Zryw pięćdziesięciu polskich więźniów kompanii karnej, budujących rów melioracyjny w obozie koncentracyjnym w Birkenau, był desperacki: spośród osób, które rzuciły się do ucieczki przed 78 laty, 10 czerwca 1942 r., skutecznie uciekło dziewięć. Zaledwie dziesięć dni później kolejni Polacy podjęli próbę wydostania się z Auschwitz w inny sposób: przebrani w mundury SS, siedząc na poduszkach limuzyny Steyr 220, wyjechali za bramę bez przeszkód. Te dwie próby pokazują, jak szeroki był wachlarz metod, których imali się więźniowie hitlerowskich obozów.
W czasie okupacji niemieckiej tysiące razy rzucano wyzwanie machinie obozów koncentracyjnych – i setki razy zwyciężano dzięki ogromnej odwadze, pomysłowości i desperacji.
„Ucieczka z więzienia” stanowi jeden z motywów przemawiających do wyobraźni. Dawid kontra Goliat, więzień przeciw strukturze stawiającej sobie za cel nadzór i ograniczenie wolności. Mury i drut kolczasty, finezyjne sposoby nadzoru i rzucająca im wyzwanie jednostka, pozbawiona środków i narzędzi, z reguły naznaczona upokarzającym strojem, fryzurą czy numerem, często wyniszczona. To się nie może udać – a jednak udawało się wiele razy.
Uciekinierzy, zwłaszcza jeśli skuteczni, są doskonałymi kandydatami na bohaterów masowej wyobraźni. Najbardziej znanym spośród nich jest Dumasowski hrabia Monte Christo, ale cały wiek XIX, spragniony „opowieści romantycznych”, karmi się historiami o podkopach z celi, dłubanych i maskowanych przez dziesiątki lat, o przeciskaniu się przez okienko, wiszeniu na linie nad przepaścią, brawurowych oszustwach i niesamowitych przebraniach.
Ucieczki z obozów koncentracyjnych w latach II wojny światowej były nieporównanie trudniejsze – i rzecz jasna nieporównanie trudniej opisywać je w konwencji „płaszcza i szpady”. Nie tylko ze względu na bardziej zaawansowane środki techniczne. Decydujący jest stopień deprywacji, jakim poddawani byli więźniowie KZ-tów, oraz zbrodniczy charakter samej instytucji, jaką był obóz koncentracyjny, z założenia funkcjonujący na gruncie bezprawia i stawiający sobie za cel wykorzystanie niewolniczej pracy, a w dalszej kolejności – eksterminację więźniów.
A jednak ucieczki zdarzały się: zagłodzeni i wyniszczeni ludzie, pozbawieni wszelkich narzędzi, środków do pisania czy informacji z zewnątrz, ostrzyżeni, poranieni, ubrani w natychmiast identyfikujący ich strój i (w przypadku Auschwitz) naznaczeni tatuażem, często nieznający języka niemieckiego, którym posługiwały się straże, z reguły bez jakiejkolwiek znajomości okalającego obóz terenu lub panujących „na (relatywnej) wolności warunków – przekraczali granice obozu za pomocą podkopu, szturmu, podstępu. Czy można opisać ich doświadczenie w inny sposób, niż wyliczając poszczególne akcje?
Jednym z najpoważniejszych dokonań tego rodzaju jest praca Krzysztofa Dunina-Wąsowicza, polskiego historyka dziejów najnowszych, który w eseju monograficznym, opublikowanym na łamach „Dziejów Najnowszych” w roku 1977, dokonał typologii i klasyfikacji ucieczek. Można by nawet zaryzykować twierdzenie, że zarysował ramy „ogólnej teorii ucieczek”, zwracając uwagę na elementy, które – niezależnie od potrzeby ogromnej odwagi, wytrwałości i konsekwencji, oraz nieuchronnego elementu przypadku czy szczęścia – mogły szczególnie ułatwić lub utrudnić ucieczkę.
