Kościół nie mógł być oficjalnie zaangażowany w antykomunistyczną opozycję w Polsce, co jednak nie znaczy, że nie mógł jej sprzyjać. Jedną z najaktywniejszych pod tym względem postaci na najwyższych szczeblach hierarchii był kardynał krakowski Karol Wojtyła.
Historycy zgodnie podkreślają, że pierwsza połowa lat siedemdziesiątych XX w. była okresem największego triumfu systemu komunistycznego w Polsce. Pierwsze lata rządów Edwarda Gierka przyniosły pozory stabilizacji gospodarczej, dorosło też kolejne pokolenie – urodzone już w tym systemie i w sporej części akceptujące go jako coś naturalnego. Nie było wówczas realnej opozycji, stosunki z Kościołem układały się poprawnie, co było zasługą mądrej dyplomacji prymasa Stefana Wyszyńskiego. Sytuacja zmieniła się mniej więcej w połowie dekady, kiedy nie dało się już udawać, że polska gospodarka kwitnie. W czerwcu 1976 r. ceny podstawowych produktów skoczyły nawet o 70 proc., przez niemal całą Polskę przetoczyła się fala strajków, zazwyczaj – przede wszystkim w Radomiu, Ursusie i Płocku – brutalnie pacyfikowanych przez oddziały Milicji Obywatelskiej. System odsłonił prawdziwe oblicze, co w naturalny sposób stało się impulsem do powstania opozycji, a konkretnie, usiłującego działać legalnie, Komitetu Obrony Robotników.
Kardynał i Komitet
Kościół formalnie apelował do obu stron o zachowanie spokoju, ale jednocześnie usiłował interweniować u władz w obronie robotników. Oficjalnie nie mógł zrobić nic więcej, ale dla wszystkich było jasne, że w tym sporze Kościół stoi po przeciwnej stronie barykady niż rządzący. Hierarchowie nie zabraniali kapłanom udziału w działaniach opozycyjnych, z czego ci często korzystali. Przykład płynął zresztą z góry. Wiadomo np., że 18 listopada 1976 r. w warszawskim mieszkaniu Bohdana Cywińskiego doszło do spotkania członków KOR – Jacka Kuronia, Antoniego Macierewicza, Piotra Naimskiego i Jana Józefa Lipskiego – z kard. Karolem Wojtyłą.
„Wyznaczonego dnia kazałem im przychodzić do mnie indywidualnie. Byli pół godziny wcześniej. Wtedy wyszedłem z domu, wsiadłem w samochód, pojechałem po kardynała na Wiślaną do sióstr urszulanek i przywiozłem na Akacjową. Spotkanie trwało z półtorej godziny. Wszyscy kolejno zabierali głos” – opowiadał Cywiński, a Lipski uzupełniał: „Kardynał chciał przede wszystkim wiedzieć, jak sobie wyobrażamy działalność, do czego dążymy. Spotkaliśmy się na terenie prywatnym w Warszawie, wynieśliśmy z rozmowy dobre wrażenie, ale żadnych skutków to nie miało, zresztą o nic nie prosiliśmy”.
Nie musieli. Już sam fakt spotkania – a zwłaszcza spotkania nieoficjalnego – osób nieustannie inwigilowanych przez bezpiekę oznaczał wsparcie dla opozycyjnej roboty. Kard. Wojtyła nie usiłował nawet specjalnie ukrywać, po której stronie leży jego sympatia. Zaledwie kilka miesięcy później będzie aktywnie wspierał krakowski Studencki Komitet Solidarności.
Nie sposób dziś ustalić z całą pewnością, czy spotykając się z członkami KOR, kard. Wojtyła świadomie manifestował poparcie dla nich. Wiele na to wskazuje. Po pierwsze to, że z samej rozmowy w zasadzie nic nie wynikało. Niczego nie oczekiwano, a kardynał niczego nie obiecywał – była to po prostu rozmowa. Dla wszystkich jednak było jasne, że mimo pozorów konspiracji bezpieka doskonale wiedziała o spotkaniu. I nawet nie usiłowała tego ukryć.
