
5 października 2000 roku setki tysięcy osób zebranych przed parlamentem Serbii w Belgradzie doprowadziły do rezygnacji prezydenta Slobodana Miloševicia. Po 25 latach można jednak powiedzieć, że zmarnowano szansę na demokratyzację – mówi PAP analityk Instytutu Nowej Europy Jakub Bielamowicz.
W burzliwych latach 90. na Bałkanach serbska opozycja i społeczeństwo obywatelskie kilkakrotnie próbowały zagrozić rządom Slobodana Miloševicia – serbskiego nacjonalisty sprawującego najwyższe stanowiska we władzach rozpadającej się Jugosławii. Najpoważniejszym wyzwaniem dla niego były antywojenne protesty z 1991 roku oraz demonstracje z przełomu lat 1996-1997, będące odpowiedzią na odmowę uznania przez władze zwycięstwa opozycji w wielu okręgach kraju w wyborach lokalnych.
W lipcu 2000 roku Milošević ogłosił przyspieszone wybory prezydenckie, w których zamierzał starać się o reelekcję. Partie opozycyjne stworzyły koalicję o nazwie Demokratyczna Opozycja Serbii (DOS), popierającą w wyborach prawnika Vojislava Koštunicę. Pierwsza tura wyborów odbyła się 24 września. Opozycja ogłosiła, że jej kandydat otrzymał 56,8 proc. głosów, a Milošević – 34,2 proc.
Po kilku dniach komisja wyborcza uznała, że żaden z kandydatów nie uzyskał wymaganych 50 proc. poparcia, i zapowiedziała drugą turę. DOS, Kosztunica i antyrządowy ruch społeczny Otpor w ramach protestu wobec tej decyzji wezwali do strajku generalnego.
5 października setki tysięcy ludzi z całego kraju zebrały się przed serbskim parlamentem. Tego dnia mijał wyznaczony Miloszewiczowi czas na ustąpienie ze stanowiska. Do stolicy wyruszyły spycharki, które miały w razie konieczności przełamywać blokady dróg, przez co wydarzenia te nazywane są często „rewolucją buldożerów”. Przy względnej bierności policji protestujący zajęli budynek parlamentu, podpalając kilka jego pomieszczeń.
Dzień później Milošević przyznał się do porażki, a 7 października Kosztunica złożył przysięgę i został prezydentem Federalnej Republiki Jugosławii.
– Na upadek Miloševicia złożył się szereg czynników, jak załamanie poparcia społecznego w wyniku pogłębiającego się kryzysu gospodarczego, wywołanego prowadzonymi przez niemal całe lata 90. wojnami, oraz sankcje gospodarcze. Należy też pamiętać o wyjątkowej w warunkach serbskich sytuacji, czyli zjednoczeniu środowisk opozycyjnych wokół wspólnej sprawy – wyjaśnia w rozmowie z PAP Bielamowicz.
– Ważnym powodem było też rosnące rozczarowanie i gniew Serbów – niekoniecznie z uwagi na sam fakt prowadzenia wojen, ale w związku z kolejnym przegranym konfliktem, w tym przypadku wojną w Kosowie, która zakończyła się traumatycznymi bombardowaniami NATO – dodaje.
Komentując konsekwencje odsunięcia Miloševicia od władzy, ekspert zwraca uwagę na „wyjątkową w historii Serbii okazję do przeprowadzenia głębokiej demokratyzacji”. – Proces ten jednak od początku był torpedowany przez wciąż funkcjonujące na wielu poziomach struktury dawnego reżimu, zwłaszcza w aparacie bezpieczeństwa, a następnie znacznie wyhamował po zamachu w 2003 roku na urzędującego premiera Zorana Đinđicia, jednego z liderów prodemokratycznych protestów przeciwko Miloševiciowi – tłumaczy analityk.
Podkreśla, że istotną rolę w załamaniu się procesu liberalizacji kraju odegrały wysokie koszty społeczne prywatyzacji. – Dochodziło przy tym do licznych skandali korupcyjnych z udziałem nowej, prozachodniej władzy – przypomina Bielamowicz.
– Z perspektywy 25 lat można powiedzieć, że rewolucja 5 października to niewykorzystana szansa na znaczną poprawę jakości rządzenia, podniesienie kultury politycznej i rozszerzenie swobód obywatelskich w Serbii – ocenia.
Przed 25. rocznicą „rewolucji buldożerów” władze wchodzącej w skład obecnego rządu Socjalistycznej Partii Serbii (SPS) ogłosiły, że jej były lider, Milošević, był „pierwszą ofiarą globalnego imperializmu i kolorowych rewolucji na świecie”.
Mianem „kolorowej rewolucji” obecne serbskie władze wielokrotnie określały utrzymujące się w państwie od blisko roku protesty studenckie. Ich celem – przy rzekomym wsparciu z zagranicy – miałoby być obalenie prezydenta Aleksandara Vucicia i rządu.
– Z wydarzeniami, które doprowadziły do obalenia Miloševicia, bieżące protesty łączy przede wszystkim imponująca zdolność społeczeństwa do długotrwałej mobilizacji przeciwko władzy – zauważa rozmówca PAP. – Obecny ruch sprzeciwu nie zdołał jednak zgromadzić wokół siebie aż tak szerokiego i zwartego frontu, jak opozycja z przełomu wieków. W związku z tym brakuje przełożenia tej oddolnej, głównie studenckiej mobilizacji na poziom polityczno-partyjny, co dawałoby możliwość przedstawienia się jako realna alternatywa dla rządzących – tłumaczy.
Analityk dodaje, że „wciąż nie widać w aparacie władzy istotnych pęknięć, których doświadczył Milošević u schyłku swoich rządów”. – W przeciwieństwie do Miloševicia, pod którego rządami kraj został obłożony dotkliwymi sankcjami i zbombardowany, obóz Vucicia wciąż cieszy się przychylnością zachodnich struktur jako „gwarant stabilności” w regionie i cenny partner w wymianie gospodarczej – podsumowuje Bielamowicz.
Milošević został zatrzymany w kwietniu 2001 roku, a następnie – po sporze liderów nowych władz kraju – poddany ekstradycji do Międzynarodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii w Hadze. Polityka oskarżono o zbrodnie przeciwko ludzkości, zbrodnie ludobójstwa i nieprzestrzeganie konwencji wojennych. Zmarł w 2006 roku w haskim więzieniu, nie doczekawszy wyroku.
Jakub Bawołek (PAP)
jbw/ akl/