym ludziom nikt nie karze tego robić, ale sami się tym zajmują" - dodał historyk.
Zastrzegł jednak, że w inscenizacjach historycznych wątpliwości może budzić ich nadmierna widowiskowość. "Nie ma problemu, o ile dotyczy to rekonstrukcji np. Bitwy pod Grunwaldem, która rozegrała się 600 lat temu i w związku z tym nie angażuje politycznych emocji. Natomiast rekonstrukcje, które dotykają historii najnowszej, dotyczące II wojny światowej, mogą zbliżać się do granicy, kiedy taka rzecz staje się dyskusyjna. Np. był pomysł w Warszawie robienia rekonstrukcji w rocznicę likwidacji getta warszawskiego. Nasuwa się pytanie, czy można rekonstruować gwałty i zbrodnie, które wówczas w kwietniu 1943 r. rozgrywały się na ulicach Warszawy? Wątpię. Tym bardziej, że wciąż mogą żyć świadkowie i ofiary tej tragedii" - ocenił historyk.
Dodał też, że z samej swej istoty widowiskowość zakłada rozrywkę, co czyni inscenizację "popkulturową". "To jest duży problem, który pojawia się przy rekonstrukcjach i będzie się pojawiał. Z pewnością jednak spektakularność jest atutem widowisk, ponieważ żaden apel poległych ani msza święta ku czci poległych czy rocznicy nie przyciągnie młodych ludzi tak skutecznie jak rekonstrukcja" - podsumował historyk.
Największą rekonstrukcją w tym roku w Polsce była Bitwa pod Grunwaldem, którą na Warmii i Mazurach odtwarzało ponad 2 tys. rycerzy, w tym stu konnych, z wykorzystaniem dziesiątek bombard (machin oblężniczych miotających kamienie). Widowisku, które przygotowano w związku z 600. rocznicą wielkiego zwycięstwa polskiego i litewskiego oręża, towarzyszyła osada rycerska, setki kramów rzemieślników i prawdopodobnie 200 tys. widzów (wielu nie dojechało, bo utknęli w korkach).
Kilkudniowe obchody pod Grunwaldem są wyjątkowe: każdy element uzbrojenia czy stroju uczestników musi być wzorowany na tych historycznych. Nie wolno używać zwykłych namiotów, kocherów, konserw, współczesnych butelek, opakowań. Oczywiście można wlać współczesne piwo do glinianego dzbana...
"Podliczyłem, ile sami rekonstruktorzy wydali na uzbrojenie, transport, pobyt. Wyszło mi w sumie 24 mln zł. Jestem pełen podziwu dla tych ludzi. Szczególnie w tym roku, gdy w zbrojach wyszli w pole przy 30-stopniowym upale" - powiedział PAP Jacek Szymański, jeden z organizatorów części historycznej, od 12 lat odtwórca roli króla Jagiełły.
"Dlaczego warto robić rekonstrukcje? Przyznam, że my przyjechaliśmy dla siebie, by przeżyć to jeszcze raz, i to w roku jubileuszowym. Ale korzyści są chyba oczywiste: to produkt turystyczny, promocja regionu, goście z kraju i całego świata, popularyzacja historii. Ludzie są żądni wiedzy. Wiem o tym, bo po bitwie dostałem tysiące maili" - mówił Szymański.
W jego ocenie, w Polsce na widowiskach historycznych zbyt często pojawiają się politycy. "Znam inscenizacje bitwy pod Hastings czy pod Agincourt i tam nikt nie wchodzi z polityką, nikt nie zasłania turystom widoku namiotem dla vipów, czy nie zabiera czasu na bitwę wręczaniem odznaczeń. Po prostu jest szacunek dla tradycji i dla widzów, a nie puste słowa o tożsamości" - mówi Szymański.
Jedną z najciekawszych imprez plenerowych było także związane z Bitwą pod Grunwaldem "Oblężenie Malborka", które przedstawiło Muzeum Zamkowe w Malborku. Pod krzyżackim zamkiem swój obóz rozbili polscy rycerze, którzy prezentowali potyczki rycerskie, były też pokazy średniowiecznego rzemiosła, kuchni, muzyki i tańca.
