95 lat temu, 20 marca 1929 r. zmarł Ferdinand Foch, jeden z najwybitniejszych dowódców I wojny światowej, marszałek trzech narodów – Polski, Francji i Wielkiej Brytanii. Jeden z autorów zwycięstwa aliantów w 1918 r. i krytyk traktatu wersalskiego. „To nie pokój, lecz zawieszenie broni na dwadzieścia lat” – mówił.
Gdy pierwszy raz stanął na polskiej ziemi, od razu został mianowany marszałkiem odrodzonego kraju. Wcześniej Józef Piłsudski odznaczył go orderem Virtuti Militari. Te wszystkie zaszczyty spotkały dowódcę francuskiego, który nigdy nie kierował polskimi żołnierzami, ani nie walczył dla Polski. Ale młody kraj zawdzięczał mu naprawdę wiele. 95 lat temu zmarł Ferdinand Foch, jeden z najwybitniejszych dowódców I wojny światowej, marszałek trzech narodów, także Francji i Anglii.
Polski doktor, francuski krzyż, pirenejski rodowód
Niewątpliwie wsparcie udzielane Polsce przez marszałka Focha wynikało z przesłanek politycznych i interesu Francji. Nie bez znaczenia była jednak chyba także sympatia. „Od wczesnego dzieciństwa mam ja pewne polskie wspomnienia. Po powstaniu w roku 1831 przybył do Francji młody, szesnastoletni uczestnik walki narodowej, Michałowski, który dostał się do Montpellier. […] został lekarzem, leczył stale w naszej rodzinie i w ten sposób w jakieś 30 lat później i ja bardzo blisko się z nim zetknąłem i dużo od niego dowiedziałem się o Polsce” – wspominał Foch.
To, że wie sporo o Polsce i jej historii, udowodnił podczas spotkania ze Związkiem Weteranów w czasie pobytu w naszym kraju. Jeden z powstańców styczniowych, Julian Święcicki, dziękował mu, że „zwycięstwem przyczynił się tak walnie do odzyskania przez Polskę niepodległości”, Foch odrzekł wtedy: „To wy w [18]63 roku spełniliście swój obowiązek i pokazaliście nam drogę, jak my swój pełnić musimy”. Po krótkiej rozmowie z przedstawicielstwem francuskim wrócił do starego powstańca i w imieniu rządu Francji wręczył mu Krzyż Kawalerski Legii Honorowej.
Foch urodził się w 1851 roku w miasteczku Tarbes, blisko granicy z Hiszpanią. „Pochodziłem z rodziny całkowicie pirenejskiej” – mówił później. Był zdolnym dzieckiem. „Umysł geometryczny. Znakomity materiał na politechnika” – oceniał go jeden z nauczycieli. Na jego życie bardzo mocno wpłynęła wojna francusko-pruska i klęska jego ojczyzny. Foch sam wstąpił do piechoty, ale na front nie zdążył trafić. Kariery wojskowej już jednak nie porzucił. „Po zakończeniu nieszczęsnej wojny pierwszym zadaniem narzucającym się wszystkim, zwłaszcza młodzieży, była praca nad podniesieniem ojczyzny, obecnie okaleczonej, a stale zagrożonej całkowitym zniszczeniem” – wspominał. Zapisał się do ochotników artylerii, zwanych „małymi kapeluszami”.
Jeszcze przez kilkanaście miesięcy studiował na Politechnice, ale później został powołany do Szkoły Aplikacyjnej. Uczył się świetnie, wojskową uczelnię ukończył z trzecim wynikiem wśród 51 studentów i ze stopniem podporucznika. Początkowo jego kariera układała się błyskotliwie. „Wyjątkowy, prowadzi peleton w znakomity sposób, ze świętym ogniem, oficer z przyszłością, godzien awansu” – pisał ówczesny przełożony po jednym z ćwiczeń polowych. W ciągu pięciu lat Foch awansował trzykrotnie aż do rangi kapitana. Pod koniec lat siedemdziesiątych XIX wieku ukończył Wyższą Szkołę Wojenną – tym razem z czwartym wynikiem – i został zatrudniony w biurze Sztabu Generalnego w Paryżu.
