Trwa dyskusja na ciągle kontrowersyjny temat „żołnierzy wyklętych”. Dla jednych – niezłomni bohaterowie, broniący polskości do ostatniej kropli krwi, dla innych – bandyci, mordujący bezbronnych cywilów, często oskarżani o rasizm. Ten spór o polską pamięć i polską duszę całkowicie oddala nas od obiektywnego spojrzenia na tych ludzi, na warunki, w których przyszło im żyć, walczyć i umierać, na motywy podejmowanych przez nich, nieraz drastycznych, decyzji. Oddala nas od zrozumienia, zaakceptowania i docenienia polskiej historii.
Spróbujmy więc prześledzić losy Mieczysława Dziemieszkiewicza „Roja” i jego żołnierzy, jako przykład typowej partyzanckiej drogi, na którą zostało skazanych wielu żołnierzy niepodległościowego podziemia, walczących z niemieckim okupantem. Z czasem dołączyli do nich ci z młodszego pokolenia, którzy nie zgadzali się na zaprowadzenie komunistycznego ładu w Ojczyźnie. „Rój” łączył w sobie oba te doświadczenia.
Urodził się 28 stycznia 1925 roku w Zagrobach (pow. Łomża) jako średni syn Adama i Stefanii z domu Świerczewskiej. W materiałach UB rodzina była określana jako „robotnicza” z zaznaczeniem, że jego ojciec walczył „przeciwko Armii Czerwonej” (być może chodzi o wojnę 1920 roku). Mietek zdążył jeszcze ukończyć szkołę powszechną w Różanie, gdy w 1939 roku wybuchła wojna. Niewątpliwie na ukształtowanie się jego postawy i charakteru miał wpływ starszy brat, Roman, który w czasie okupacji niemieckiej był komendantem powiatu Ostrołęka Narodowych Sił Zbrojnych. Pracując w niemieckim przedsiębiorstwie przewozowym w Makowie Mazowieckim i uczęszczając jednocześnie na kursy tajnego nauczania w tym mieście, Mietek przemycał powierzane mu przez brata materiały konspiracyjne. Po wkroczeniu wojsk sowieckich na tereny Mazowsza Roman Dziemieszkiewicz „Adam”, „Pogoda” został komendantem powiatu Ciechanów Narodowych Sił Zbrojnych i jednocześnie dowódcą oddziału partyzanckiego, sformowanego w maju 1945 roku, po akcji na siedzibę UB w Krasnosielcu, podczas której uwolniono kilkudziesięciu więźniów. Jak wielu podobnych mu dowódców przeszedł więc od ruchu oporu przeciwko niemieckiemu okupantowi do walki z sowieckim najeźdźcą. Jego młodszy brat Mieczysław został zaś powołany do Ludowego Wojska Polskiego i wcielony do 1. zapasowego pułku piechoty w Warszawie.
Śmierć brata, zamordowanego jesienią 1945 roku przez sowieckich żołnierzy, stała się w życiu Mieczysława Dziemieszkiewicza punktem zwrotnym. Zdezerterował z wojska i przedostał się na teren powiatu ciechanowskiego, gdzie wstąpił do partyzantki i trafił do oddziału ppor. Mariana Kraśniewskiego „Burzy”. Przez wiosnę i lato 1946 roku oddział ten siedmiokrotnie zatrzymywał pociągi, rozbrajając żołnierzy LWP i funkcjonariuszy MO, a w zasadzce koło wsi Łodziska rozbił grupę operacyjną UB. Sam Mietek, który wówczas przyjął pseudonim „Rój”, został odznaczony Krzyżem Walecznych, a z czasem, w 1948 roku, awansowany do stopnia starszego sierżanta. Został też skierowany do oddziału PAS (Pogotowie Akcji Specjalnej) XVI Okręgu NZW, dowodzonego przez chor. Józefa Kozłowskiego „Lasa”. Oddziały PAS miały za zadanie likwidację członków PPR, funkcjonariuszy UB i MO, dokonywaną na wyraźny rozkaz dowództwa, bowiem samowola była surowo karana.
