Piotrków, Kraków, Warszawa, ale też Toruń czy Radom – to miasta, w których od końca XV wieku posłowie i senatorowie gromadzili się na obradach. Ich efekty mieli odczuwać wszyscy mieszkańcy kraju.
Na wawelskim zamku do dziś szacunek budzi bogactwo Sali Senatorskiej czy słynny kasetonowy strop wypełniony głowami mieszczan z Sali Poselskiej. Parlamentarne wnętrza warszawskiego zamku, choć odbudowane, również stanowią wartościowe świadectwo dawnej kultury szlacheckiej. Tymczasem do inauguracyjnego posiedzenia Zgromadzenia Narodowego II RP doszło w w budynku szkolnym na stołecznej ulicy Wiejskiej, gdzie wówczas zebrali się parlamentarzyści.
Wreszcie (prawie) na swoim
Jednym z rezultatów odzyskania przez kraj niepodległości była konieczność restytucji własnego organu ustawodawczego. Czas naglił, bo państwo potrzebowało ustawy zasadniczej i całego szeregu uregulowań prawnych. Jeszcze w listopadzie 1918 r. podjęto gorączkowe poszukiwania odpowiedniej lokalizacji pod siedzibę parlamentu. A trzeba pamiętać, że oprócz sali posiedzeń potrzebował on zaplecza kancelaryjno-biurowego oraz sal na obrady komisji. To znacznie ograniczało liczbę potencjalnych kandydatów. Jedno było właściwie przesądzone: na razie kraju nie stać na nową siedzibę, trzeba będzie się zatem zadowolić – przynajmniej na pewien czas – istniejącą w Warszawie infrastrukturą.
W szranki stanęło kilka budynków: klasycystyczny gmach Giełdy i Banku Polskiego na Rymarskiej (dziś: plac Bankowy), oddany kilkanaście lat przed odzyskaniem niepodległości budynek stołecznej Filharmonii oraz usytuowany na koronie skarpy gmach Rotundy przy Karowej. Pojawił się też pomysł sprowadzony – według słów jego autora – wprost ze słonecznej Italii. Stefan Szyller, bo o nim mowa, zaproponował, że zaadaptuje do potrzeb parlamentu monumentalny gmach Politechniki. Architekt tłumaczył, że w analogiczny sposób – poprzez przekrycie wewnętrznego dziedzińca pałacowego – powstała siedziba parlamentu (a właściwie Izby Deputowanych) w Rzymie.
Trudno powiedzieć, co zaważyło na ostatecznej decyzji władz: dość, że wybór padł na usytuowany pomiędzy kościołem św. Aleksandra a Zamkiem Ujazdowskim budynek szkolny. Powstał on w połowie XIX wieku dla Instytutu Szlacheckiego. W tej elitarnej ośmioklasowej szkole jednorazowo uczyło się 225 osób. Placówka długo nie zagrzała tu miejsca, bo już w po dekadzie, w 1862 r., musiała ustąpić przenoszonemu z Puław (wówczas: Nowej Aleksandrii) Instytutowi Wychowania Panien. Pod surowym okiem wychowawczyń młode dziewczyny – zarówno córki dostojników, jak i bogatej burżuazji – uczyły się dobrych manier, tańca, rysunku i języków obcych. Nie brakowało także zajęć z ekonomii, geografii oraz literatury i historii, przy czym te ostatnie podporządkowane były uformowaniu panien na wierne poddane cara. Kiedy Rosjanie wyszli z Warszawy w 1915 r., wprowadził się tutaj szpital.
Kompleks szkolny składał się z szeregu klasycystycznych budynków, z których do naszych czasów przetrwał jeden, położony na północnym skraju działki. Dziś jest on przeznaczony na obrady komisji senackich.
Funkcję auli Instytutu pełniła – jeśli była taka potrzeba – szkolna jadalnia. Była to wysoka, długa sala z żeliwną galerią, na której miejsca zajmowali rodzice i inni zaproszeni goście. I to właśnie to wnętrze, za którego kształt odpowiadał Józef Orłowski, miało stać się czasowo główną salą obrad odrodzonego Sejmu. Na jej adaptację sekcja budowlana Ministerstwa Spraw Wewnętrznych dostała… 51 dni roboczych i milion marek. Trudno się dziwić, że ekipy budowlane praktycznie nie schodziły z rusztowań, by zdążyć na inauguracyjne posiedzenie Zgromadzenia Narodowego.
