Jeśli chodzi o wierność książce, to na ekranie udało się oddać ducha powieści - zaznaczył w rozmowie z PAP reżyser Robert Gliński. Filmowa adaptacja "Kamieni na szaniec" Aleksandra Kamińskiego, skoncentrowana na relacji "Zośki" i "Rudego", trafi do kin 7 marca.
PAP: Zadedykował Pan ten film swojej mamie, która należała do Szarych Szeregów.
Robert Gliński: Mama, Marta Alicja, była sanitariuszką w Batalionie "Zośka". Brała udział w Powstaniu Warszawskim. Opowiadała, że pierwszym rannym, którego opatrywała w Powstaniu i który umierał na jej rękach, był Niemiec - młody chłopak postrzelony w brzuch. Kiedy mama opatrywała tego chłopca, on, jęcząc, mówił do niej o swojej własnej matce. Tymczasem rok wcześniej mamę mojej mamy, czyli moją babcię, Niemcy rozstrzelali na dworcu.
W książce Anny Borkiewicz-Celińskiej "Batalion +Zośka+" jest fotografia mamy. Tuż obok znajduje się zdjęcie Aleksego Dawidowskiego "Alka". A pod zdjęciem "Alka" fotografia Alfreda, chłopaka mojej mamy, który zginął w powstaniu. To Alfred wciągnął mamę do Szarych Szeregów. Mama była o kilka lat młodsza od "Zośki", "Rudego" i "Alka". Była zwykłą harcerką - tacy ludzie, jak "Zośka" - dowódca Grup Szturmowych Chorągwi Warszawskiej, czy "Rudy" - dowódca Hufca Ochota w Chorągwi Warszawskiej Szarych Szeregów - byli dla niej idolami. Mama opowiadała o nich z dystansem.
PAP: Jaka charakterystyka wyłania się z tych wspomnień? A także z lektur, które ma Pan za sobą w związku z pracą nad filmem?
Robert Gliński: "Strzelać czy nie - to był dylemat Szarych Szeregów od początku. Ciągle prowadzone były dyskusje i spory na temat tego, jak funkcjonować - czy walczyć i zabijać, czy decydować się tylko na mały sabotaż. Co z tego, że strzelano do okupanta, wroga, który także zabija. Chodziło o sam fakt zabicia człowieka. Przecież harcerstwo powstało po to, by wychowywać młodzież w duchu czystości etycznej. Piąte przykazanie brzmi: +Nie zabijaj+".
Robert Gliński: "Zośka" był poważny, zamknięty w sobie, osobny. W tekście spisanym po Akcji pod Arsenałem - opowieści, która stała się punktem wyjścia dla Kamińskiego do napisania "Kamieni na szaniec" - nazwał samego siebie samotnikiem; wyznał, że miał nieco utrudnione kontakty z innymi, bo był zamknięty w sobie. Jednocześnie "Zośka" był bardzo dobrym dowódcą. Czuł się odpowiedzialny za kolegów. Potrafił sprawnie dowodzić grupą, rozdzielać zadania, powierzać funkcje, był świetnie zorganizowany. "Zośka" był introwertykiem. Tymczasem "Rudy" - ekstrawertykiem. Miał wyrazisty temperament, był pełen energii, towarzyski, utalentowany w wielu dziedzinach.
"Alek" nie chciał strzelać. Ponieważ nie chciał zabijać. Czy jednak, skoro nie chciał strzelać, był tchórzem? Nie, wręcz odwrotnie. "Alek" był niebywale odważny. Akcja, której dokonał w biały dzień - usunięcie z pomnika Kopernika tablicy z niemieckim napisem "Dem grossen Astronomen", która zakrywała polską inskrypcję "Mikołajowi Kopernikowi - Rodacy", wiązała się z podjęciem ogromnego ryzyka. "Alek" miał kilka takich bardzo ostrych zagrań. Z drugiej strony, ze względów etycznych, nie chciał strzelać.