Rok 1947 przyniósł ogłoszenie amnestii dla żołnierzy podziemia niepodległościowego. Decyzję o ujawnieniu się podjął wtedy komendant Okręgu XVI Narodowego Zjednoczenia Wojskowego kpt. Zbigniew Kulesza „Młot”. „Rój”, nie ufając komunistom i ich zapewnieniom, podjął decyzję o pozostaniu w lesie i kontynuowaniu walki. Wkrótce okazało się, że amnestia posłużyła jedynie do zdekonspirowania partyzantów, których po ujawnieniu czekało więzienie, tortury i wieloletnie wyroki, a często kara śmierci. „Młotowi” udało się przetrwać aresztowanie i przesłuchania, wyszedł na wolność w 1956 roku, a swe wstrząsające wspomnienia zawarł w książce „Śledztwo wyklętych”, która mogła się ukazać w Polsce dopiero w połowie lat dziewięćdziesiątych.
Tymczasem po odejściu „Młota” 20 maja 1947 roku w Olszynach, pow. Ostrołęka zorganizowano odprawę kadry XVI Okręgu NZW „Orzeł”, na której wybrano nowego komendanta. Został nim, przybyły z Wileńszczyzny, chorąży Józef Kozłowski „Las”, rok później awansowany do stopnia podporucznika. Zreorganizował on struktury terenowe powołując siedem komend powiatowych działających jako ruchome grupy partyzanckie. Sam „Rój” objął funkcję komendanta Komendy Powiatowej „Ciężki”, „Wisła” obejmującego powiat ciechanowski, część powiatu mławskiego i płońskiego. Przeszedł więc do ofensywy.
Już w czerwcu 1947 roku wykonał wyrok śmierci na Władysławie Nasierowskim sekretarzu Komitetu Gminnego PPR w Sońsku, znanym i gorliwym krzewicielu ustroju komunistycznego. We wrześniu 1947 roku oddział „Roja” przybył do miejscowości Zielona na terenie gminy Bartołdy, gdzie odbywał się odpust i zabawa. Partyzanci rozbroili dwóch obecnych na zabawie milicjantów i, podczas gdy „Rój” wygłaszał przemówienie, jego podkomendni zarekwirowali 20 tys. zł w miejscowej spółdzielni. Miesiąc później w gminie Sypniewo zlikwidowali agenta UB o pseudonimie „Zemsta”. W listopadzie żołnierze „Roja” opanowali posterunek MO w Barańcach, rozbrajając milicjantów i likwidując funkcjonariusza UBP Jerzego Osowieckiego. Zorganizowali też kilkakrotnie akcje zatrzymania autobusów i kontroli dokumentów pasażerów na drodze Maków Mazowiecki – Przasnysz czy Ciechanów – Pułtusk. Gdy wśród pasażerów znaleziono funkcjonariusza UB dowódca niezmiennie wydaje na niego wyrok śmierci.
Taki styl działania był charakterystyczny dla „Roja”: uderzał szybko i precyzyjnie, siejąc postrach, i znikając w błyskawicznym tempie, by zaatakować tam, gdzie nikt się go nie spodziewał. Znamienne było też dla niego konsekwentne likwidowanie ludzi, których uznawał za zdrajców i sprzedawczyków. Oczywiście, z dzisiejszego punktu widzenia można oburzać się na jego bezwzględność, ale należy pamiętać, że trwała wojna i niemal każdy z rozstrzelanych przez partyzantów aktywistów bez najmniejszego wahania wydałby władzom ich i pomagającą im ludność.
Szybkie przemieszczanie się w terenie wymagało przede wszystkim żelaznej kondycji fizycznej i ogromnej determinacji. Zimno, głód i ciągła potrzeba czujności były stałym elementem ich partyzanckiego bytowania. Trudno nam, współczesnym, żyjącym we względnym dobrobycie, wyobrazić sobie te niesłychanie surowe warunki i nie sposób nie podziwiać tamtych ludzi za ich hart i odwagę.