Prawie się udało tzn. sala posiedzeń – choć skromna – prezentowała się bez zarzutu. Członków ZN przywitała dodana na ścianie nad marszałkiem sentencja „Salis Rei Publicae Suprema Lex”, czyli „dobro Rzeczpospolitej najwyższym prawem”, część prezydialną (w absydzie) od poselskiej oddzielał kanał dla stenografów, a na galeriach przygotowano miejsca dla ambasadorów, dziennikarzy i zwykłych widzów. Z racji na wiek konstrukcji zostawiono tu sporo wolnej przestrzeni, by nie doszło do zawalenia galerii. Wprawdzie akustyka pozostawiała wiele do życzenia, ale początkowo nie zwracano na to większej uwagi. Problemem jeszcze przez kilka miesięcy – i to również w pokojach konferencyjnych, pokojach dla klubów oraz bibliotece (na które przerobiono klasy szkolne, pokoje uczniów i nauczycieli) była jedynie uciążliwa wilgoć. To jednak niewielu dziwiło, bo osuszenie w środku zimy takiej powierzchni murów nie było możliwe.
Czas na zmianę
Taka sytuacja nie mogła jednak trwać wiecznie, zwłaszcza, że ustawa z 1922 r. wprowadziła drugą izbę parlamentu. Pomieszczenie 444 posłów i 111 senatorów w gmachu przeznaczonym dla o połowę mniejszej liczby osób coraz widoczniej urągało randze instytucji. A że konkurs jeszcze z 1919 r. nie przyniósł zadowalających rezultatów, rozbudowę istniejącego gmachu powierzono naczelnikowi Państwowego Zarządu Gmachów Reprezentacyjnych RP, asygnując na ten cel stosowną kwotę kredytu. Kazimierz Skórewicz, bo to on pełnił w 1924 r. tę funkcję, zaprojektował nowe wnętrza i przez kolejne cztery lata nadzorował prace budowlane. Za punkt honoru postawiono sobie korzystanie tylko z polskich materiałów oraz pracy lokalnych krajowych inżynierów, projektantów i artystów. Cel został osiągnięty niemal w 100 procentach: wyjątkiem była marmurowa okładzina ścian sali plenarnej sprowadzona z Belgii.
Kluczową częścią rozbudowanego gmachu stała się amfiteatralna sala posiedzeń otoczona smukłą kolumnadą. Tu – na wyniesieniu – przewidziano stałe miejsce dla prezydenta RP oraz dyplomatów, senatorów i wysokich urzędników państwowych. Dekoracją rzeźbiarską tej sali zajął się Aleksander Żurakowski: na mównicy umieścił płaskorzeźbę przestawiającą personifikację Historii, a na frontowej ścianie stołu prezydialnego – czternaście herbów województw otaczających trzy orły.
Po sąsiedzku z rotundą mieszczącą salę plenarną stanął hotel sejmowy, łącznik pomiędzy budynkami pełnił funkcję palarni. Fryz rotundy ozdobiło szesnaście płaskorzeźb autorstwa utytułowanego już wówczas Jana Szczepkowskiego (zdobywcy nagrody Grand Prix za kapliczkę Narodzenia na Wystawie Sztuki Dekoracyjnej w Paryżu w 1925 r.) oraz Jana Biernackiego. Stylizowane na snycerskie, drewniane zaciosy dzieła przedstawiały m.in. Sport, Sztukę, Wyzwolenie, Legiony – 1914 r. Lotnictwo, Prawodawstwo, Handel i Rzemiosło. Hotelową klatkę schodową zwieńczyły płaskorzeźbione prace Zofii Trzcińskiej-Kamińskiej m.in. Sława. W pokojach sejmowych sztuka dawna („Konstytucja 3 maja” Matejki) współistniała ze współczesną („Rok boży” Stryjeńskiej), krajobrazami Zułowa (miejsca urodzenia marszałka Piłsudskiego) i portretami marszałków Sejmu. Konkurs na malowidła do sali obrad nie przyniósł satysfakcjonującego rozstrzygnięcia i zakończył się niczym.
