Student polonistyki i robotnik zakładów Solvay związał się na kilkanaście miesięcy z konspiracyjną organizacją polityczną, współtworzącą struktury Polskiego Państwa Podziemnego. Nie miał okazji brać udziału w ćwiczeniach jej podchorążówki, ale wpływ „Unii” na światopogląd późniejszego papieża wydaje się nie do zlekceważenia.
W gąszczu prac biograficznych, historycznych, eklezjologicznych, w rozmaity sposób i na różnym szczeblu ogólności opowiadających o historii pontyfikatu Jana Pawła II, poczesną część zajmują opracowania traktujące o jego wymiarze politycznym. Bywa, że kwestia ta jest popularyzowana w sposób, który prowadzi do jej spłycenia lub uproszczenia w sposób niełatwy do przyjęcia. Potocznym przykładem jest tu hasłowa fraza „Papież i Reagan obalili komunizm” pojawiająca się na zmianę ze zdjęciami ukazującymi bez mała wszystkich „wielkich tego świata” ćwierćwiecza papieskiej posługi. Prezydenci, dyktatorzy, księżne – każdy, włącznie z Michaiłem Gorbaczowem, chciał mieć fotografię u boku Jana Pawła II.
Nawet jednak w podobnie tabloidowym obrazowaniu świata można dostrzec – zniekształcony, uproszczony – cień prawdy. Pontyfikat miał wielowymiarowy wpływ na dzieje świata: przede wszystkim, rzecz jasna, tej jego części, która bezpośrednio doświadczona była komunizmem. To zjawisko miało jednak swój globalny wymiar, a zarazem również państwa i kontynenty, dla których nie było to zagrożenie tak pierwszoplanowe i namacalne, miały swoją historię „relacji z Janem Pawłem”, jego nauczania i jego interwencji zmieniających bieg spraw politycznych i postawy społeczne na masową skalę, jak stało się to w Ameryce Łacińskiej.
Polityczny papież
Polska zajmuje w tej opowieści o (meta)politycznym wymiarze pontyfikatu miejsce szczególne i pierwszoplanowe jako kraj urodzenia Karola Wojtyły, kraj, którego dramatyczne XX-wieczne doświadczenia dzielił on i przeżywał, będąc nastolatkiem, klerykiem, arcybiskupem; jako „obszar pamięci” stanowiący przedmiot jego stałej pracy intelektualnej. Wojtyła kształtował wiernych, ale i elity intelektualne tego kraju. Jego pierwsza pielgrzymka do Polski, w czerwcu 1979 r., wywarła ogromny, chciałoby się powiedzieć „galwanizujący” wpływ społeczny na Polaków tamtego czasu, była jednym z kluczowych czynników warunkujących wybuch, pokojowy przebieg i masowość o rok późniejszych strajków, była jednym z najważniejszych elementów decydujących o fenomenie „Solidarności”.
Również kolejne pielgrzymki do Polski, począwszy od tej w drugim roku stanu wojennego (16–23 czerwca 1979 r.) miały obok podstawowego wymiaru duszpasterskiego głęboki sens polityczny. Było to oczywiste dla świadków tamtego czasu, dla przerażonych perspektywą „papieskiej (kontr)rewolucji władz”, których nerwowe narady można dziś śledzić na podstawie zachowanych stenogramów posiedzeń Biura Politycznego KC PZPR i innych instancji, i jest jednoznaczne dla historyków oceniających niedawną przeszłość.
Polityczny wymiar zarówno pontyfikatu Jana Pawła II, jak i jego wcześniejszego życia jest czymś niezaprzeczalnym, nieujmującym niczego duchowemu wymiarowi jego posługi i „mierzalnym”, możliwym do badania i opisania. Równie oczywisty jednak dla wszystkich zajmujących się na serio tym zagadnieniem jest brak bezpośrednich zaangażowań Karola Wojtyły, a później Jana Pawła II w jakiekolwiek działania stricte polityczne.
Jego refleksja nad przeszłością Polski i Kościoła w Polsce była refleksją nad Polską pojmowaną w sposób „całościowy”, chciałoby się powiedzieć – solidarystyczny. Jego głos w obronie cierpiących niesprawiedliwość, przypominający ofiary II wojny światowej, nawet podnoszący kwestie godności pracy był oczywiście możliwy do odczytania na płaszczyźnie politycznej, miał swój polityczny sens, zawsze jednak pozostawał głosem „wspólnotowym”. Kwestie prawa i bezprawia, sprawiedliwości i niesprawiedliwości, agresorów, najeźdźców i obrońców były podnoszone przez duchownego, biskupa, papieża na poziomie „przedpolitycznym”, odwołującym się do wiary i dobrej woli, nie zaś do konkretnych zaangażowań.
