Słowo „rewolucja” kojarzy się z przemianą gwałtowną, nierzadko drastyczną. W brytyjskiej rewolucji przemysłowej synonimem tej drastyczności stały się fatalne warunki, w których pracowały fabryczne dzieci. Ale jak zmierzyć gwałtowność? – pyta redaktor naczelny „Mówią wieki” prof. Michał Kopczyński.
W czasach wojen napoleońskich w Wielkiej Brytanii już od kilkudziesięciu lat trwał proces, który wkrótce miał zmienić funkcjonowanie niemal wszystkich społeczeństw kontynentu. Dziś okres rewolucji przemysłowej kojarzy nam się z ogromnym tempem przemian, do których jeszcze kilkanaście lat temu doszło w wielu krajach Dalekiego Wschodu. Jak zauważa prof. Michał Kopczyński, badania prowadzone od kilkudziesięciu lat nakazują zweryfikować te wyobrażenia dotyczące pierwszych dziesięcioleci „rewolucji”. „Roczna stopa wzrostu PKB na głowę nie była aż tak wysoka, co najwyżej 1,1 proc. I gdzie tu rewolucja? Ani szybka, bo jeszcze w połowie XIX wieku większość robotników pracowała w niewielkich zakładach, wręcz w warsztatach. Ani gwałtowna, bo horrory z bawełnianych fabryk nie zdarzały się w innych zakładach, a w każdym razie nie rzucały się tak w oczy” – stwierdza w artykule wstępnym prof. Kopczyński. Być może powolnego tempa rewolucji należy dopatrywać się w gigantycznych zmaganiach militarnych lat 1792–1815? „Może potrzeby wojenne wyprały z rynku kapitał potrzebny na inwestycje przemysłowe?” – pyta redaktor naczelny magazynu.
Podobne opinie wyraża prof. Wojciech Morawski ze Szkoły Głównej Handlowej. Przypomina, że przez ponad dwie dekady na kontynencie toczyły się niemal nieustające wojny. W tym czasie ówczesne gospodarki przeżywały wszystkie zjawiska z czasów nam znacznie bliższych – brak rynków zbytu, kryzysy nadprodukcji, inflację, recesję i paniki finansowe. Kształtowały się również nowoczesne instytucje finansowe, m.in. banki centralne i prywatne domy bankowe. „Do szczególnej pozycji doszła w tym czasie frankfurcka rodzina Rothschildów. Dzieląc się na pięć gałęzi: frankfurcką, londyńską, paryską, wiedeńską i neapolitańską, Rothschildowie zminimalizowali ryzyko komplikacji politycznych i na pewien czas opanowali rynki europejskie” – przypomina prof. Morawski.
Również dla Wielkiej Brytanii mimo wielu trudności gospodarczych był to moment przełomu. Absolutna dominacja Francji w Europie skłaniała do poszukiwania nowych rynków zbytu. Do osiągnięcia tego celu konieczne było jednak panowanie na morzu. „Skoro zwycięstwo Napoleona pod Austerlitz miało zamknąć kontynent przed brytyjskimi interesami, Zjednoczone Królestwo musiało się skupić na tym, co na powrót zyskało po bitwie pod Trafalgarem – absolutne panowanie na morzach całego świata” – przypomina prof. Peter Hicks, członek Fondation Napoléon, profesor wizytujący na Uniwersytecie w Bath. W swoim artykule Brytyjczyk przybliża czytelnikom kluczowe dla brytyjskich interesów operacje morskie, których celem było finansowanie wojen z Napoleonem meksykańskim złotem.
W pierwszym tegorocznym numerze również historia starożytna. Anna Sumisławska, studentka archeologii na uniwersytecie La Sapienza w Rzymie, analizuje rolę rytuałów religijnych w starożytnej Grecji. „Każdy aspekt życia w starożytnej Grecji był przesiąknięty religijnością, zacierając granicę pomiędzy sacrum a profanum. Poprzez różne działania starano się oddać cześć bóstwom oraz poznać ich wolę” – podkreśla autorka. Jednocześnie w greckich polis pojawiała się krytyka powierzchowności oficjalnych kultów. Wyrażały je głównie ówczesne elity intelektualne – filozofowie. „Żyjący w VI wieku p.n.e. filozof Ksenofanes z pewnym sarkazmem stwierdził, że gdyby zwierzęta umiały tworzyć wizerunki swoich bóstw, miałyby one zwierzęcą formę. Zauważył również, że bóstwa u Homera czy Hezjoda czynią wszystko, co pośród ludzi uważane jest za niedopuszczalne i niewłaściwe: kradną, oszukują i cudzołożą” – przypomina autorka.