Kulminacyjnym punktem "Oblężenia Malborka" była inscenizacja bitwy nawiązująca do wydarzeń z 1410 r., kiedy to wojska polsko-litewskie pod wodzą króla Władysława Jagiełły szturmem natarły na malborską twierdzę.
Jak zapewniła Katarzyna Spychała z firmy zajmującej się organizacją spektaklu, rekonstruktorzy byli wyposażeni w pełen przegląd uzbrojenia charakterystycznego dla początku XV wieku. "Był więc trebusz (machina miotająca - PAP), bombardy i hakownice" - powiedziała Spychała.
Alicja de Rosset z Muzeum Zamkowego w Malborku powiedziała PAP, że "takie inscenizacje historyczne warto robić, bo są one wyjątkową okazją do zobaczenia na własne oczy tego, co działo się i jak wyglądało 600 lat temu". Poinformowała, że organizacja "oblężenia" finansowana jest z budżetu muzeum oraz dzięki sponsorom.
O tym, że warto upamiętniać zwycięstwa polskiego oręża mówią także miłośnicy kawalerii, którzy każdego roku przedstawiają m.in. walki z bolszewikami na przedpolach Warszawy pod Ossowem. Jedną z pierwszych grup rekonstruktorskich, która już od kilkunastu lat zajmuje się odtwarzaniem przebiegu Bitwy Warszawskiej z 1920 r. jest Stowarzyszenie Miłośników Kawalerii im. 1 Pułku Ułanów Krechowieckich w Kobyłce.
Według jego prezesa Andrzeja Michalika, wcielającego się w postać rotmistrza i prowadzącego szarże kawaleryjskie, rola słynnego Cudu nad Wisłą jest w Polsce nadal niedoceniana. "To, co Polacy zrobili w 1920 r. dla Polski, a przede wszystkim dla Europy i całego świata, tego się nie da opowiedzieć. Gdyby nie to zwycięstwo może nie mówilibyśmy po polsku. Na szczęście jest grupa zapaleńców, która poświęca swój czas i pieniądze, żeby tę historię przypomnieć" - przekonywał Michalik.
Inscenizacja bitwy Słowian i Wikingów to cieszący się największą popularnością punkt programu Festiwalu Słowian i Wikingów, który co roku odbywa się w zachodniopomorskim Wolinie.
Podczas bitwy wykorzystywana jest zrekonstruowana broń średniowieczna - skandynawska, wikińska. Wykonywana jest przez rzemieślników z materiałów, które były wykorzystywane już w czasach średniowiecza. Najczęściej jest to broń z metalu i drewna. Każdy z uczestników musi samodzielnie zaopatrzyć się w narzędzia służące do walki oraz strój z lnu, wełny czy skóry.
Dzień przed rozpoczęciem bitwy wojowie przechodzą specjalne kontrole, podczas których wodzowie grup orzekają o sprawności posługiwania się bronią przez nich. Na tej podstawie wojowie są dopuszczani do wszelkich pojedynków. W trakcie kontroli ma miejsce także weryfikacja broni. Wodzowie sprawdzają broń, która ze względów bezpieczeństwa musi posiadać tępe ostrze i jeśli spełnia wyznaczone normy, zostaje dopuszczona do wykorzystania w inscenizacji.
W bitwie bierze udział około 400 uczestników, którzy są podzieleni na 2 drużyny. Wynik nie jest wyreżyserowany. Wygrywa silniejsza i bardziej zaprawiona w boju drużyna.
Organizator części historycznej festiwalu Wojciech Celiński uważa, że warto przygotowywać tego typu rekonstrukcje, ponieważ "pokazuje się to, co było. Prezentuje się kulturę Wolina, którego historia staje się słynna na całą Europę". Jego zdaniem, festiwal popularyzuje historię, gdyż "przybywając do osady na Wolinie turysta może wszystkiego dotknąć, sam wziąć udział w niektórych wydarzeniach".
Festiwal zazwyczaj finansowany jest przez sponsorów indywidualnych. Jedna z edycji została dofinansowana przez resort kultury. Na festiwal co roku przyjeżdżają uczestnicy, m.in. z Rosji, Litwy, Czech, Niemiec, Anglii, Francji, Islandii i Stanów Zjednoczonych.
