Mglistego, niedzielnego popołudnia pod koniec lutego 1901 roku salon państwa Kotarbińskich stał się sceną niezwykłego spektaklu: pierwszego autorskiego – dziś powiedzielibyśmy „performatywnego” – odczytania jednego z najbardziej oryginalnych i błyskotliwych dramatów literatury polskiej - "Wesela".
„Wszedł cichy, skromny, nikły, blady zawsze jak opłatek, prawie bezcielesny, duch prawie – Stanisław Wyspiański, trzymając trochę żółtych kartek w ręku, zapisanych dość gęsto – krótkim wierszem. (…) Wyspiański kartki rozłożył na stole i zaczął czytać. Głos miał cichy, męczył się. Wilżył gardło lemoniadą. Czytał monotonnie. Zrazu bardzo blady, dostawał coraz silniejszych wypieków, uszy się paliły. Oczy, już nie tylko z szarych zrobiły się ciemnoszafirowe, ale były pełne nie widzianych dotąd u niego iskier. Znużenie nas odbiegło. Siła jakaś wstępowała. Czuliśmy oboje, że się tu coś dzieje, że odbieramy jakieś wrażenia pierwszorzędne, jedyne, niezrozumiałe może jeszcze, ale niebywałe. Z wytężeniem śledziliśmy każde słowo. Coś nas chłonęło. Coś szarpało całą istotą, bolało i łkało. To był pierwszy akt Wesela.”[1]
Mglistego, niedzielnego popołudnia pod koniec lutego 1901 roku salon państwa Kotarbińskich (Józefa Kotarbińskiego, dyrektora Teatru Miejskiego w Krakowie w latach 1899–1905 i jego żony Lucyny, autorki zacytowanego we wstępie wspomnienia) stał się sceną niezwykłego spektaklu: pierwszego autorskiego – dziś powiedzielibyśmy „performatywnego” – odczytania jednego z najbardziej oryginalnych i błyskotliwych dramatów literatury polskiej, a może i światowej. W kilka tygodni później, poprzedzony aż sześcioma (co należało w tamtych czasach do rzadkości) próbami sytuacyjnymi, 16 marca 1901 roku dramat Stanisława Wyspiańskiego doczekał się prapremiery na deskach Teatru Miejskiego (dziś Teatr im. J. Słowackiego) w inscenizacji samego autora.
Do spektaklu zaangażowano niemal cały zespół aktorski – była to obsada gwiazd, takich jak Wanda Siemaszkowa, Aleksander Zelwerowicz, Kazimierz Kamiński, Andrzej Mielewski, Józef Kotarbiński, Helena Sulima. W zaprojektowanej przez Wyspiańskiego, pozornie tradycyjnej scenografii imitującej izbę w bronowickiej chacie, kluczowa była gra świateł różnicująca plany i porządkująca wątki dramatyczne.
„Nikt przed Wyspiańskim – przynajmniej w polskim teatrze - nie potrafił operować wszystkimi dostępnymi w teatrze środkami wyrazu (słowem, rytmem, muzyką, architekturą, obrazem, gestem), by dzięki nim uzyskiwać niepowtarzalny nastrój czy też pełne wielorakich znaczeń symbole.” (R. Węgrzyniak, „Wyspiański a Wielka Reforma Teatru”, w: „Przeciw konwencjom. Antologia tekstów o teatrze polskim i obcym pod redakcją Marty Fik”, W-wa, 1995). Monotonne muzyczne ostinata, choreografia chocholego tańca, układ świateł towarzyszący finałowi spektaklu – zabiegi te dowodziły nowatorstwa debiutującego jako antreprener Wyspiańskiego.
16 marca 1901 r. dramat Stanisława Wyspiańskiego doczekał się prapremiery na deskach Teatru Miejskiego (dziś Teatr im. J. Słowackiego) w inscenizacji samego autora. Do spektaklu zaangażowano niemal cały zespół aktorski – była to obsada gwiazd, takich jak Wanda Siemaszkowa, Aleksander Zelwerowicz, Kazimierz Kamiński, Andrzej Mielewski, Józef Kotarbiński, Helena Sulima. W zaprojektowanej przez Wyspiańskiego, pozornie tradycyjnej scenografii imitującej izbę w bronowickiej chacie, kluczowa była gra świateł różnicująca plany i porządkująca wątki dramatyczne.