Strzelać czy nie - to był dylemat Szarych Szeregów od początku. Ciągle prowadzone były dyskusje i spory na temat tego, jak funkcjonować - czy walczyć i zabijać, czy decydować się tylko na mały sabotaż. Co z tego, że strzelano do okupanta, wroga, który także zabija. Chodziło o sam fakt zabicia człowieka. Przecież harcerstwo powstało po to, by wychowywać młodzież w duchu czystości etycznej. Piąte przykazanie brzmi: "Nie zabijaj".
PAP: Jak interpretuje Pan zaczerpnięty z wiersza Słowackiego tytuł książki "Kamienie na szaniec"?
Robert Gliński: Pytanie brzmi: czym, kim są kamienie oraz czym jest szaniec. Z jednej strony, zginęło tylu młodych ludzi - "...na śmierć idą po kolei jak kamienie...". To ogromna strata. Załamujemy ręce, ponieważ śmierć tych ludzi była tragedią. Jednak z drugiej strony - szaniec, na który padły te kamienie, można traktować jako fundament. Na tym fundamencie budowane są wartości. Mimo, że wszyscy poszli na śmierć, zginęli, z tych śmierci zbudował się szaniec wartości.
PAP: Dlaczego, Pana zdaniem, książka Kamińskiego cieszy się taką popularnością wśród kolejnych pokoleń Polaków, aż do dzisiaj?
Robert Gliński: Ponieważ opowiada o wartościach, do których tęsknimy. O poświęceniu, braterstwie. O podejmowanych decyzjach: że wybieramy czasem śmierć, ale w imię jakichś ideałów. Kolejne pokolenia są szczęśliwie zakorzenione w codzienności spokojnej, ale być może zazdroszczą tamtemu pokoleniu jego ideałów.
PAP: Czy realizacja filmu na podstawie takiej książki to przedsięwzięcie trudne? Zaczynając zdjęcia, mówił Pan, że pragnie spojrzeć na nią "ze współczesnego punktu widzenia, ale z poszanowaniem tradycji".
Robert Gliński: Każda adaptacja to interpretacja dzieła literackiego. Trzeba dokonywać skrótów, ponieważ materiał literacki jest zazwyczaj zbyt obszerny. W "Kamieniach na szaniec" opisanych zostało bardzo wiele wydarzeń, jest mnóstwo postaci drugoplanowych. Aby to wszystko przenieść na ekran, musiałbym zrobić film 15-godzinny. Tymczasem ten, który nakręciliśmy, trwa około dwóch godzin. Musieliśmy zdecydować się i zawęzić liczbę postaci. Okroiłem na przykład wątek "Alka" - jest on w filmie jedną z postaci drugoplanowych.
Główny akcent położyłem na "Zośkę" i "Rudego" oraz ich relację. Jeśli chodzi o wierność książce w sensie przeniesienia na ekran jej ducha - mam wrażenie, że nam się udało. Moim zdaniem, oprócz patriotyzmu, najmocniej akcentowane w książce Kamińskiego jest braterstwo. Tak jak w filmie - mamy dwóch przyjaciół, jeden gotów jest zginąć, broniąc drugiego.
PAP: Przed realizacją zapowiadał Pan, że bohaterowie, których zobaczymy na ekranie, nie będą postaciami "pomnikowymi".
Robert Gliński: Spiżowi bohaterowie byliby moim zdaniem niewiarygodni. Nie ma ludzi ze spiżu. W filmie widz zobaczy bardzo fajnych chłopców, którzy mają bardzo różne cechy charakteru i rozwiniętą zdolność analizy własnej osobowości. W listach, dokumentach, które zostały po "Zośce" czy "Alku", chłopcy piszą także o swoich wadach, o tym, że muszą pracować nad sobą. Krytykują nie tylko siebie, ale udzielają także uwag, upomnień kolegom, pisząc: musisz się poprawić, to trzeba robić inaczej, weź się za siebie i tak dalej.
Oni bardzo często się ze sobą spotykali, chłopcy i dziewczyny, bawili się, tańczyli, dyskutowali. Nie były to klasyczne prywatki. Chcieli po prostu ze sobą pobyć. Czasem bawili się w teatr, w film. "Rudy" grał na przykład arabskiego księcia, a jego dziewczyna Monia księżniczkę i kręcili to wszystko kamerą; kawałek scenariusza tego filmu zachował się do dziś. To była bardzo fajna młodzież.