Autor miał po temu, dodajmy, szczególne kwalifikacje: kompetencje profesora historii, badacza zatrudnionego w Instytucie Historii PAN, członka Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce łączył z doświadczeniem osobistym. Podczas II wojny światowej był zaprzysiężonym żołnierzem Armii Krajowej w stopniu podchorążego, studentem historii na tajnych kompletach UW, członkiem redakcji podziemnego pisma „Płomienie” oraz współpracownikiem Żegoty. Aresztowany w kwietniu 1944 r., po ciężkim śledztwie na Pawiaku trafił do obozu koncentracyjnego Stutthof, z którego uciekł w lutym 1945 r. Wysiłki jego i kilku innych badaczy, zajmujących się socjologią czy geografią, stworzyły podstawy „nauki o ucieczkach”, wychodzącej poza świadectwo heroizmu lub desperacji jednostki.
Ucieczki z obozów postrzegane są przez badaczy jako „najbardziej uchwytna forma ruchu oporu”, najbardziej radykalne „zanegowanie” samego systemu obozowego. Inna rzecz, że – jak zauważają Dunin-Wąsowicz i Tomasz Sobański – wyzwaniem okazują się już kwestie źródłowe i statystyka. Czasem termin „ucieczki” pojawiał się w dokumentacji obozowej dla zatuszowania faktu zamordowania więźnia („auf der Flucht erschossen”, czyli: zastrzelony podczas próby ucieczki); czasem ukrywano fakty ucieczki przed władzami wyższymi.
O przeszkodach czysto technicznych, wyłączając nawet terror oraz złą kondycję więźniów, była już mowa. Obozy koncentracyjne z reguły podzielone były na strefy, między którymi poruszanie się było niemożliwe. Cały obóz z reguły był otoczony zasiekami, liniami wysokiego napięcia, rowami i oświetlony; dodatkowo strzegło go tzw. Postenkette, czyli zewnętrzny łańcuch straży z psami.
Obozy przeważnie były położone w odludnej okolicy, czasem górskiej (Matthausen) lub podmokłej (Stutthof), co jeszcze bardziej utrudniało oddalenie się. Nawet jednak gdy uciekinierzy dotarli do siedzib ludzkich, w przypadku ucieczek podejmowanych na terenie Rzeszy nie mogli liczyć na pomoc ludności. Na terenach podbitych, w tym w Generalnym Gubernatorstwie, okolice obozów nieraz były wysiedlone z ludności miejscowej jako potencjalnie sprzyjającej uciekinierom mimo groźby represji.
Potencjalnych uciekinierów zdradzał wygląd – wychudzenia, ran ani ostrzyżenia nie sposób było zamaskować prostym przebraniem – często również nieznajomość języka (w przypadku obcokrajowców więzionych w polskich KZ-tach – także polskiego). Uciekając, najczęściej nie dysponowali żadnymi dobrami materialnymi, zapasami żywności lub dokumentami (w warunkach obozowych możliwe było czasem podrobienie przepustki – ale nie dokumentów obowiązujących w „świecie zewnętrznym”, w rodzaju Ausweisów).
W przypadku ucieczek z samych obozów można wymienić następujące główne warianty i techniki: sforsowanie zabezpieczeń (murów, drutów kolczastych, rowów, etc.) dokonywane niepostrzeżenie lub z elementem obezwładnienia i eliminacji wartowników; wykorzystanie do ucieczki istniejących „szlaków komunikacyjnych” (kanały odwadniające, kanalizacja, przejścia podziemne) lub tworzenie własnych, ukrytych (podkop); wykorzystanie dozwolonych regulaminami sposobów opuszczenia obozu (wymarsz grupy więźniów, wyjazd funkcjonariuszy lub strażników) z elementem podstępu, tj. ukrycia rzeczywistej tożsamości uciekiniera za pomocą przebrania lub – częściej – skomplikowanej, wieloelementowej „teatralizacji”; wykorzystanie możliwości skorumpowania funkcjonariuszy straży dobrami, trafiającym w posiadanie więźniów w następstwie dokonywanej przez władze masowej grabieży własności osób więzionych lub eksterminowanych.