Ta „apolityczność” Karola Wojtyły – apolityczność, podkreślmy to raz jeszcze, nie na poziomie braku konsekwencji politycznych jego nauczania czy niemożności wyciągania z niego wniosków odnoszących się do polityki, lecz na poziomie konsekwentnej, przemyślanej odmowy jakichkolwiek osobistych zaangażowań politycznych i partyjnych – wydaje się czymś oczywistym i przez autorów popularnych syntez historycznych przyjmowanym za bezdyskusyjny pewnik. A jednak w formacyjnych i dramatycznych latach poprzedzających złożenie ślubów i ostateczny wybór drogi duchowej dwudziestokilkuletni Karol Wojtyła był członkiem konkretnej formacji politycznej, w dodatku w warunkach konspiracyjnych, kiedy to akces wymagał nie tylko złożenia ustnej czy pisemnej „deklaracji członkowskiej”, lecz i ślubowania.
Krakowska konspira
To zaangażowanie nie jest tajemnicą, biografowie nieraz wspominają o związkach młodego studenta polonistyki ze strukturami konspiracyjnego Stronnictwa Pracy. Wydaje się niemal niemożliwe, by młody inteligent dzielący ze współobywatelami wszystkie doświadczenia okupacji niemieckiej („Vita Cracoviensis – Pomyśl, pomyśl! – składa się z ono z ogonka za chlebem, z (rzadkich zresztą!) ekspedycji cukrowych. Cha! I jeszcze z czarnej tęsknicy za węglem” – pisze dziewiętnastoletni Wojtyła do przyjaciela, Mieczysława Kotlarczyka, w listopadzie 1939 r.) nie myślał o możliwości działania zbiorowego.
Myślał – i wybrał zgodnie, a przynajmniej zbieżnie z innym, dojrzewającym w nim powołaniem. „Unia” (Federacja Organizacji Narodowo-Katolickich „Unia”), w której szeregach znalazł się Karol Wojtyła zaprzysiężony przez Stanisława Bukowskiego, stanowiła odrębne środowisko, nie do końca wpisujące się ani w przedwojenne, ani tym bardziej w powojenne podziały. Po wojnie została zresztą zdziesiątkowana, jej twórcy, w pierwszej kolejności Jerzy Braun, trafili do ciężkich więzień lub na emigrację. Jej członków i sympatyków można zaś odnaleźć w gronie pisarzy, humanistów, wydawców, trudno jednak, również po roku 1989, wskazać środowisko, które można by uznać za bezpośrednich jej spadkobierców.
A przecież była „Unia” liczącą się formacją w galaktyce Polskiego Państwa Podziemnego, dostarczającą mu zarówno żołnierzy i pirotechników, jak i oficerów oraz analityków tworzących zaplecze intelektualne. Tym bardziej warto przypomnieć losy środowiska, z którym młody Wojtyła związany był formalnie przez blisko rok, aż do chwili prośby o zwolnienie z przysięgi złożonej na ręce Stanisława Bukowskiego z chwilą podjęcia nauki w zakonspirowanym seminarium.
Refleksje, które stanęły u podstaw „Unii”, można rozpoznać w szeregu czynnych społecznie środowisk II Rzeczypospolitej – od katolickiego „Odrodzenia” aktywnego w środowiskach młodzieży akademickiej Warszawy i Wilna, po kontestujące „sanatorów”, ale dystansujące się do obozu narodowego Stronnictwo Pracy, z którym ostatecznie „Unia” zjednoczyła się w lutym 1943 r. Jak pisze jednak badacz i znawca dziejów „Unii” dr Marek Hańderek, genezy elitarnego ruchu trzeba szukać w trzech środowiskach, które zorganizowały się w przededniu wojny 1939 r. lub w pierwszych miesiącach okupacji. Krąg „Warszawianki” powstał pośród współpracowników Stefana Starzyńskiego, organizujących obronę cywilną stolicy we wrześniu 1939 r., często związanych z Zarządem Miejskim. Trzy nazwiska najczęściej kojarzone z „Warszawianką” to Jan Hoppe, Cyprian Odorkiewicz i Bronisław Chajęcki.
Trzej tenorzy „Warszawianki”
Jan Hoppe – „najbardziej narodowy wśród piłsudczyków”, flirtujący z BBWR i Obozem Zjednoczenia Narodowego, ostatecznie jednak bliższy Waleremu Sławkowi i wewnątrzsanacyjnej opozycji, był też, jakbyśmy dziś powiedzieli, „aktywistą warszawskim”: prezesem Towarzystwa Przyjaciół Woli, a następnie Towarzystwa Przyjaciół Warszawy.