PAP: Jeśli chodzi o strukturę filmu, ma on trzy części. Może Pan opowiedzieć o tym podziale?
Robert Gliński: Część pierwsza, utrzymana w klimacie kina obyczajowego, opowiada o środowisku harcerzy, o młodych bohaterach "Kamieni na szaniec", o tym, jak żyli, jak funkcjonowali podczas okupacji. Opowiada o akcjach małego sabotażu. A także o koleżeństwie, przyjaźni i miłości. O dziewczynach głównych bohaterów oraz rodzinach "Zośki" i "Rudego". Przedstawiono w niej portrety fajnych, pełnych życia młodych ludzi. Ta część kończy się aresztowaniem "Rudego".
Następną można nazwać filmem akcji. "Zośka" - początkowo samotnie, przy oporze ze strony przełożonych - stara się doprowadzić do odbicia "Rudego". To jednak tylko jeden z wątków w tej części. Drugi, równoległy, przedstawia katowanie "Rudego" w gmachu w al. Szucha, gdzie siedzibę miało gestapo. Oprawcami Bytnara byli SS-Rottenfuehrer Ewald Lange i SS-Oberscharfuehrer Herbert Schultz.
Część trzecia to zrobione trochę w stylu bergmanowskim kino zadumy nad wartościami, sprawami ducha. "Zośka" zostaje sam. Po śmierci "Rudego" oraz wielu innych kolegów, wśród nich "Alka", pogrąża się w depresji. Nachodzą go refleksje nad fundamentalnymi wartościami etycznymi. Film kończy się atakiem na strażnicę w Sieczychach. Podczas tej akcji poległ "Zośka".
PAP: Główne role powierzył Pan aktorom debiutującym na dużym ekranie. Tadeusza Zawadzkiego zagrał Marcel Sabat, absolwent łódzkiej filmówki, a Jana Bytnara - Tomasz Ziętek, który ukończył Studium Wokalno-Aktorskie przy Teatrze Muzycznym w Gdyni.
Robert Gliński: Tomek Ziętek ma uśmiech Leonardo DiCaprio. Niewątpliwie ten chłopak ma wdzięk. I to się przenosi na ekran - w pierwszej części filmu. W drugiej widzimy go już ogolonego na łyso, jest brutalnie bity przez gestapowców. Jego ciało pokrywają rany i krew.
Robert Gliński: Każda adaptacja to interpretacja dzieła literackiego. Trzeba dokonywać skrótów, ponieważ materiał literacki jest zazwyczaj zbyt obszerny. W "Kamieniach na szaniec" opisanych zostało bardzo wiele wydarzeń, jest mnóstwo postaci drugoplanowych. Aby to wszystko przenieść na ekran, musiałbym zrobić film 15-godzinny.
Marcel Sabat to prywatnie trochę odpowiednik "Zośki" - zamknięty w sobie, skupiony, z wewnętrzną siłą. Na dużym ekranie debiutują także Sandra Staniszewska - w roli Hali Glińskiej, dziewczyny "Zośki", oraz Magdalena Koleśnik - jako Monia, dziewczyna "Rudego". To postaci drugoplanowe, ale ważne w całym dyskursie filmowym, zabierające głos i wchodzące w polemikę z bohaterami.
PAP: Przypomnijmy, kto jeszcze znalazł się w obsadzie.
Robert Gliński: Między innymi: Kamil Szeptycki w roli "Alka", Krzysztof Globisz - jako ojciec "Zośki" fizykochemik Józef Zawadzki, który w latach 1936-37 i 1938-39 był rektorem Politechniki Warszawskiej, Danuta Stenka - jako matka "Rudego" Zdzisława Bytnarowa, Artur Żmijewski - jako ojciec "Rudego" Stanisław Bytnar, Wojciech Zieliński - jako Stanisław Broniewski "Orsza", dowódca Akcji pod Arsenałem, oraz Andrzej Chyra - jako odpowiedzialny za kontakty z Szarymi Szeregami major Jan Kiwerski, który od 1942 r. był dowódcą Oddziałów Dyspozycyjnych, a potem Oddziałów ("Motor" - "Sztuka") Kedywu Komendy Głównej AK.