Uciekinier (lub grupa uciekinierów) musiała jak najprędzej uporać się z dwoma zadaniami jednocześnie: oddalić się jak najprędzej od obozu (odległość rosła liniowo, powierzchnia do przeszukania przez straże – potęgowo) oraz możliwie najskuteczniej zatrzeć „tożsamość obozową” co, jak powiedzieliśmy powyżej, wymagało przebrania, opatrzenia ran, zdobycia lub uzyskania dokumentów, pieniędzy i orientacji w terenie. To oznaczało, jak podkreślają badacze, wagę współpracujących z uciekinierami struktur konspiracyjnych i partyzanckich, nieraz pozostających w kontakcie z konspiracją obozową.
Żadna struktura konspiracyjna nie była w stanie zapobiec represjom, jakie uderzały w więźniów pozostających w obozie koncentracyjnym. Taką perspektywę również należało zważyć na szali, podobnie jak los czekający osoby schwytane, z reguły poddawane torturom w celu wydobycia od nich informacji, a następnie skazywane na powieszenie.
A mimo to ucieczki podejmowano na zdumiewająco dużą, zważywszy okoliczności, skalę. W zestawieniach, dokonanych przez Tadeusza Iwaszkę i Krzysztofa Dunina-Wąsowicza, na pierwszym miejscu znajduje się Auschwitz (Oświęcim): pierwszej udanej ucieczki zeń dokonano (Tadeusz Wiejowski) już w roku 1940, ostatniej – w przeddzień ewakuacji obozu, 19 stycznia 1945 r. Spośród 667 odnotowanych ucieczek (zestawienie to nie uwzględnia buntów zbiorowych i ucieczek w trakcie transportu) aż w przypadku 397 z nich (blisko 60 proc.) brak danych o ujęciu więźniów. Najwięcej prób przypada na lata 1943–1944: perspektywa upadku III Rzeszy i rozbudowa konspiracji „na zewnątrz” dodawały nadziei.
Ten fakt przekłada się z kolei na ogromną różnorodność prób. O dwóch wspomnieliśmy już we wstępie: czteroosobowa grupa zdołała do perfekcji dopracować kwestię przebrania i maskowania, zdesperowani więźniowie kompanii karnej rzucili się do szturmu. W podobny sposób jak „czwórka z Auschwitz” uciekł kilka miesięcy później (10 lutego 1943) działacz PPS Kazimierz Hałoń, przebrany, z przepustką i w peruce. Ze wsparciem konspiracji AK-owskiej (ale bez przebrania) dokonała się jedna z najsłynniejszych ucieczek – Witolda Pileckiego. Po przebrania sięgnęli bohaterowie jednej z najbardziej dramatycznych ucieczek: połączona uczuciem para: Polak Edmund Galiński i Belgijka pochodzenia żydowskiego Mala Zimetbaum: Galiński przebrany za SS-mana wyprowadził swoją towarzyszkę. Historia ich ucieczki (i pojmania) została wykorzystana w pierwszym „oświęcimskim” filmie, czyli „Ostatnim etapie” (1947) Wandy Jakubowskiej.
Poza tym jednak próbowano wszystkiego: cięto druty, przepływano rowy, zwodzono psy. Na Majdanku w marcu 1944 sporządzono kilkudziesięciometrowy podkop. Z podobozu w Elblągu w listopadzie 1944 r. uciekano po linie, w Gross-Rosen jeden z więźniów w marcu 1942 r. rzucił płaszcz na druty, powodując spięcie. Podawano fałszywe hasła, w Pampitz grupa Polaków pod kierownictwem Jerzego Tęsiorowskiego opanowała samochód wojskowy. W nocy z 12 na 13 listopada dwaj więźniowie, Czech Stanisław Secek i Niemiec Hardy Weiland, uciekli z podobozu na brzegu Jeziora Bodeńskiego, uprowadzając kajak… Wszystko, byle na wolność.
Wojciech Stanisławski
Źródło: MHP