W 1929 roku, gdy przyjeżdżał do radzieckiej Rosji, witały go tłumy. Dziewięć lat później strzałem w potylicę zabił go enkawudzista. 17 lipca mija 114 rocznica urodzin kontrowersyjnego artysty.
Bruno Jasieński przyszedł na świat w Klimontowie w 1901 roku jako Wiktor Zysman. Nazwisko zmienili mu później rodzice z niezbyt jasnych dziś powodów. Jego ojciec – Jakub Zysman – był zasymilowanym Żydem ożenionym z polską szlachcianką, więc mogło chodzić o zatarcie ostatnich śladów semickiego pochodzenia. Od początku lat 20 młody Wiktor zaczął się posługiwać imieniem Bruno, co było częścią jego artystycznej autokreacji.
Skandal w podchorążówce
Pierwsze poezje pisał już w wieku szkolnym. W Moskwie – gdzie ukończył w 1918 roku Szkołę Polską – zafascynował się twórczością Igora Siewierianina, czołowego rosyjskiego futurysty. W tym samym roku wrócił do Polski i zaczął studia na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. W swoim rodzinnym mieście założył teatr amatorski, który wystawił kilka sztuk.
Podczas wojny polsko-bolszewickiej powołano go na przeszkolenie do szkoły podchorążych w Chełmnie. To właśnie tam rozpoczął swoją karierę artystycznego skandalisty. Podczas wieczoru literackiego wzbudził konsternację swoim antymilitarystycznym wierszem „Marsz”:
[...]
Panna. Płacze: — Idą. Na wojnę.
Takie. Młode. Takie. Przystojne. —
Rzędem. Za rzędem. Z rzędem. Rząd.
Wszyscy. Wszyscy. Wszyscy. Na, front.
[…]
Szkoła wojskowa nie była – rzecz jasna – dobrym miejscem na czytanie takich poezji. Ale wyczerpał zapas tolerancji publiki, gdy przedstawił inny wiersz - „Miasta” - którego najpikantniejszy fragment brzmiał:
Na trzecim piętrze światełko
Starszy pan zwabił do siebie
7-letnią dziewczynkę
I gwałci ją na fotelu.
Dziecko ma oczy szeroko otwarte...
Impreza zakończyła się aresztowaniem Jasieńskiego, który dwa miesiące spędził w karcerze.
Futurysta-komunista
Jeszcze jako student – wspólnie z Stanisławem Młodożeńcem i Tytusem Czyżewskim - zaangażował się w tworzenie ruchu futurystów. W marcu 1920 roku trzej panowie założyli Niezalegalizowany Klub Futurystów Pod Katarynką zwany „Katarynki”. Zaprzyjaźnił się również z Aleksandrem Watem i Anatolem Sternem.
W 1921 roku – wspólnie ze Sternem, Młodożeńcem i Czyżewskim – przygotował słynne pismo "JEDNODŃUWKA FUTURYSTUW mańifesty futuryzmu polskiego wydańe nadzwyczajne na całą Żeczpospolitą Polską", zawierające m.in. "Mańifest w sprawie natyhmiastowej futuryzacji żyća", "Mańifest w sprawie ortografji fonetycznej", "Mańifest w sprawie poezji futurystycznej" oraz "Mańifest w sprawie krytyki artystycznej".
Tekst zawierał – jak na swoje czasy – dość odważne postulaty, celowo zapisane błędną polszczyzną: „Domagamy się bezwzględnego równouprawnienia kobiet we wszystkich dziedzinach życia prywatnego i publicznego. Przede wszystkim równouprawnienia w stosunkach erotycznych i rodzinnyh”. Ale szargał też kulturowe świętości narodu, który dopiero co się odrodził: „Tszeba otwożyć naośćeż wszystkie dżwi i okna, nieh wywieje ten swąd piwnic i kośćelnego kadźidła, kturym od dźecka uczyli was oddyhać. […] Będziemy zwoźić taczkami z placuw, skweruw i ulic mumie mickiwiczuw i słowackih”. Skandal był murowany.