Do teatru 1901 roku mieszczańskich widzów przyciągnęła jednak nie inscenizacja, a plotka – a ta zapewniła premierze ponadprzeciętną frekwencję. Pruderyjny Kraków od tygodni żył bowiem sensacją, że jakoby w nowej sztuce wystąpić miały postaci realnych, powszechnie znanych osób. Ponad dwugodzinnej akcji scenicznej miała ponadto towarzyszyć muzyka grana na żywo przez kapelę ze wsi Bronowice Małe – tą samą, która przygrywała gościom do tańca na weselu Lucjana Rydla i Jadwisi Mikołajczykówny. Nie bez powodu profesorowa Helena Rydlowa w trosce o dobre imię młodziutkich panien Pareńskich, a przede wszystkim swojej córki, w przededniu premiery własnym sumptem i bez wiedzy autora zarządziła korektę afiszy, zastępując imiona Hani, Zosi i Maryny fredrowskimi pseudonimami. Jednak pomimo jej starań każdy na widowni Teatru Miejskiego doskonale wiedział kogo i czego tyczy się dramat. Rydlowa słusznie mogła spodziewać się skandalu, jednak reakcję publiczności na dzieło Wyspiańskiego najlepiej opisuje słowo Wstrząs – estetyczny, poznawczy, metafizyczny. Premiera „Wesela” w 1901 roku miała się okazać wydarzeniem przełomowym w życiu trzydziestodwuletniego poety – życiu, które miało potrwać jeszcze zaledwie sześć lat.
Od krakowskiej prapremiery z 1901 roku „Wesele” wystawiane było już ponad dwieście razy, także zagranicą. Pomimo upływu lat pisany przeważnie siedmiozgłoskowym wierszem dramat Stanisława Wyspiańskiego za każdym razem brzmi zaskakująco współcześnie i boleśnie dotkliwie. Bywa i tak, choć już coraz rzadziej, że jego odbiór staje się dla widzów doświadczeniem wspólnotowym wywołującym metafizyczne drżenie.
W piątek 12 maja 2017 premierą „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego Jan Klata zamknie okres swojej czteroletniej dyrekcji w Narodowym Starym Teatrze im. H. Modrzejewskiej. Będzie to czwarte „Wesele” na tej, poniekąd znanej z mitoburczej tradycji, scenie. Aż trudno uwierzyć, że na tę premierę czeka ona już dwadzieścia sześć lat – tyle czasu mija bowiem od ostatniej premiery „Wesela” w reżyserii Andrzeja Wajdy.
„(...) Cóż stąd, że Wesele było zawsze odczytywane w kontekście politycznym i zależnie od niego Złoty Róg wzywał do tego czy innego czynu! Dziś chciałbym, aby publiczność przychodząca do Starego Teatru odczuła, że kraj nasz odzyskał wolność i sztuka może się uwolnić od męczącego obowiązku udawania politycznego życia w Polsce. (…) Niech więc poezja „Wesela” stanie się tym razem jego głównym tematem, nurtem zmagań aktorów i reżysera. Może w ten sposób Nasza Publiczność poczuje się wolna i odnajdzie siebie w innym nowym Kraju.” - pisał Andrzej Wajda w maju 1991 roku (słowa te znalazły się w programie do „Wesela”, którego premiera miała miejsce 1.06.1991). Pomimo tej zaskakującej deklaracji, Wajda nie uciekł jednak od politycznej aktualności – chyba nie sposób było jej uniknąć w Polsce przechodzącej wówczas burzliwe transformacje ustrojowe, gospodarcze i społeczne. Widomym znakiem współczesności, ale także ironii reżysera, stała się w przedstawieniu gazeta – najświeższy numer krakowskiego czasopisma „Czas” - to ona przypadała w udziale Dziennikarzowi zamiast mitycznego kaduceusza, nią miał odtąd mącić narodową kadź.
Wbrew zapowiedziom Wajdy „Wesele” A.D. 1991 musiało dać wyraz społecznym niepokojom, nadziejom i resentymentom. Budowane z aktorskich drobiazgów, interpretacyjnych niuansów, kameralnie i blisko widza, bo tuż na proscenium, układało się w ponury obraz postkomunistycznego społeczeństwa.
„Sojusz plebejsko-inteligencki okazał się pozornym, fałszywym i należy już do przeszłości. Strzeliło i zgasło. To, co z niego zostało, jest tylko nawykiem, zużytym konwenansem. Inteligenckość nie budzi żadnego szacunku. Chłopska krzepa wywołuje strach, a nie podziw. (…) Nie ma sprawiedliwych. Nie ma wspólnoty celu. (…) Winni są tylko swoi.” (Andrzej Wanat, „Barometr”, Teatr nr 11, 1.11.1991)
Mimowolnie, jak to bywa w przypadku podobnych podsumowań, wracam myślą do dwóch wcześniejszych realizacji „Wesela” w reżyserii Andrzeja Wajdy, czyli do jego kongenialnej, noszącej jeszcze piętno wydarzeń marca '68, adaptacji filmowej z 1972, oraz wcześniejszego, mocno zakorzenionego we współczesności, niemal naturalistycznego „Wesela” z 1963 roku, czyli pierwszej realizacji dramatu Wyspiańskiego na scenie Starego Teatru w Krakowie.