„Po paru dniach MSW wystąpiło z oficjalnym protestem do sekretarza episkopatu, abp. Bronisława Dąbrowskiego, że kard. Wojtyła spotyka się w prywatnym mieszkaniu z najbardziej wrzaskliwą częścią opozycji” – wspominał Bohdan Cywiński. Ale nie chodziło tylko o protest. Kościołowi postawiono oficjalny zarzut, że wydany następnego dnia, 19 listopada 1976 r., komunikat Konferencji Episkopatu był wynikiem tego właśnie spotkania. Nie było to jednak prawdą – w kwestiach społecznych, represji dotykających strajkujących, Kościół mówił po prostu tym samym głosem, co opozycja. Wspomniany komunikat nie był zresztą pierwszym tego rodzaju dokumentem. Bezpośrednio po wydarzeniach czerwcowych, 16 lipca, Episkopat Polski wystosował pismo do premiera Piotra Jaroszewicza, a trzy dni później list podobnej treści napisał Karol Wojtyła do Edwarda Gierka. Pozostały one bez odpowiedzi, więc oficjalne zdanie Kościoła postanowiono wyrazić w komunikatach episkopatu, przy czym ten z 19 listopada był drugim – pierwszy ogłoszono we wrześniu. Pisano w nich m.in.:
„Uczestniczącym w tych protestach robotnikom trzeba by przywrócić odebrane prawa, pozycję społeczną i zawodową. Wyrządzone krzywdy odpowiednio wynagrodzić, a wobec skazanych zastosować amnestię”.
Choć być może spotkanie z członkami KOR miało jednak jakiś wpływ na metropolitę krakowskiego. Przed publikacją drugiego komunikatu, na posiedzeniu Konferencji Episkopatu, kard. Wojtyła mówił wprost:
„Należy integrację w sprzeciwie przetworzyć na integrację pozytywną w społeczeństwie. Musimy obronić społeczeństwo przed ubezwłasnowolnieniem. Należy działać na rzecz podmiotowości społeczeństwa. Władze polityczne chcą zlokalizować kryzys do ekonomii i nie chcą dostrzec kryzysu społecznego, chociaż w żadnym innym okresie nie powstało tyle inicjatyw”.
Historycy są w każdym razie zgodni, że w kwestii wsparcia opozycji na linii prymas Wyszyński–kard. Wojtyła zarysowało się wówczas wyraźne pęknięcie. Prymas był bardzo pragmatyczny, unikał spięć z władzami, wychodząc z założenia, iż każde takie działanie mogłoby ograniczyć swobodę działania Kościoła. Kardynał był bardziej wrażliwy społecznie, widział w ówczesnej opozycji nie tyle działania grupki aktywistów, ile masowy ruch społeczny – uważał, że Kościół powinien go wesprzeć, bo pod względem moralnym pokrywał się on ze społeczną nauką katolicką. Pracownicy bezpieki widzieli tę różnicę. W 1977 r. składając raport o działalności Kościoła krakowskiego, zapisali:
„Metropolita krakowski z uwagą śledzi działalność grup dysydenckich i w pełni ją akceptuje. Z taktycznych tylko względów unika oficjalnego włączenia Kościoła do tej działalności”.
Interwencje z Watykanu
Kiedy Karol Wojtyła został Janem Pawłem II, z oczywistych powodów nie mógł opozycji w kraju wspierać bezpośrednio. Co jednak nie znaczy, że opozycja nie znajdowała w nim oparcia. Henryk Wujec wspominał:
„Ja po wyborze papieża miałem wrażenie, że od tej pory możemy czuć się bezpiecznie, już nic groźnego nam nie zrobią. Owszem, mogą na jakiś czas zamknąć, ale w sumie nie na długo, bo w tej sytuacji będzie im trudniej. Potem się okazało, że wcale nie jest dobrze i że dalej zamykają, ale wtedy takie poczucie bezpieczeństwa spłynęło na wszystkich”.