Poeta prowokował nie tylko twórczością. Nosił się z elegancją i przesadą dandysa, celowo nie wymawiał litery „r”, by jego słowa brzmiały – jak to określił - "bahdziej ahystokhatycznie". Była to oczywiście jawna kpina z etosu drobnomieszczańskiego, który dla futurysty była symbolem wstecznictwa najgorszego sortu.
Tak sportretował go dziennikarz „Świata Kobiecego": „wyfiokowany na ostatni guzik, woniejący jak drogerzysta [...] rozsiadał się wygodnie, zapalał papierosa, brał bajecznie oszlifowanymi palcami nieskończenie długie wstążki zapisanego lub nadrukowanego papieru i – chrapliwym, donośnym, rytmicznie skandowanym głosem – czytał...". Spotkania autorskie z jego udziałem często kończyły się awanturami. Bywało, że interweniowała policja, albo imprezy odwoływano w obawie przed skandalem.
Choć pewne fragmenty manifestów znamionowały jego sympatię dla idei komunistycznej, to świadomie związał się z ruchem w 1923 roku, po tzw. wypadkach krakowskich, w których w walkach z wojskiem zginęło 15 robotników. Został współpracownikiem „Kultury Robotniczej”, pisma tworzonego przez „Komunistyczną Partię Polski”.
Dwa lata później wyjechał z Polski, z tej – jak o niej pisał - „zapadłej dziury”. Pojechał do Paryża, gdzie był korespondentem „Wieku Nowego”, „Kuriera Lwowskiego” i „Gazety Porannej”. Jednak nie powodziło mu się materialnie – potrzebował finansowego wsparcia przyjaciół. Coraz bardziej radykalizował się też politycznie i wstąpił do Francuskiej Partii Komunistycznej. Z jej polecenia agitował wśród polskich robotników.
Jego pobyt we Francji również zakończył się skandalem. Po opublikowaniu w 1928 roku powieści „Palę Paryż", na polecenie władz wyrzucono go z Francji. Dzięki wsparciu innego komunisty – Tomasza Dąbala – udało mu się wyjechać do radzieckiej Rosji.
Trubadur stalinizmu
Tam powitały go wiwatujące tłumy. Otrzymał azyl i w 1932 roku wstąpił do Wszechzwiązkowej Partii Komunistycznej (bolszewików). Został redaktorem polskojęzycznego miesięcznika „Kultura Mas".
Z futurysty przeistoczył się w socrealistę, gorliwie opiewającego osiągnięcia stalinizmu.
Napisał powieść „Człowiek zmienia skórę” - o socjalistycznych przemianach w Tadżykistanie - i rozdział do panegirycznego dzieła „Białomorsko-Bałtycki Kanał im. Stalina. Historia budowy”, pod wielce wymownym tytułem „Dobić wroga klasowego”. Jako jedyny Polak i cudzoziemiec dostał od władz domek Pieriediełkinie pod Moskwą, słynnym osiedlu wybudowanym dla reżimowych pisarzy.
Rozwijała się też jego kariera polityczna. Został członkiem Centralnego Komitetu Wykonawczego Rad Tadżyckiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Coraz bardziej też dystansował się od swojej polskości, niemal aż po skraj negacji.
Ale chwała nie trwała długo. W kwietniu 1937 roku zaatakowała go gazeta „Prawda” za rzekome „odchylenie trockistowskie”. Ostatniego dnia lipca przyszło po niego NKWD. Oskarżono go o związek z Polską Organizacją Wojskową i poddano brutalnemu śledztwu. Złamany, musiał zrozumieć, że opór jest pozbawiony sensu.
Napisał rozpaczliwy list do Nikołaja Jeżowa: „Czuję, że nie wytrzymam kolejnej nieprzerwanej +stójki+. Nie mam już sił. Jeśli jesteście przekonani o mojej winie (nie jestem w stanie udowodnić swojej niewinności) – rozstrzelajcie mnie".
Szef NKWD przychylił się do jego prośby 17 września 1938 roku.
Robert Jurszo
jur/ ls/