Analiza dostępnych źródeł pozwala sądzić, że tym co odróżniało „Wesele” z 1991 od wcześniejszych realizacji, był przede wszystkim stosunek do teatralnej konwencji, ujawniający się w oryginalnym sposobie prowadzenia aktorów. Kluczem do spektaklu były wybitne kreacje aktorskie – przede wszystkim Andrzeja Grabowskiego w roli Jaśka i Jana Peszka w roli Pana Młodego. Aktorzy ci, bogaci doświadczeniem teatru instrumentalnego Bogusława Schaeffera, wnieśli do spektaklu groteskowy język sceniczny polegający na odkłamywaniu teatralnej rzeczywistości, demonstrowaniu jej sztuczności i pozorów w sposób tak jawny, że dawał niemal złudzenie prywatności (por. Elżbieta Banasiewicz, „Wielki kac albo gorzki smak wolności”, Twórczość nr 6, 1.06.1992).
Nie po raz pierwszy zresztą w krakowskim teatrze wiersz Wyspiańskiego został wówczas odczytany formą – Mrożkiem, Witkacym, Gombrowiczem – ujawniając nowe, zaskakujące sensy prowadzące z kolei do niespodziewanych rozwiązań inscenizacyjnych. Jest to o tyle istotne, gdyż tyczy się bezpośrednio stale obecnej w polskim teatrze kwestii wierności tradycji – mitu i jego dekonstrukcji.
„Wesele jest utworem bardzo silnie sformalizowanym. Rytm następujących po sobie scen, które powtarzają niejako rytm wiersza, nawet anegdota, która dawno oderwała się od rzeczywistego wydarzenia – wszystko się na to składa. (…) W każdym detalu, w każdej scenie obecna jest energia, dynamika całości. (…) Wesele jest formą stwarzającą się w trakcie rozwoju.” - mówił Jerzy Grzegorzewski w rozmowie z Elżbietą Morawiec („Rozpacz i bezsilność +Wesela+”, Życie Literackie” nr 25, 1977).
Odmienność „Wesela” Grzegorzewskiego z 1977 roku wobec krakowskiej tradycji inscenizacyjnej polega przede wszystkim na przedziwnej uniwersalizacji jego treści wynikającej z odarcia dramatu Wyspiańskiego z jego historycznego kontekstu. To było „Wesele” umieszczone na wysypisku pamięci – somnambuliczne, wyprane z charakterystycznej, krakowskiej rodzajowości, pozbawione satyrycznego ostrza, przynależne rzeczywistości jakiejś niższej rangi – liryczne wspomnienie wspomnienia. Spowolnione, zawieszone w przestrzeni, spłowiałe postacie zdawały się zaledwie widmami swoich pierwowzorów, duszami przywoływanymi z zaświatów podczas ponurego, jesiennego obrzędu. Zderzając perspektywę współczesnego widza z perspektywą widzów z początków XX wieku, Grzegorzewski stworzył jednak spektakl porażająco współczesny, gdyż podejmujący dialog nie z „Weselem” Wyspiańskiego, lecz „Weselem” naszej polskiej świadomości (por. „Wracając do +Wesela+ 1977”, Rozmowa po premierze Józefa Opalskiego i Anieli Łempickiej, Teatr nr 24, 20.06.1977).
„Wyspiański zdarł brudną szmatę z duszy pokolenia i ukazał zatęchły, śmierdzący, zarobaczony trup!” - tak o praremierze „Wesela” w „Słowie polskim” pisał Adolf Neuwert-Nowaczyński. Profanacja, pastisz, a nade wszystko szokująca aktualność to cechy najwyraźniej wpisane w genotyp dramatu Wyspiańskiego – ale i nie obce językowi teatralnemu Jana Klaty, który od lat bez litości lustruje polskie postawy, przetwarzając – „remiksując” klasyczne teksty.
Maja Luxenberg-Łukowska
Źródło: MHP
[1] „Wesele we wspomnieniach i krytyce” opr. Aniela Łempicka Wyd. Literackie, Kraków, 1970 r, s. 42-43.