Od początku 1948 roku „Rój” i jego żołnierze nie ustawali w walkach. W styczniu i lutym operowali na terenie powiatu makowskiego. W marcu zaatakowali agencję pocztową i posterunek milicji w Gąsocinie, gdzie zdobyli uzbrojenie i amunicję. Dowódca wydał też wyrok śmierci na wójta gminy Sońsk Ignacego Sopytę i kierownika szkoły Stanisława Milewskiego. W kwietniu jeden oddział pod dowództwem Władysława Grudzińskiego „Pilota” wykonał wyroki śmierci na aktywistach partyjnych w Woli Wierzbowskiej, gmina Bartołdy, zaś druga grupa pod dowództwem Ildefonsa Żbikowskiego „Tygrysa” wykonała analogiczną akcję w Gołyminie. W maju starli się z grupą funkcjonariuszy MO i uzbrojonych poborców podatkowych w Bogucinie, gmina Opinogóra. Ten krótki przegląd najlepiej obrazuje niesłychaną mobilność oddziału „Roja” w terenie. W sumie zlikwidowali w tym czasie kilkunastu funkcjonariuszy UB, MO i ORMO oraz ponad dwudziestu agentów i informatorów bezpieki, a w starciach i potyczkach z oddziałem „Roja” poległo kilkunastu żołnierzy KBW.
Jednak czerwiec 1948 roku przyniósł kolejny przełom w działalności „Roja”. Na skutek donosu UB zlokalizowało bazę Komendy Okręgu „Orzeł” w lesie Karaski w pobliżu wsi Gleba. Ranny komendant Kozłowski „Las” dostał się do niewoli wraz z najbliższymi współpracownikami. Aresztowano również żonę „Lasa” z dzieckiem i Mariannę Szyszko, żonę szefa sztabu okręgu. W ręce wroga wpadł magazyn broni, archiwum i wyposażenie punktu wydawniczego. O okrutnym śledztwie i torturach, którym poddano „Lasa” i jego współtowarzyszy pisze „Młot” w swych wspomnieniach. Zamknięty w sąsiedniej celi słyszał krzyki, szczególnie aresztowanych kobiet. 12 sierpnia 1949 roku zamordowano Józefa Kozłowskiego „Lasa” a wraz z nim zginęli: jego zastępca Piotr Macuk „Sęp”, szef pionu wydziału i propagandy Czesław Kania „Nałęcz” i szef sztabu Bolesław Szyszko „Klon”. Dla „Roja” był to ogromny wstrząs – stracił dowódcę, którego szanował i z którego zdaniem się liczył, został sam.
Mimo wybrania nowego komendanta Witolda Boruckiego „Babinicza” i prób odbudowy Komendy XVI Okręgu NZW zwanego teraz „Tęcza”, „Rój” uniezależnił się od głównego dowództwa choć nadal sporządzał sprawozdania i raporty, jak to miał dotąd w zwyczaju. Podzielił swój oddział na trzy samodzielne patrole: pierwszym dowodził sam, mając u boku zastępcę Stanisława Okunieckiego „Kruka”; drugi patrol był pod dowództwem Ildefonsa Żbikowskiego „Tygrysa”, zaś trzecim dowodził Władysław Grudziński „Pilot”. Kilka miesięcy później powstał kolejny samodzielny patrol dowodzony przez Stanisława Kakowskiego „Kaźmierczuka” a operujący na terenie Przasnysza.