Tu nagle jego kariera wyraźnie się zatrzymała. Choć był wojskowym, to zapewne zablokowały go działania policji. Z pewnością też palce maczali w tym politycy. W raporcie służb można o nim przeczytać: „gorliwy katolik, lecz przeciwnik nadętych proboszczów”, „ma brata jezuitę, a jego syn Germain uczęszcza do szkoły prowadzonej przez tenże zakon”. Właśnie religijność Focha w państwie republikańskim uniemożliwiała mu awansowanie. Sam wspominał, że „był prześladowany przez politykę, dzielącą Francję na dwie części, by zapewnić przede wszystkim karierę oficerów, że tak powiem, oddanych tej polityce”. Z powodu swojej religijności w 1901 roku musiał też opuścić Akademię Wojskową Saint-Cyr, w której przez kilka lat wykładał strategię ogólną.
Polityczne wiatry zmieniły się dwa lata później. W roku 1903 otrzymał wreszcie awans na pułkownika i objął dowództwu 35. Pułku Artylerii, po kolejnych dwóch latach przyszła nominacja generalska i powrót w roli komendanta Akademii Wojskowej. Po 1910 roku został najpierw dowódcą dywizji, a później korpusu armijnego.
Wojna, czyli „Pan jest jednak niezbędny”
Wybuch I wojny światowej został przyjęty we Francji z entuzjazmem. „Duch w oddziałach jest godny podziwu, muszę studzić ich niecierpliwość i ich powstrzymywać. Kiedy im popuścimy, jestem przekonany, że uderzę z całą siłą […] mam nadzieję, że pozbędziemy się ciążącego nam od 44 lat miana pokonanych” – pisał w liście do siostry.
Nasza sytuacja nie jest najlepsza, lecz nieprzyjaciela w jeszcze większym stopniu. Nazajutrz będzie on w jeszcze gorszej. Bitwę wygrywa się resztkami sił!
Foch miał wówczas 63 lata, ale czas się go nie imał. „Nie wyglądał na więcej niż pięćdziesiąt. Zachował sylwetkę smukłą i prostą, żywy gest i bystre spojrzenie, a jego słowo było jak cięcie szabli” – pisał jego podkomendny. Przy okazji opisu postaci należy dodać jej charakterystyczny wzrost. Foch miał nieco ponad 160 cm. Już w pierwszych dniach wojny, w czasie bitwy pod Marną, wykazał się jako dowódca. „Nasza sytuacja nie jest najlepsza, lecz nieprzyjaciela w jeszcze większym stopniu. Nazajutrz będzie on w jeszcze gorszej. Bitwę wygrywa się resztkami sił!” – mówił do oficerów. Francuzi nie pozwalali Niemcom na przełamanie linii frontu. Sukcesy Focha zauważył Naczelny Dowódca, generał Joseph Joffre, który wyznaczył go na koordynatora działań wszystkich armii działających na północy Francji.
Foch był zwolennikiem taktyki ofensywnej, co ściągnęło na niego w późniejszych czasach oskarżenia o spowodowanie nadmiernych strat. Sam osobiście też je poniósł – już w pierwszych dniach działań wojennych zginęli jego jedyny syn oraz zięć. „Zajęty sprawami ojczyzny, nie było nawet czasu płakać nad śmiercią swoich bliskich” – napisał wówczas.
W październiku Foch nie wysiadał prawie z samochodu. Przejechał 900 km, wizytując oddziały francuskie. Wszędzie zachęcał do twardego oporu. W czasie bitwy pod Ypres po raz pierwszy koordynował działania armii sojuszniczych. „Nie pozostaje nam nic, jak dać się pozabijać” – rzucił w odpowiedzi na polecenia Focha dowódca angielski, marszałek John French. „Nie mówię, że powinniście dać się zabić, lecz możliwe, że nie pozostanie wam nic innego. Nie mam jednak czasu was zluzować” – odrzekł Foch.