W znacznie bliższych nam czasach wyobraźnię rozbudzały czarownice. Rzekomo powodowane przez nie zjawiska nadprzyrodzone były przedmiotem zainteresowania podróżników notujących wrażenia z odwiedzanych przez nich ziem polskich. „Pisali o nich m.in. Włoch Giacomo Fantuzzi, bliski współpracownik nuncjusza papieskiego, węgierski pastor Márton Csombor i francuski dyplomata Charles Ogier” – pisze Anna Powierża. Autorka skupia się na relacjach z Prus Królewskich. Biorąc pod uwagę wysoki poziom cywilizacyjny Pomorza, może zaskakiwać powszechność wiary w magię i trwanie dawnych pogańskich zabobonów. „Wiara w czarownice i czary była powszechna zarówno w wielkich miastach, jak i na wsiach. Lęk przed diabłem i jego wysłannikami prowadził do śmierci na stosie wielu ludzi, a wiara w czary pozwalała mieszkańcom wyjaśnić nieszczęścia i klęski” – zaznacza.
Historyk dziejów Niemiec prof. Piotr Szlanta pisze o zapomnianym epizodzie z dziejów politycznych Europy XIX wieku. Zaledwie cztery lata po zakończeniu wojny francusko-niemieckiej nad oboma krajami zawisła groźba kolejnego wielkiego konfliktu, który mógłby wciągnąć pozostałe potęgi Europy. Ambicje Bismarcka zaniepokoiły wszystkich przywódców europejskich i opinię publiczną. „Wojna Niemiec z Francją musiałaby się skończyć dla tej drugiej katastrofą i zwasalizowaniem przez wschodniego sąsiada. Rzesza stałaby się hegemonem na kontynencie europejskim. To zaś było niedopuszczalne” – pisze prof. Szlanta. Autor analizuje przebieg skomplikowanej gry dyplomatycznej z udziałem koronowanych głów Europy, która niemal cudem uratowała pokój.
W wieku XIX kształtował się amerykański system polityczny, który do dziś kształtuje tamtejsze zwyczaje parlamentarne. Wszczęta niedawno procedura impeachmentu wymierzona w prezydenta USA Donalda Trumpa przypomina tego rodzaju konflikty polityczne. Oskarżenia o złamanie prawa były dla opozycji często tylko pretekstem do walki z Białym Domem. Tak było m.in. w wypadku sporu prezydenta Andrew Johnsona z Partią Republikańską, która paradoksalnie po śmierci Lincolna miała być zapleczem demokratycznego prezydenta. Próbowano więc impeachmentu – trzykrotnie. Dwa razy w roku 1867 i znów, tym razem skutecznie, w 1868. Pretekstem był fakt, że Johnson złamał prawo, zwalniając ze stanowiska ministra wojny Edwina Stantona” – pisze Maciej Krawczyk z „Mówią wieki”. Dodaje również, że niejednoznaczności instytucji impeachmentu dodają słowa jednego z ojców amerykańskiej demokracji – Benjamina Franklina – który twierdził, że procedurę tę można stosować „na wypadek, gdyby prezydent stał się nieznośny”.
Miłośników komunikacji miejskiej i historii designu zainteresuje pozornie błaha opowieść o numerach umieszczanych na warszawskich tramwajach i autobusach. Włodzimierz Winek opowiada o losach charakterystycznej czcionki, którą od ponad 110 lat oznaczane są pojazdy stołecznej komunikacji miejskiej. „Za tym zwykłym numerem kryje się niezwykła historia walki o zbudowanie typowo warszawskiego logotypu będącego wyróżnikiem i dumą warszawskiej komunikacji” – tłumaczy autor.
Michał Szukała (PAP)
szuk /