Cyprian Odorkiewicz częściej jest znany z pseudonimu niż z nazwiska: oficer rezerwy, współpracownik Starzyńskiego, dowódca obrony przeciwlotniczej dla północnych dzielnic Warszawy, w „Unii” stworzył batalion nazwany – od pierwszych sylab imion dwóch jego córek, Krystyny i Barbary – „Krybar”. Batalion ten przeprowadził w szeregi Armii Krajowej w roku akcji scaleniowej, podczas Powstania Warszawskiego dowodził Grupą Bojową „Krybar” (której trzon stanowił batalion) na Powiślu.
Trzeci z liderów „Warszawianki”, Bronisław Chajęcki, stał podczas wrześniowego oblężenia na czele Komisariatu Cywilnego Obrony Pragi; pozostał w strukturach czynnego pod niemiecką okupacją do sierpnia 1944 r. Miejskiego Biura Dzielnicowego Warszawa Praga, tworząc z niego przykrywkę dla wielu struktur konspiracyjnych, jednocześnie kierując działającym w ramach struktur AK Państwowym Korpusem Bezpieczeństwa. Po wojnie, torturowany w śledztwie, został zabity w więzieniu na Mokotowie w 1952 r.; jego szczątki odnaleziono na „Łączce” przed pięciu laty.
„Grunwald”, również stworzony w oparciu o struktury obrony cywilnej Warszawy i „głębokiej dywersji”, kierowany był przez architekta Jana Siwka (z doświadczeniem wojskowym), później – przez Mirosława Leśkiewicza: na czele pionu wojskowego stanął wówczas mjr Edward Biernacki „Poraj”. Bardziej jednak niż z kilku zakonspirowanych plutonów „Grunwald” zapisał się w pamięci historyków tygodnikiem „Warta” współredagowanym m.in. przez Konrada Sieniewicza (po wojnie jednego z liderów emigracyjnej chadecji) oraz młodego Stefana Kisielewskiego – późniejszego „Kisiela”. Jak wynika ze wspomnień, malowniczości „Grunwaldowi” dodawały również konspiracyjne zebrania w ruinach Teatru „Reduta”.
Wreszcie „Nowa Polska” – jedna z wielu struktur regionalnych, czynna początkowo na Podkarpaciu, choć odwołująca się też do pomocy inteligentów i społeczników z Częstochowy, Krakowa (Karol Ludwik Koniński), Warszawy (Konstanty Regamey).
Różne, jak widać, zaplecza, różne środowiska, wspólna – chęć oporu wobec okupantów, ale i możliwie wyrazistego zdystansowania się wobec przedwojennego, jak byśmy dziś powiedzieli, „duopolu” sanacyjno-narodowego, zaznaczenia swojej odrębności wobec struktur bezkrytycznie popierających gen. Władysława Sikorskiego.
Jan Hoppe był niewątpliwie w tym środowisku osobą o największym doświadczeniu politycznym, bywalcem, posiadającym kontakty w kręgach wojskowych, „sanatorów”, opozycji z kręgów narodowych i demokratycznych, przez swoje kontakty związkowe powiązanym także z socjalistami. A jednak zjednoczenia tych trzech środowisk i szeregu wolnych elektronów grawitujących wokół nich dokonał nie on, lecz wspomniany już Jerzy Braun: pisarz polityczny, poeta, wydawca i redaktor „Gazety Literackiej” w Krakowie, również wieloletni instruktor harcerski (w kilkuwersowych notach encyklopedycznych zwykle jest pomijana spora część jego dorobku, zawsze jednak pojawia się wzmianka o jego autorstwie słów pieśni „Płonie ognisko i szumią knieje”), a przy tym człowiek głębokiej wiary.
Filipinki i filipiki
„Unię” zamyślił Jerzy Braun jako nie tyle żelazną strukturę polityczną, ile ruch światopoglądowy i wychowawczy, zarazem dostarczający kadr państwu podziemnemu, a w przyszłości Rzeczypospolitej. To było ryzykowne założenie, grożące rozmyciem całej struktury bądź „przejęciem” jej przez sprawniejsze i bardziej dynamiczne środowiska. Doświadczenie instruktorskie i redaktorskie pozwoliło jednak Braunowi nie wypuścić „Unii” z rąk. „Krybar” trafił jako zwarta i odrębna jednostka w szeregi Armii Krajowej w ramach akcji scaleniowej, nie wcześniej; równie cennym, jeśli nie cenniejszym, „aportem” dla polskich sił zbrojnych była zaprojektowana w kręgu „Unii” słynna „filipinka”, czyli, używając fachowego języka, ręczny granat zaczepny: prosta konstrukcja (stalowa puszka wypełniona szedytem, czyli tanim materiałem wybuchowym zmieszanym z trotylem), zapalnik bezwładnościowy, ćwierć miliona egzemplarzy wyprodukowanych do końca wojny w podziemnych warsztatach. Filipinkę zaprojektował inż. Edward Tymoszak, którego pseudonim („Filip Tarło”) dał początek nazwie: pierwsze prace konstrukcyjne podjęto w kontrolowanej przez „Unię” pracowni zakonspirowanej na tyłach przedwojennych warsztatów zbrojeniowych w Rembertowie, stamtąd know-how trafił do AK.