Oprawców "Rudego", Ewalda Lange i Herberta Schutlza, zagrali aktorzy z Niemiec, Wolfgang Boos i Heiko Raulin. Jeden z tych brutalnych gestapowców jest niczym Mefisto. Opanowany, spokojny, "miły". I torturuje "Rudego". Drugi podczas przesłuchań udaje, że nie jest zainteresowany robotą, potem okazuje się, że także jest wielkim sadystą.
PAP: Podobno sceny katowania "Rudego" kręciliście w tym samym pomieszczeniu, w którym Bytnar naprawdę był przesłuchiwany.
Robert Gliński: Tak. W obecnym Ministerstwie Edukacji Narodowej w al. Szucha. Przesłuchiwania "Rudego" - w marcu 1943 roku nie odbywały się w piwnicach gmachu w al. Szucha ani w lochach, tylko w gabinetach biurowych w tym budynku. W gmachu MEN do dziś zachowało się wiele elementów wystroju wnętrz sprzed wojny oraz z czasów wojny - są tam wciąż stare klamki, okna, drzwi.
PAP: Czy łatwo było uzyskać zgodę na kręcenie filmu w gmachu ministerstwa?
Robert Gliński: Tak. Ale kręciliśmy oczywiście w weekend, pod nieobecność pracowników ministerstwa.
PAP: W Warszawie realizowaliście zdjęcia także m.in. na Starym Mieście i na Krakowskim Przedmieściu. Akcję pod Arsenałem nakręciliście natomiast w Lublinie - na Placu Rybnym - który odtwarzał realia okupacyjnej Warszawy. Dlaczego nie w stolicy?
Robert Gliński: Musieliśmy zyskać możliwość kręcenia zdjęć na skrzyżowaniu ulic z placem i wyłączenia na cały tydzień dwóch ulic z ruchu. Udało się to w Lublinie. Scenografowie zbudowali tam Arsenał. Kręciliśmy sceny walki i strzelaniny, w których widać, jak jedzie więźniarka, uczestnicy akcji rzucają w nią butelkami, a na koniec samochód płonie. Do tego musieliśmy mieć odpowiednie warunki - żeby nikt nam nie przeszkadzał oraz żebyśmy my nikomu nie przeszkadzali.
PAP: Czy mieszkańcy miast przyglądali się pracom filmowej ekipy?
Robert Gliński: Z Lublina pamiętam wycieczkę młodzieży z Izraela, która przyjechała zwiedzać Majdanek. Obserwowali nas, kiedy powstawała scena, w której bohaterowie strzelają do esesmanów. Wycieczce bardzo się ta scena podobała.
PAP: Jak ocenia Pan film pod względem wiarygodności historycznej? Podobno jego konsultant historyczny prof. Grzegorz Nowik wycofał się ze współpracy z Wami? Pytanie także o wnuka Aleksandra Kamińskiego Wojciecha Feleszko - czy on oglądał już ten film?
Robert Gliński: Prof. Nowik miał zastrzeżenia co do rozwiązań niektórych scen. Mówił, że są niewiarygodne w warunkach konspiracyjnych. Na przykład zbiórka młodzieży w lesie w mundurach - ja mam zdjęcia, na których jest taka zbiórka, ale profesor mówił, że to niemożliwe, żeby byli w mundurach. Były pewne spory w kwestii przedstawienia niektórych scen. Ostatecznie profesor powiedział, że mimo całego szacunku dla filmu musi się wycofać.
Pan Wojciech Feleszko oglądał film kilkakrotnie, ale różne jego wersje, różniące się zawartością. Ostatniej wersji nie widział. Na początku film mu się podobał. Potem pan Wojciech Feleszko zaczął zmieniać swój pogląd na jego temat.
Wiarygodność historyczna odnosi się do wydarzeń, a także do spraw scenograficznych, spraw mundurów, broni. W trakcie prac nad filmem mieliśmy oddzielnych konsultantów do wszystkich tych spraw.
Rozmawiała: Joanna Poros (PAP)
jp/