Wobec niepowodzeń akcji militarnych w starciu z oddziałami „Roja”, UB rozpoczęło bardziej wyrafinowaną grę werbunku donosicieli. Komuniści wiedzieli, że aby zniszczyć partyzantkę, trzeba złamać wspierającą ją ludność. Rozpoczęli więc stosowanie represji na wielką skalę. Karano nie tylko za udzielenie najmniejszej nawet pomocy, ale również za „wiedział, nie powiedział”. Gospodarstwa, w których ukrywali się partyzanci były palone razem z inwentarzem. Na północnym Mazowszu niemal nie było wsi, w której obyłoby się bez aresztowań mieszkańców, a nierzadko więziono całe rodziny. Tym, którzy dawali partyzantom żywność lub odzież, groziło od trzech do pięciu lat więzienia. Na tych, którzy pomagali bardziej aktywnie, czekały tortury i wysokie wyroki z karą śmierci włącznie. Represjom towarzyszyła konfiskata mienia i przymusowe przesiedlenia. Taki los spotkał rodziny partyzantów. Przeciwko „Rojowi” zwerbowano kilka setek donosicieli. Nikt nie wiedział czy przypadkiem nie doniesie na niego najbliższy sąsiad.
Takie działania przyniosły w końcu pierwsze rezultaty. W lipcu 1948 roku w Pniewie Wielkim oddziały KBW i UB otoczyły zagrodę, w której kwaterował „Tygrys” ze swoimi podkomendnymi. Próbując się przedrzeć przez okrążenie zginęli Henryk Fabisiak „Lew” i Eugeniusz Kurach „Orzeł”, „Tygrys” z rannym „Rekinem” zdołał się wyrwać. Miesiąc później w podobny sposób został zadenuncjonowany Jan Żbikowski „Kmicic”, przebywający w Olszewce. Ostrzeliwując się próbował iść w stronę lasu, jednak ranny w nogę, nie chcąc być wzięty żywcem, rozerwał się granatem. Kolejną stratą w szeregach partyzanckich była śmierć Józefa Maruszewskiego „Sępa” w walce w kolonii Wyrąb Karwacki, a grudzień przyniósł zgon Stanisława Okunieckiego „Kruka”. Oddział „Roja wycofał się na tereny Puszczy Kurpiowskiej, później Puszczy Myszynieckiej, chcąc przeczekać obławy w niesprzyjających warunkach pogodowych.
Efekty działań agenturalnych dotykały nie tylko żołnierzy „Roja”. 2 marca 1949 roku w Gostkowie na skutek donosu zginął cały ośmioosobowy patrol Edwarda Dobrzyńskiego „Orzyca” z Komendy Powiatowej „Płomień II”. W sierpniu 1949 roku agenci wewnętrzni, czyli byli żołnierze, zamordowali komendanta Okręgu Witolda Boruckiego „Babinicza” w okolicach wsi Amelin. Podobnie w tym samym czasie agenci wewnętrzni zamordowali Stanisława Suchołbiaka „Szarego” Komendanta Powiatu „Błękit”. Zaś Komendant Powiatu „Wiosna” Eugeniusz Lipiński „Mrówka” zginął pod wsią Olszewka razem z czterema swymi żołnierzami.
„Rój” pozostawał jednak nieuchwytny, a jego kontrwywiad na tyle skuteczny, że zdołał zdekonspirować donosiciela o pseudonimie „Janek”, którym okazała się młoda kobieta, odpowiedzialna za wydanie bojówki „Orzyca”. Usiłując następnie rozpracować „Roja” sama została zdemaskowana i rozstrzelana. Fiaskiem skończyła się też akcja „V kolumna”. Czteroosobowej grupie agentów, dowodzonej przez dezertera o pseudonimie „Zieliński”, zlecono zamordowanie „Roja”. Udało im się nawet nawiązać kontakt z oddziałem Mieczysława Dziemieszkiewicza, ale zaskoczenie samego dowódcy okazało się niewykonalnym zadaniem. Ostatecznie nieudolni agenci zostali zlikwidowani przez UB.
Niejako w odpowiedzi na te działania, chcąc zademonstrować, że żyje i działa, „Rój” zaplanował spektakularną akcję zatrzymania pociągu na stacji w Gołotczyźnie 6 listopada 1949 roku w rocznicę rewolucji październikowej. Po rutynowym sprawdzeniu dokumentów pasażerów i zlikwidowaniu funkcjonariusza PUBP w Ciechanowie, dowódca wygłosił płomienne przemówienie a jego żołnierze rozdawali ulotki. Po czym partyzanci spokojnie opuścili stację kryjąc się w leśnym mroku.