Braun był niezmordowany w pozyskiwaniu ludzi: do struktury, na której czele stanął wiosną 1940 r. (jego zastępcą został Hoppe, Cyprian Odorkiewicz pokierował strukturami wojskowymi), w ciągu kolejnych dwóch lat ściągnął ludzi z Konfederacji Niepodległościowych Organizacji Polskich, akademików z „Odrodzenia” i konspiratorów z Organizacji Wojskowej „Wilki”, z którą był związany przed swoim aresztowaniem Janusz Kusociński. Braun od początku stawiał na rozwój i aktywizowanie nowych środowisk: w strukturach organizacji wyodrębnił „Unię Kobiet”, „Unię Młodych”, „Unię Społeczną” i najważniejszą może „Unię Kultury”. To ona stanowiła najbardziej bezpośredni łącznik wiążący młodego Karola Wojtyłę z „twardym” podziemiem: za pośrednictwem „Unii Kultury” były wspierane (za pomocą płynących z Londynu środków) niezależne inicjatywy kulturalne, w tym Teatr Rapsodyczny Mieczysława Kotlarczyka organizujący z udziałem młodego Karola Wojtyły konspiracyjne przedstawienia.
Związki Wojtyły ze strukturami i z ideami „Unii” na tym się jednak nie kończą. Lektura jego późniejszych rozważań i nauczania, szczególnie we fragmentach związanych z refleksją nad przeszłością Polski, z powojennym „rachunkiem krzywd”, odpowiedzialnością za zbrodnie wojenne, ale i szerzej – z powojennym (nie)ładem, ukazują wiele zbieżności z najważniejszymi inicjatywami i tekstami programowymi powstałymi w „unijnym” kręgu.
Człowiek „Unii”
Te zbieżności nie są w żadnym razie przypadkiem. Można mówić o pewnej równoległości dociekań inspirowanych podobną wrażliwością i tymi samymi tekstami: zarówno młody Wojtyła, jak i większość „ludzi Unii” to byli ludzie głębokiej wiary, a zarazem sięgali głęboko do tradycji polskiego romantyzmu i neoromantyzmu: od Słowackiego przez Norwida, po Wyspiańskiego. Można jednak mówić o krążeniu i wymianie idei: zdumiewająco wielu wojennych i powojennych współpracowników, znajomych i przyjaciół późniejszego papieża było związanych z rozbudowanymi strukturami „Unii”: z najbardziej znanych dość wymienić wspomnianego już Stefana Kisielewskiego czy Jerzego Turowicza, obok nich zaś – teatrologa i prozaika Tadeusza Kudlińskiego czy pisarza Wojciecha Żukrowskiego.
Przede wszystkim jednak wymowne są trzy inicjatywy okupacyjne, które niewątpliwie wyrosły na gruncie „unijnej” wrażliwości i w oparciu o jej struktury, nawet już po formalnym połączeniu się tej organizacji z podziemnym Stronnictwem Pracy. „Unia” swoimi działaniami wspierała bowiem „Żegotę” – podziemną, unikatową Radę Pomocy Żydom, o której przez cały czas przywracana jest pamięć. „Unia” stworzyła też podziemny, czynny w Warszawie i Krakowie, Instytut Europy Środkowej – najpoważniejszą placówkę Polskiego Państwa Podziemnego zajmującą się krajami „Trójmorza” i tworzącą grunt pod przyszłe inicjatywy federacyjne; placówkę, dodajmy, wyjątkowo otwartą zarówno na podmiotowość wszystkich zamieszkujących ten obszar narodów, jak i świadomą złożoności wzajemnych relacji i przywiązania do idei suwerenności elit ukraińskich, słowackich czy chorwackich. I wreszcie – to Jerzy Braun, jako ostatni Delegat Rządu na Kraj, zredagował dwa dokumenty tak istotne, jak list otwarty Rady Jedności Narodowej „do Narodu Polskiego i do Narodów Zjednoczonych”, oraz nieporównanie szerzej znany „Testament Polski Walczącej”.
„Żegota”, Europa Środkowa, myślenie o pokonanej i zdradzonej w Jałcie Polsce, to wszystko w charakterze zadania i testamentu: tym obok poematów Słowackiego i pism św. Jana od Krzyża nasiąkała w Krakowie skorupka.
Wojciech Stanisławski
Autor jest doktorem nauk historycznych i publicystą
skp /