Rekonstrukcje wydarzeń z czasów Powstania Wielkopolskiego przygotowują od lat przy okazji rocznic powstania w Poznaniu miłośnicy historii ze Stowarzyszenia Grupy Rekonstrukcji Historycznej 3 Bastion Grolman. "Jesteśmy stowarzyszeniem, które specjalizuje się w Powstaniu Wielkopolskim. Przygotowania do kolejnych rocznic Powstania trwają ponad rok, na bieżąco współpracujemy z historykami, docieramy do źródeł historycznych. Sami szyjemy sobie mundury, sami też staramy się też o pieniądze, bo tylko część dostajemy od organizatorów obchodów" - powiedział Adam Gajda ze Stowarzyszenia Grupy Rekonstrukcji Historycznej 3 Bastion Grolman.
Z kolei Grupa Rekonstrukcji Historycznej "Grupa Operacyjna Śląsk" interesuje się okresem międzywojnia i kampanii wrześniowej. Jej członkowie uczestniczą w inscenizacjach batalii w różnych częściach kraju, na Śląsku - m.in. w inscenizacji bitwy wyrskiej, określanej też jako bitwa pod Mikołowem. To jeden z epizodów obrony Górnego Śląska we wrześniu 1939 r. w dniach 1-3 września w rejonie miejscowości Wyry i Gostyń starło się kilkanaście tysięcy żołnierzy polskich i niemieckich.
"Takie inscenizacje mają sens. Zwykle w czasie rocznic przypominają ludziom, co działo się na ich ziemi przed kilkudziesięcioma laty. To takie samo upamiętnienie jak pomniki czy tablice, ale w żywej i atrakcyjnej formie" - uważa Piotr Skupień z "Grupy Operacyjnej Śląsk".
Inscenizacje wydarzeń ze znacznie starszych historycznych czasów - np. bitwy pod Racławicami czy pokazy walk wojów z X i XI wieku - można często oglądać na zamku w Chudowie. Co roku w wakacje organizowany jest Jarmark Średniowieczny - wielka, tradycyjna impreza rycerska w międzynarodowej obsadzie. Widzowie mogą oglądać turnieje i bitwy rycerzy, pokazy konne i prezentację starych rzemiosł.
Na Dolnym Śląsku jedną z najprężniej działających grup rekonstrukcyjnych jest Infanterie - Regiment von Alvensleben (No. 33). Grupa nawiązuje do pułku pruskiej piechoty, którego III batalion stacjonował w twierdzy w Srebrnej Górze w latach 1777-1807.
Grupa rekonstrukcyjna dysponuje umundurowaniem, które jest wierną kopią mundurów pruskich piechoty linowej z lat 1806-1807. W rekonstrukcjach wykorzystują broń palną - karabiny strzałkowe, armaty i moździerze - oraz przedmioty codziennego użytku z przełomu XVIII i XIX w.
Na co dzień Infanterie - Regiment von Alvensleben (No. 33) stacjonuje w twierdzy w Srebrnej Górze, gdzie odbywa się co roku największa inscenizacja z jego udziałem - rekonstrukcja obrony twierdzy przed Wielką Armią Napoleona z 1807. Co roku w tej rekonstrukcji bierze udział prawie 200 osób, zużywane jest ponad 100 kilogramów prochu strzelniczego.
Jak powiedział PAP prezes Sowiogórskiego Towarzystwa Historyczno-Krajoznawczego Kazimierz Gądek, w którego ramach działa grupa rekonstrukcyjna, inscenizacje są częściowo finansowane z budżetu gminy, która dostała na ten cel pieniądze z projektu unijnego. "My, jako organizatorzy nie czerpiemy z tego zysku, a do wyjazdów w teren musimy częstokroć dokładać" - powiedział Gądek.
Według prezesa rekonstrukcje historyczne to dobry pomysł na promocję historii. "Na co dzień osoby z naszej grupy rekonstrukcyjnej w umundurowaniu oprowadzają turystów po twierdzy w Srebrnej Górze. Częstokroć ci turyści wracają i zainspirowaniu rekonstrukcją i opowieściami naszych przewodników, podkreślają, że w domu zgłębiali tematy z okresu, który przedstawimy" - mówił prezes.(PAP)
nno/ ant/ kon/ pdo/ epr/ rpo/ bls/ abe/ mhr/