Jako zwolennik przejmowania inicjatywy próbował bez wielkiego skutku przeprowadzić działania zaczepne. Pod koniec 1916 roku, po odejściu ze służby marszałka Joffre’a, także Foch został zwolniony z obowiązków dowódczych. Nie mógł się z tym pogodzić. „Ja chcę bić Niemców, chcę ich tępić” – rzucił do generała, który przyjechał wręczyć mu dymisję.
„Wpadł do mnie niezwykle wzburzony generał Foch we własnej osobie” – wspominał Georges Benjamin Clemenceau, były i przyszły francuski premier, a wówczas polityk opozycji. „Co mam począć, jak pan sądzi?” – pytał polityka. „Pan jest jednak niezbędny – odrzekł Clemenceau. – Przede wszystkim więc bez hałasu. Należy być posłusznym, nie protestować. Wrócić spokojnie do domu i siedzieć cicho” – doradzał polityk „Foch przetrwał próbę w milczeniu. Potrafię to docenić” – polityk skomentował później. Clemenceau wrócił na stanowisko premiera pod koniec roku 1917.
„Raptem robi się ruch. Przybywa Foch w otoczeniu oficerów i swym nieznoszącym sprzeciwu, donośnym głosem woła: Panowie nie chcą walczyć. Otóż ja będę walczyć bez wytchnienia! Będę walczył przed Amiens!” – wspominał świadek.
Przepowiednia „starego tygrysa”, jak nazywano Clemenceau, spełniła się szybko. Foch rzeczywiście okazał się niezbędny. Już w maju 1917 roku został mianowany szefem Sztabu Generalnego, a w styczniu 1918 roku – przewodniczącym Rady Wojennej Sprzymierzonych. Dwa miesiące później w dramatycznych okolicznościach otrzymał nominację na koordynatora, czyli w praktyce – dowódcę armii francuskiej, brytyjskiej i amerykańskiej.
Decydujące spotkanie aliantów odbyło się w miasteczku Amiens. „Raptem robi się ruch. Przybywa Foch w otoczeniu oficerów i swym nieznoszącym sprzeciwu, donośnym głosem woła: Panowie nie chcą walczyć. Otóż ja będę walczyć bez wytchnienia! Będę walczył przed Amiens!” – wspominał świadek.
Foch przekonał aliantów do wykonania wspólnego planu. „Plan na bitwę pod Amiens? Przede wszystkim zamiast bitwy angielskiej […] w celu osłony portów La Manche i bitwy francuskiej, mającej na celu osłonę Paryża, będziemy toczyli jedną bitwę angielsko-francuską, która ma przede wszystkim osłonić Amiens, styk obu armii”.
O tym, że nie był dowódcą malowanym, zdecydował jego charakter. „Ten sukces jest wyraźną zasługą Focha. Chociaż nie posiadał oficjalnie prawa, potrafił jednak – dzięki swej energii, wytrwałości i niezachwianej wierze – narzucić swą wolę aliantom” – pisał Clemenceau. To Foch we wrześniu kierował udaną kontrofensywą pod Sommą, która zdecydowała o pokonaniu Niemiec. Przyjął delegację niemiecką, która prosiła rozejm. „Był to najpiękniejszy dzień w moim życiu” – podsumował Foch.
To nie pokój, a zawieszenie broni
Cała Francja świętowała zwycięstwo. A Foch, mianowany marszałkiem Francji, został jej bohaterem. „Jakież to niezapomniane dni […] i to wszystko jest dziełem człowieka, który jest moim mężem” – wspominała żona. Doceniali go też sojusznicy. Od Brytyjczyków otrzymał buławę marszałka polnego. Dostawał też sporo propozycji politycznych. Proponowano mu start w wyborach prezydenckich, do Senatu i niższej izby parlamentu a także stanowisko premiera. Wszystkie odrzucił.
W czasie negocjacji pokojowych zażądał, by Niemcy ewakuowały wojska „ze wszystkich terytoriów Polski, tak jak ona istniała przed pierwszym rozbiorem 1772 roku” Okoniem stanęli Anglicy, którzy z kolei nie chcieli zbytniego wzmocnienia pozycji Francji.
