8 sierpnia 1991 r., nieco po godzinie 19:00 najwyższa na świecie konstrukcja niespodziewanie zniknęła z horyzontu. Tego dnia zawalił się maszt w Konstantynowie, będący przez 17 lat dumą polskiej inżynierii.
Krążyły anegdoty, że władze komunistyczne zdecydowały o budowie masztu, bo jeden z ówczesnych aparatczyków nie odbierał sygnału ulubionych audycji w swoim domku letniskowym na obrzeżach kraju. Bardziej prawdopodobne jest, że władzom zależało na tym, żeby do licznej grupy Polaków, mieszkającej poza Polską, docierały audycje propagandowe z kraju.
Powstanie
Uznano, że nowy maszt jest niezbędny, gdyż przedwojenny maszt w Raszynie (stojący do dziś i mierzący 335 metrów wysokości) nie gwarantował satysfakcjonującego odbioru nawet na terenie kraju.
Inżynierem nadzorującym powstanie masztu był Andrzej Szepczyński. Konstruktorem – Jan Polak, natomiast wykonawcą – Mostostal Zabrze. Aby jak najlepiej przygotować się do zadania, Jan Polak odbył dziesięciodniową podróż do Stanów Zjednoczonych, ponieważ tam w tym okresie powstawało wiele podobnych konstrukcji. Pierwsze prace montażowe rozpoczęły się w 1973 r. Nie obyło się od niebezpiecznych wydarzeń – pewien pilot wojskowy, próbując przyjrzeć się konstrukcji, przeleciał niepokojąco blisko do lin odciągowych masztu, ryzykując życie pracowników Mostostalu. Budowę udało się ukończyć w maju, a w lipcu 1974 r. Piotr Jaroszewicz, premier i członek Biura Politycznego KC PZPR, dokonał uroczystego uruchomienia nadajnika.
Maszt mierzył 646 metrów i 38 centymetrów. Dzięki jego rozmiarom i imponującej mocy 2 megawatów Program Pierwszy Polskiego Radia można było odbierać w całej Europie, a także między innymi w Iraku i Afganistanie, Afryce Północnej i Kanadzie. W momencie powstania maszt był o ponad 20 metrów wyższy niż najwyższy amerykański maszt telewizyjny w Fargo w Dakocie Północnej i o ponad 100 metrów wyższy niż najwyższa sowiecka wieża telewizyjna w Ostankino. Jego masa wynosiła 577 ton. Podróż windą na najwyższą część trwała prawie 30 minut. Jeśli winda nie działała, to konieczne było wejście po drabinie, co zajmowało około 2 godzin przy dobrych warunkach pogodowych.
Czy maszt był specjalnie tak zaprojektowany, że mógł przynajmniej o kilkadziesiąt metrów przewyższyć maszt amerykański? Czy też osiągnął tak niebotyczną wysokość ze względu na megalomanię władz komunistycznych? Można znaleźć i takie opinie, chociaż projektant masztu, Jan Polak, podobno nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego dzieło ma status najwyższego na świecie (z wpisem do księgi rekordów Guinnessa). O wysokości masztu w Konstantynowie zadecydowały przede wszystkim kwestie techniczne. Wielkość ta pozwalała na uzyskanie największej efektywnej mocy, stanowiła bowiem prawie połowę długości fali. Niestety, od początku wątpliwości wzbudzała jakość wykonania poszczególnych elementów. Jeszcze w trakcie budowy trzeba było wymieniać śruby, których wytrzymałość okazała się niewystarczająca. Podejrzewa się również, że maszt nie był prawidłowo eksploatowany, co mogło przyczynić się do jego upadku.
Powstaniu masztu od samego początku towarzyszyły również inne kontrowersje. Okoliczni mieszkańcy sprzeciwiali się budowie, ale ówczesne władze niespecjalnie przejmowały się ich nastrojami i odpowiednim komunikowaniem swoich decyzji. Kiedy konstrukcja już powstała, obwiniano ją o wszelkie pojawiające się w okolicy problemy ze zdrowiem i inne anomalie: nowotwory, zaburzenia psychiczne, krowy niedające mleka, florę zmieniającą kolor, a nawet bezpłodność. Z pewnością takie reakcje podsycała ogólna nieufność społeczeństwa do władz PRL, która osiągnęła apogeum, kiedy wyszły na jaw okoliczności katastrofy w Czarnobylu. Na żadne dolegliwości nie skarżyli się pracownicy zatrudnieni przy budowie masztu, a obawy mieszkańców nie mają podstaw naukowych. Niemniej 8 sierpnia 1991 r., kiedy maszt się zawalił, wiele osób odetchnęło z ulgą.