Na początku nowego roku nastąpił zwrot akcji. 24 lutego 1950 roku „Tygrys” urządził brawurowy rajd po kilku miejscowościach powiatu ciechanowskiego i przasnyskiego, zarekwirował pieniądze z podatków sołtysom i ukarał batami aktywistów partyjnych. UB nie mogło tak zuchwałej akcji pozostawić bez odpowiedzi. Dzień później kwaterę w Osyskach, gdzie schronili się partyzanci, otoczyły oddziały KBW i UB. Zagroda Kołakowskich została ostrzelana pociskami zapalającymi więc partyzanci bronili się w płonących zabudowaniach. Ostatecznie wszyscy zginęli: Ildefons Żbikowski „Tygrys”, Józef Niski „Brzoza”, Henryk Niedziałkowski „Huragan” i Władysław Bukowski „Zapora”.
Dla „Roja” ciężkim ciosem była śmierć wieloletniego towarzysza broni. Urodzony w 1925 roku „Tygrys” pochodził ze wsi Bartołdy, gdzie jego rodzice mieli gospodarstwo. W czasie okupacji niemieckiej działał w NZS m.in. pod dowództwem brata „Roja” Romana Dziemieszkiewicza. Choć po wojnie podjął próbę powrotu do cywilnego życia i rozpoczął naukę w gimnazjum mechanicznym w Iłowie bardzo szybko nawiązał kontakt z oddziałem Mieczysława Dziemieszkiewicza, do którego wstąpił we wrześniu 1947 roku. „Rój” chwalił go w raportach „za dzielność i poświęcenie” zaś w charakterystyce sporządzonej przez PUBP w Ciechanowie zwrócono uwagę, że „wiernie wykonuje swoje obowiązki jako bandyta, jest odważny i tajemniczy”.
Równie wstrząsający był los rodziny Kołakowskich, która udzieliła schronienia oddziałowi „Tygrysa”: wszystkich jej członków aresztowano, ojca, Bronisława i najstarszego syna, Zdzisława, po okrutnym śledztwie skazano na śmierć i wyrok wykonano 3 lipca 1950 roku, młodszy syn, Jerzy został zwolniony po trzymiesięcznym śledztwie, ale z powodu tortur, jakie przeszedł zmarł miesiąc później, matka, Marianna i jej dwie córki, Teresa i Irena dostały wyroki wieloletniego więzienia. Ostatni akt dramatu nastąpił, kiedy „Kaźmierczuk”, na polecenie „Roja”, rozstrzelał sołtysa wsi Osyski Henryka Smolińskiego i jego żonę Jadwigę, jako odpowiedzialnych za donos. Partyzanci spalili także ich zagrodę, a z płonącego gospodarstwa sąsiedzi uratowali małe dziecko. Do dziś nie ustalono z całą pewnością winy zamordowanego sołtysa, choć nie można jej też całkowicie wykluczyć.
Jakby wbrew tym ponurym wydarzeniom partyzantka wciąż demonstrowała swą siłę.
27 kwietnia 1950 roku Władysław Grudziński „Pilot” i Kazimierz Chrzanowski „Ketling” dokonali wypadu do Pokrzywnicy. Ubrani w cywilne marynarki, uzbrojeni jedynie w krótką broń, w biały dzień przeszli obok posterunku MO, ściągając na siebie uwagę funkcjonariuszy. W wymianie ognia, która później nastąpiła, zginął jeden z milicjantów, a partyzanci wycofali się, zabierając zdobyczny karabin.
