
Półtora miliona ludzi, głównie ze Śląska, wyjechało do Niemiec. Skomplikowane przyczyny i skutki tego masowego exodusu oraz losy ludzi, którzy decydowali się na wyjazd opisał prof. Ryszard Kaczmarek.
Najnowsza książka prof. Ryszarda Kaczmarka w pewnym stopniu jest dopełnieniem trzech poprzednich: o Polakach w armii Kajzera, Polakach w Wehrmachcie oraz powstaniach śląskich pokazanych jako nieznana wojna polsko-niemiecka (wszystkie, podobnie jak ta najnowsza ukazały się nakładem Wydawnictwa Literackiego w Krakowie).
Tragizm losu bohaterów wszystkich tych trzech książek polegał m.in. na tym, że w Niemczech postrzegani byli oni często jako Polacy (i rzeczywiście wielu z nich za Polaków się uważało), ale państwo polskie ich odrzuciło. W najlepszym wypadku traktowało ich protekcjonalnie, nazywając autochtonami, częściej jednak nieufnie, instrumentalnie, a nawet wrogo. W efekcie od 1950 r. aż do końca PRL-u półtora miliona osób zdecydowało się opuścić rodzinne strony i wyjechało do Niemiec.
Obie te cezury, wyznaczone w książce prof. Kaczmarka, są ważne dla zrozumienia skali i znaczenia tego zjawiska. Ta końcowa, bo pokrywa się z przemianami ustrojowymi i gospodarczymi oraz otwarciem granic. Po 1989 r. żeby wyjechać z Polski nie trzeba już było korzystać z argumentów narodowych. Paradoksalnie akurat w tym momencie gdy wyjechać (i przyjechać z powrotem) można było już bardzo łatwo, skala tego zjawiska na Śląsku i Pomorzu się zmniejszyła.
Istotna jest też pierwsza cezura, bo według propagandy władz w 1950 r. w Polsce nie było już Niemców. Trzy i pół miliona ludzi, którzy Niemcami byli lub za takich zostali uznani od 1945 r. wysiedlono. Rzecz w tym, że na przekór głoszonym przez siebie hasłom: „Nie chcemy ani jednego Niemca, nie oddamy ani jednej duszy polskiej” decyzje o uznaniu kogoś za Niemca (skutkujące wysiedleniem) podejmowano arbitralnie, nie licząc się nawet z ustalonymi przez siebie kryteriami.
Jednego razu wpisanie w czasie II wojny światowej na volkslistę stawało się wystarczającym powodem, żeby ktoś został uznany za Niemca, a kiedy indziej takim powodem nie było nawet posiadanie niemieckiego obywatelstwa już w okresie międzywojennym. Władze same łamały swoje zasady, bo bardzo szybko się zorientowały, że stosując je rygorystycznie pozbawią się fachowej siły roboczej w fabrykach, hutach i kopalniach.
Taka wybiórczość w uznawaniu jednych za Niemców, a drugich za Polaków doprowadziła do tego, że wysiedlano czasami tylko część danej rodziny – taką, która z perspektywy władz traktowana była jako zbędna. Wkrótce miało się okazać, że postępując w ten sposób władze same zastawiły na siebie pułapkę. Mieszkający w Niemczech (zachodnich) bliscy tych, którzy pozostali w Polsce okazali się bowiem najlepszymi ambasadorami swojego nowego kraju.
Zamieszczone w książce prof. Kaczmarka tabele, w których podano szczegółową statystykę wyjazdów są świetną ilustracją polityki, jaką prowadziły polskie władze w poszczególnych okresach. Widać też w nich, gdzie upływ krwi był największy. Za olbrzymimi liczbami kryły się indywidualne dramaty. Osoby składające wniosek o zgodę na wyjazd były w różny sposób zastraszane i szykanowane przez władze. Mało kogo zniechęcało to jednak do starań.
Życie w nowym kraju, szczególnie z początku, dla wielu wyjeżdżających wiązało się z wieloma trudnościami, a nawet dramatami. Osoby znające życie na Zachodzie jedynie z filmów lub opowieści „wujka z Rajchu” musiały się uczyć nie tylko języka (nawet zadeklarowani Niemcy byli często zbyt młodzi, żeby mogli przejść przez niemiecką szkołę), ale też zasad życia w świecie gdzie wolność oznaczała również konieczność zatroszczenia się o samego siebie. W Niemczech wielu z nich zadawało sobie pytanie: Czy jestem Niemcem. Jakby na ironię, choć w Polsce nimi się czuli i tak byli traktowani, w nowym miejscu uważano ich za Polaków. (PAP)
Ryszard Kaczmarek, Czy jestem Niemcem? Przesiedleńcy z Polski do RFN i NRD w latach 1950-1991, Wydawnictwo Literackie
jkrz