To było istotnie poczuciem powszechnym. Nie było to nigdzie stwierdzone oficjalnie, ale dla wszystkich było jasne, że Watykan temat polskiej opozycji porusza w rozmowach z głowami państw i zwraca uwagę na sprawy społeczne w oficjalnej korespondencji z władzami PRL. Tylko symbolem, ale symbolem o wielkiej sile rażenia było to, że w dniu ogłoszenia w Polsce stanu wojennego papież i prezydent USA Ronald Reagan – po wcześniejszym ustaleniu – jednocześnie ustawili w swoich oknach płonące świece. W osobie Jana Pawła II polska opozycja zdobyła swojego globalnego ambasadora. Świetnie wyraził to historyk, prof. Antoni Dudek:
„Wpływ papieża na to, co stało się w roku 1989 nie tylko w Polsce, ale w całej Europie Środkowej, był trudny do opisania. Bo on nie wyrażał się przecież w żadnych inicjatywach politycznych, w żadnych apelach o strajki, o demonstracje, tylko właśnie w takim przekazie moralnym, który widać podczas wszystkich pielgrzymek do Polski. Ten wpływ przejawia się we wsparciu, jakiego papież udzielał katolikom na Litwie czy Kościołowi unickiemu na Ukrainie czy Kościołowi podziemnemu w Czechosłowacji. To wszystko się składało z dziesiątków drobnych inicjatyw, które się ułożyły w wielką siłę właśnie w sferze ducha. To nigdy nie będzie łatwe do analizy, do zważenia i zmierzenia”.
Ale Jan Paweł II służył nie tylko trudnym do zmierzenia wsparciem moralnym – tworzeniem poczucia, że sprawa walki z rządami komunistycznymi jest sprawą słuszną i dobrą z punktu widzenia Kościoła. Całkiem sprawnie udawało mu się również wspierać opozycję konkretnymi i wymiernymi działaniami. Można tu choćby wspomnieć o encyklice „Laborem exercens”, w której stwierdzając, że „związki nie mają charakteru partii politycznych walczących o władzę”, Ojciec Święty wykluczał postawienie opozycjonistom zarzutu o próbę dokonania politycznego zamachu stanu i podkreślał wyłącznie społeczny wymiar ich działań.
Jednak chyba najlepszym przykładem będą tu amnestie więźniów politycznych. Właśnie od kwestii uwolnienia represjonowanych działaczy Jan Paweł II uzależniał kolejne pielgrzymki do Polski, a także audiencje, jakich udzielał komunistycznym dygnitarzom. Począwszy od 1983 r. – kiedy po czerwcowej pielgrzymce zwolniono z więzień większość opozycjonistów, między Watykanem a Warszawą rozpoczęła się swoista gra na amnestie. Jak pisał historyk tego okresu, prof. Andrzej Friszke:
„Wytworzyła się taka sytuacja, że władze PRL szukając elementów legitymizacji, spokoju społecznego, dobrych stosunków z Kościołem i papieżem, powracały do tych aktów amnestyjnych. Najważniejsza była amnestia z 1986 r., kiedy wypuszczono wszystkich więźniów politycznych i przestano zamykać z przyczyn politycznych. Natomiast Jan Paweł II zgodził się przyjąć w Watykanie gen. Jaruzelskiego. Audiencja w styczniu 1987 r. otwierała gen. Jaruzelskiemu drogę do innych stolic dyplomatycznych Zachodu. Papież, w pewnym sensie, za tę amnestię wprowadzał Jaruzelskiego w politykę światową”.
Kluczową rolę Kościoła w działaniach opozycji dostrzegali oczywiście pracownicy bezpieki. Jeszcze w 1976 r. dyrektor Departamentu IV MSW Konrad Straszewski w przedstawionym przełożonym opracowaniu prorokował:
„Elementy antysocjalistyczne orientują się na Kościół z racji jego programowych założeń, utrzymania instytucjonalnych, niezależnych form działania i reakcyjnej linii politycznej kierownictwa episkopatu. One, jak również ośrodki antysocjalistyczne na Zachodzie, chciałyby uruchamiać do swoich celów politycznych bazę, potencjał kadrowy oraz posiadane przez Kościół możliwości propagowania poglądów (około 13 tys. ambon); znaleźć w nich wsparcie. Elementy antysocjalistyczne w kraju zdają sobie bowiem sprawę, że w przypadku wycofania się Kościoła rzymskokatolickiego z zaangażowań politycznie przeciwstawnych państwu i socjalizmowi ich pozycja i możliwości działania byłyby poważnie osłabione”.
W kontekście tych wszystkich faktów popularne stwierdzenie, że Jan Paweł II przyczynił się do upadku komunizmu, przestaje mieć już wymiar wyłącznie moralno-symboliczny. Jego wkład w proces rozpadu bloku wschodniego był także całkiem dosłowny – praktyczny i wymierny.
jiw / skp /