Akcja w biały dzień wywołała wstrząs władz komunistycznych, które dołożyły wszelkich starań aby namierzyć „Pilota” i jego oddział. I znów na skutek donosu Władysław Grudziński „Pilot” i jego trzej podkomendni: Kazimierz Chrzanowski „Ketling”, Hieronim Żbikowski „Twardowski” i Czesław Wilski „Zryw” zostali otoczeni na kwaterze we wsi Popowo Borowe 23 czerwca 1950 roku. Kiedy zdał sobie sprawę ze skali zagrożenia „Pilot”, w przeciwieństwie do „Tygrysa”, wydał rozkaz opuszczenia gospodarstwa, w którym stacjonowali. Chciał w ten sposób ochronić ludzi, którzy udzielili im schronienia i częściowo mu się to udało. Choć UB aresztowało Wacława Smolińskiego, a jego siostra Janina ukrywała się na Ziemiach Zachodnich, zdołali przeżyć i doczekali kolejnej amnestii.
Żołnierze oddziału „Pilota” po zaciętej walce i wyczerpaniu amunicji ostatni nabój przeznaczyli dla siebie. Kiedy ich znaleziono martwych wszyscy mieli rany postrzałowe skroni. Kolejną ofiarą UB stała się ukochana „Pilota”, Anastazja Glinicka, o której dramatycznych losach opowiada książka „Żona wyklęta” (Anny Śnieżko, Wydawnictwo Znak Horyzont).
I znów strata „Pilota” była kolejnym ciężkim ciosem dla komendanta. Władysław Grudziński, urodzony w 1927 roku w Ruszkowie, poeta i marzyciel, wstąpił do partyzantki 19 stycznia 1948 roku, porzucając otwierającą się przed nim perspektywę kariery pilota wojskowego. W oddziale pełnił funkcję kronikarza i wiele szczegółów z przeżyć bojówki zawdzięczamy jego pamiętnikom po raz pierwszy upublicznionym w zbeletryzowanej formie w książce „Żona wyklęta”.
Wokół „Roja” robiło się coraz bardziej pusto, jego przyjaciele kolejno ginęli, a on sam powoli tracił jakąkolwiek nadzieję na zwycięstwo w tej nierównej walce. Nieudane były też próby likwidacji donosiciela, który wydał oddział „Pilota”, jego gospodarstwa pilnowali uzbrojeni funkcjonariusze aż do śmierci „Roja”. Mieczysław Dziemieszkiewicz nie byłby jednak sobą, gdyby poddał się nawet w najtrudniejszej sytuacji. Wręcz przeciwnie, w tym najcięższym dla siebie momencie dokonał najbardziej spektakularnych wyczynów. 28 sierpnia 1950 roku partyzanci pod dowództwem „Roja” otoczyli posterunek Służby Ochrony Kolei w Pomiechówku, zabijając dwóch uzbrojonych SOK-istów. Po czym zatrzymali wjeżdżający na stację pociąg, podobnie jak zrobili to rok wcześniej w Gołotczyźnie. Po sprawdzeniu dokumentów pasażerów i zastrzeleniu dwóch milicjantów, dowódca wygłosił płomienne przemówienie, a następnie nakazał odwrót. Partyzanci wycofali się bez strat.
Jakby w odpowiedzi, niewątpliwym sukcesem UB było pojmanie żywcem Wincentego Morawskiego „Roty” dwa miesiące później. Do tej pory tylko raz, w marcu 1949 roku, ujęto żywcem żołnierza „Roja”, Tadeusza Suwińskiego „Sokoła”. Tego samego dnia powiesił się on jednak w celi aresztu śledczego, uciekając w śmierć przed torturami podczas przesłuchania. Teraz „Rota” był dobrze pilnowany, a po wyciśnięciu z niego wszystkich informacji, skazany na śmierć.