W czasie negocjacji paryskich był zwolennikiem utworzenia z Nadrenii neutralnego państwa lub stałej jej okupacji. „Nie będzie wojny, dopóki stoimy na Renie” – miał rzucić w jednej z rozmów. „Przez jaki czas, jak sądzicie – zapytał znowu Foch – nasi politycy utrzymają okupację Nadrenii? Nie będą czekać na ustaloną datę – dodał. A po chwili milczenia zapytał: – A kiedy inwazja? – i sam odpowiedział. – 6 lat wystarczy Prusakom, aby znowu uderzyli w bębny ponownego na nas ataku” – pisał świadek rozmowy. Marszałek się pomylił, ale nie w faktach, tylko w datach! Wojska sojusznicze opuściły Nadrenię w 1930 roku – cztery lata wcześniej niż to było ustalone. Niemcy uderzyły na Francję w 1940 roku „To nie pokój, lecz zawieszenie broni na dwadzieścia lat” – skomentował warunki pokoju.
Polska, z tej samej przyczyny, to jest z powodu zamiarów osłabienia Niemiec, pełniła ważną funkcję w planach Focha. W czasie negocjacji pokojowych zażądał, by Niemcy ewakuowały wojska „ze wszystkich terytoriów Polski, tak jak ona istniała przed pierwszym rozbiorem 1772 roku” Okoniem stanęli Anglicy, którzy z kolei nie chcieli zbytniego wzmocnienia pozycji Francji.
Foch mocno naciskał też, by do Polski jak najszybciej wysłano stworzoną we Francji armię generała Józefa Hallera. Jego zdaniem, groziło niebezpieczeństwo „zduszenia jej przed narodzinami, ponieważ nie posiada ona baz, dostępu, komunikacji, zaopatrzenia armii”. Błękitna Armia powstała też w dużej mierze dzięki wsparciu marszałka – to była jego pierwsza decyzja jako szefa sztabu. Gdy Anglicy nie zgodzili się na transport Bałtykiem, wymusił na Niemcach pozwolenie na przejazd pociągami. Później nakazał też przepuszczenie transportów z bronią i żywnością.
W dużej mierze dzięki jego naciskowi sukcesem zakończyło się powstanie w Wielkopolsce – to on wymógł na Niemcach zaniechanie działań i rozszerzył rozejm o te ziemie. Podczas wojny z bolszewikami do końca wierzył w zwycięstwo Polaków. „Wierny swojemu legendarnemu optymizmowi, uważał, iż nic jeszcze nie zostało stracone, cofająca się armia polska jest zmęczona, ale nie pobita” – pisał uczestnik konferencji w Spa, w lipcu 1920 r.
Na rozkaz Focha do Polski trafili też francuscy doradcy wojskowi, w tym generał Maxime Weygand, jeden z jego najbliższych współpracowników. Przez długi czas marszałek to właśnie Weygandowi przypisywał opracowanie planu, który doprowadził do zwycięstwa nad Wisłą. Dopiero w 1928 roku przyznał w rozmowie z generałem Władysławem Sikorskim, że „moralna i operacyjna pomoc, z jaką stanął generał Weygand u waszego boku, pomogła odnieść piękne zwycięstwo, które w dodatku pozostało zwycięstwem polskim”.
O Polakach wyrażał się ciepło do końca życia. „Dobre pojęcie, jakie mam o tym kraju, nie przestaje się potwierdzać. […] Armia jest w dobry stanie. Kraj pracuje. W Polsce też gmach państwowy znajduje się fazie wewnętrznej konsolidacji. Jeszcze parę lat pokoju, a będzie ona w stanie wytrzymać ewentualne uderzenia” – niestety te słowa z 1928 roku – w przeciwieństwie do przewidzenia ataku niemieckiego po odzyskaniu Nadrenii – nie okazały się prorocze.
Foch zmarł 20 marca 1929 roku w wieku 77 lat.
Łukasz Starowieyski
Źródło: Muzeum Historii Polski