Katastrofa i dochodzenie
8 sierpnia 1981 r., po godz. 19:00 kierownik zmiany dyżurnej zorientował się, że na horyzoncie nie widać już sylwetki najwyższej konstrukcji na świecie. W późniejszym dochodzeniu wykryto, że kierownik robót konserwacyjnych nie miał niezbędnych uprawnień. W trakcie prac nie prowadzono również dziennika budowy, co utrudniło dochodzenie. Mimo to śledztwo ujawniło, że podczas prac konserwacyjnych poluzowano jedną z lin w ostatniej sekcji odciągów. Jednocześnie założono i naciągnięto dwie liny pomocnicze. Jednak jedna z nich wysunęła się z zacisków, a druga zerwała z mocowania. Najwyższa część masztu złamała się i uderzyła w podstawę, doprowadzając do zawalenia całej konstrukcji. Jeszcze przez wiele miesięcy po katastrofie w okolicy leżało sporo złomu.
Za przyczynę katastrofy śledztwo uznało błąd grupy konserwującej i jej niedbalstwo – bezpośrednim katalizatorem wypadku było naciągnięcie lin podczas prac. Szefa grupy konserwacyjnej uznano za winnego i skazano na 2,5 roku więzienia i grzywnę. Do katastrofy pośrednio przyczyniły się także inne czynniki. Sąd oficjalnie uznał, że do zaniedbań w eksploatacji dochodziło od początku istnienia masztu.
Maszt towarzyszył słuchaczom Polskiego Radia w najważniejszych momentach ostatniej dekady PRL, nawet jeśli większość z nich nie zdawała sobie z tego sprawy. To właśnie z niego nadano informacje o wprowadzeniu stanu wojennego oraz przemianach 1989 r. Kiedy pojawiły się doniesienia o planach odbudowy anteny, ponownie doszło do protestów mieszkańców. Stowarzyszenie Ochrony Życia Ludzi przy Najwyższym Maszcie Europy stanowczo opowiedziało się przeciwko jakimkolwiek planom odbudowania masztu w jego oryginalnej formie. Protestujących nie przekonały zlecone przez władze badania, które udowadniały, że stan zdrowia mieszkańców okolicznych miejscowości nie odbiega od normy. „Nas kłamali komuniści przez 17 lat, że to jest nieszkodliwe, a ja wiem, że to jest szkodliwe […] Niech rząd tu przyjdzie, niech z ludźmi uzgodni, niech nas zabezpieczy, albo wysiedli stąd, a tak to nawet mowy nie ma” – mówił jeden z okolicznych mieszkańców.
W ostrych, emocjonalnych wystąpieniach protestujących nie brakowało nawet porównań do Oświęcimia. W histerycznych reakcjach sprzed ponad 30 lat można dostrzec analogię do strachu i paniki, które wywołują dzisiaj maszty 5G.
Ostatecznie do odbudowy masztu nie doszło między innym ze względu na zmiany legislacyjne. Wkrótce potem powstało nowe centrum nadawcze w Solcu Kujawskim, gdzie postawiono dwa trzystumetrowe maszty. Jednak konstrukcja z Konstantynowa zainspirowała budowniczych i inżynierów z innej części świata. Maszt radiowy Radio Gaúcha AM Guaíba Mast, wybudowany w 1986 r., jest niemal wierną repliką polskiego masztu, ale w mniejszej skali (stanowi 35% wysokości oryginału). Do 2013 r. był najwyższą konstrukcją Brazylii.
Rekord wysokości masztu w Konstantynowie pobił dopiero w 2008 r. drapacz Burdż Chalifa, osiągając ponad 800 metrów wysokości. Gdyby maszt w Konstantynowie istniał nadal, byłby trzecią najwyższą budowlą na świecie. Poza Burdż Kalifa wyprzedził go także drapacz chmur Merdeka 118, który ma 679 metrów wysokości. Budynek ten został wybudowany w roku 2022 w Kuala Lumpur.
Trudno dzisiaj twierdzić, że wspomnienie o maszcie radiowym w Konstantynowie (znanym również jako maszt w Gąbinie) wzbudza w Polakach poczucie dumy. Gdy powstawał, był chlubą polskiej inżynierii, kiedy runął, stał się raczej powodem do wstydu i symbolem niedbalstwa.
Autor: Bartosz Gromko
Źródło: Muzeum Historii Polski