Pomimo zaciskającej się sieci donosów, a może właśnie z tego powodu, akcje „Roja” stają się coraz bardziej brawurowe. 15 stycznia 1951 roku „Rój” z towarzyszącym mu żołnierzem weszli w biały dzień do banku w Nasielsku. Zabrali ponad 46 tysięcy zł, komunikując pracownikom, że będą w mieście jeszcze godzinę. Żaden z pracowników nie użył dzwonka alarmowego. Następnego dnia pościg, prowadzony przez pluton KBW i funkcjonariuszy UB, dopadł partyzantów w wiosce Toruń. Wywiązała się strzelanina, ale „Rój” budził tak ogromne przerażenie, że jego przeciwnicy chowali się w rowach, tłumacząc się później wyczerpaniem amunicji albo zacięciem broni. Partyzantom udało się więc oddalić od obławy i dojść do lasu.
Stało się jasne, że pokonanie „Roja” nawet samotnego, nie jest takie proste. Budził strach swą brawurą i nieoczekiwanymi atakami. Potrafił przewidzieć ruchy przeciwnika i znakomicie zaplanować kontratak. Nie przewidział tylko jednego – zdrady najbliższej osoby. Wobec całkowitej, paraliżującej bezradności wobec tego człowieka, UB zastosowało sposób stary, jak świat – zwróciło uwagę na jego narzeczoną.
Aby skutecznie „zmiękczyć” dziewczynę aresztowano najpierw jej rodziców i postawiono ją przed wyborem. Wybrała ratowanie ojca i matki, poświęcając ukochanego. Tak pisze o tym raport UB: „… w czasie przeprowadzonego śledztwa wchodzimy na kochankę bandyty Roja, którą wykorzystujemy operatywnie…” Ten nieco trywialny żargon obrazuje fakt werbunku.
Czy „Rój” przeczuwał, że idzie na śmierć, kiedy szedł do swej dziewczyny? Moim zdaniem, tak. Wiedział o aresztowaniu Burkackich, rodziców narzeczonej; był zbyt inteligentny, aby nie przewidzieć skutków. Mimo to poszedł do Szyszek, do ich gospodarstwa. Może ta ostatnia zdrada, w świecie pełnym donosów, dopełniła miary jego rozgoryczenia? Towarzyszył mu wiernie Bronisław Gniazdowski „Mazur”.
W nocy z 13/14 kwietnia 1951 roku oddziały wojsk KBW i UB otoczyły kilkoma liniami gospodarstwo Burkackich, samoloty wojskowe zrzucały flary oświetlające teren, a żołnierze ciągłą kanonadą ostrzeliwali budynki, w których przebywał komendant. Zgodnie ze swą naturą, choć pewnie wbrew nadziei, „Rój” z „Mazurem” podjęli próbę wyrwania się z kotła. Wyskoczyli z budynku, usiłując przebić się w stronę lasu. Ostrzelany z broni maszynowej „Rój” zginął na miejscu. Dopiero teraz patrol przeciwników „w sile trzech ludzi + pies służbowy” zaczęli powoli podchodzić do partyzantów. Ranny „Mazur” doczołgał się do dowódcy. Wyciągnął jego pistolet i przystawił do swej skroni. Patrol UB usłyszawszy strzał wycofał się pośpiesznie. Cisza i bezruch martwych ciał upewniły ich jednak, że legendarny „Rój” nie żyje, że już można wychynąć z kryjówki, aby zbeszcześcić jego zwłoki, zanim zakopią je w bezimiennym dole.
Różnie można oceniać działalność i osobę komendanta „Roja”, ale nie sposób odmówić mu brawurowej odwagi, konsekwentnego patriotyzmu i wielkiego poświęcenia dla sprawy, w którą wierzył. Metody jego walki były takie, jak czasy, w których przyszło mu żyć: bezwzględne i okrutne. Nie był nieomylny ani delikatny, ale był wierny i uczciwy, brzydził się zdradą i „krecią robotą”. Zabijał tych, których o to posądzał, likwidując, w swoim przekonaniu, szkodliwy element społeczny. Nie był posągiem bez skazy i zmazy, ale był wojownikiem, spadkobiercą polskiej tradycji wojskowej.
Anna Śnieżko
Autorka jest historykiem, niedawno nakładem Znaku ukazała się jej książka „Żona wyklęta”.
Źródło: MHP