Jedno pozostało niezmienne: zarówno w starym, jak i w nowym wnętrzu sali plenarnej akustyka była fatalna. Złośliwi mogliby powiedzieć, że to nie prawa fizyki, lecz niechęć posłów do porozumienia. Tak czy inaczej zmiana nastąpiła dopiero podczas powojennej odbudowy.
Mistrz kontra mistrz
Gdy tylko umilkły wojenne działa, do pracy ruszyło Biuro Odbudowy Stolicy. Kompleks sejmowy był bardzo mocno zniszczony, sala obrad – wypalona; jedynie hotel poselski przetrwał w lepszym stanie. Wcale nie było jednak oczywiste, czy lokalizacja wybrana jako tymczasowa powinna dalej mieścić siedzibę parlamentu. W tym samym miejscu widział ją wielki architekt Maciej Nowicki, który jeszcze w 1945 r. przedłożył swoją koncepcję zabudowy Śródmieścia, w której powiązał sejmowy gmach widokowo z dwiema osiami kompozycyjnymi: jedną biegnącą ku północy, drugą – w kierunku dominanty wysokościowej na praskim brzegu Wisły. Budynek parlamentu miał być wielką, jednoprzestrzenną, okrągłą halą ze spłaszczoną kopułą. Choć wariantów przygotował kilka, żaden nie wyszedł poza sferę planów, a Nowicki wyjechał do USA, gdzie został gwiazdą architektury.
Ostatecznie salę posiedzeń odbudowano z niewielkimi zmianami, rozwiązując problemy z akustyką, a zniszczone fragmenty zewnętrznego fryzu autorstwa Jana Biernackiego odtworzył drugi z rzeźbiarzy, Jan Szczepkowski. Architekt, który uzyskał zlecenie na rozbudowę kompleksu sejmowego, musiał uwzględnić zachowane budynki. Wcześniej jednak władza wyciszyła informacje o konkursie z 1946 roku, który potwierdzają zarówno uczestnicy, jak i dokumenty zgromadzone w archiwum Stowarzyszenia Architektów Polskich. Prestiżowe zlecenie przypadło (uczestniczącemu skądinąd w tym zapomnianym konkursie) Bohdanowi Pniewskiemu, który w okresie międzywojennym zaprojektował m.in. gmach sądów na Lesznie czy rozbudowę pałacu Brühla, siedzibę Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że to, co widzimy dzisiaj, to kompletny projekt architekta. Z planowanych sześciu bloków tworzącymi dwa zamknięte dziedzińce udało się zrealizować jedynie cztery. Jeden z niezrealizowanych bloków, przeznaczonych na sejmowe archiwum, miał mieć formę piętnastopiętrowej wieży, a architekt głośno mówił, że inspiracją był dla niego wenecki plac św. Marka. Całe założenie, choć rozległe i wieloczłonowe, jednocześnie zachowało kameralność, na którą wpłynęła też duża ilość zieleni scalająca starą i nową architekturę. To przenikanie natury i kultury jest również możliwe za sprawą wydatnych prześwitów ze zwężającymi się ku dołowi kolumnami w parterach, dającym obserwującym wgląd w znajdujące się z tyłu tereny zielone. Założenie sejmowe miało także wyraźne walory scenograficzne, choć akurat loggii wejścia głównego od północy, skąd miano przemawiać do wiecujących tłumów, nigdy nie udało się zrealizować.
Starannie dopracowane detale wnętrz, opierających się na zasadzie kontrastu (małe i ciasne dziedzińce prowadzą do wielkiej przestrzeni hallu itd.) i mistrzowskie operowanie światłem, budujące wzniosły klimat sejmowych sal, przyniosły Pniewskiemu rozgłos i uznanie. Wysmakowane wnętrza zachwycają do dziś – niezależnie od politycznych gustów.
Hanna Dzielińska
Autorka spersonalizowanych publikacji o Warszawie, Ilustrowanego Kalendarza Warszawskiego 2019, książek i serii spacerowników tematycznych
Źródło: MHP