Pod koniec lata 1980 r. Polacy rozpoczynali najdłuższy karnawał w swojej historii. Nie wiele miał on jednak wspólnego z beztroską zabawą, znacznie więcej z ciężką pracą mającą w ich nadziei radykalnie zmienić Polskę. Po przeszło trzech dekadach wydaje się, że zapominamy dorobek tamtej pokojowej, zdławionej rewolucji.
Gdy myślimy o doświadczeniu „Solidarności” zwykle przed oczami pojawiają się obrazy-ikony tamtych dni. Wśród nich szczególne miejsce zajmują robotnicy przy bramie stoczni w sierpniu 1980 r., Lech Wałęsa wielkim długopisem podpisujący historyczne porozumienie, generał Wojciech Jaruzelski wprowadzający stan wojenny, księża Jerzy Popiełuszko, Józef Tischner i Henryk Jankowski, papież Jan Paweł II jako duchowi przywódcy Polaków.
Znacznie rzadziej zadajemy sobie wydawałoby się podstawowe pytania: czym naprawdę był fenomen „Solidarności”, jakimi wartościami kierowali się jej działacze, jakiej Polski pragnęli. Odpowiedź: „wielkim związkiem zawodowym” jest zbyt prosta i nie uwzględnia wielu dziś zapomnianych wymiarów tego największego w polskiej historii ruchu na rzecz zmian.
Narodziny: „wielkość ludzi”
Historycy od lat zadają sobie pytanie: czy system komunistyczny przetrwałby gdyby potrafił zapełnić sklepowe półki? Podwyżki i brak podstawowych produktów były przyczynami wszystkich buntów w historii PRL. Tak poniekąd było również w wypadku Sierpnia 1980 r. W lipcu 1980 r. na Lubelszczyźnie i w innych regionach Polski wybuchły strajki spowodowane niespodziewanie wprowadzonymi podwyżkami cen podstawowych artykułów. Zasięg strajków i postulaty formułowane przez załogi zakładów nie sprzyjały przerodzeniu się protestów w trwały ruch społeczny, mogący stanowić zupełnie siłę zdolną do negocjowania z reżimem.
Wszystko zmienił dzień 14 sierpnia. Rozpoczęty tego dnia strajk załogi w gdańskiej stoczni miał charakter odmienny od innych wystąpień jakich wiele było w dziejach PRL. Już tego dnia w myśleniu robotników pojawiło się pojęcia solidarności, na razie pisanej małą literą. Występowali oni w obronie wyrzuconej z pracy suwnicowej Anny Walentynowicz. Pozbawienie pracy było skutkiem jej działalności w Wolnych Związkach Zawodowych Wybrzeża, opozycyjnej wobec władz grupy inicjatywnej, dążącej do stworzenia niezależnej od władz organizacji reprezentującej robotników.
Wszystko zmienił dzień 14 sierpnia. Rozpoczęty tego dnia strajk załogi w gdańskiej stoczni miał charakter odmienny od innych wystąpień jakich wiele było w dziejach PRL. Już tego dnia w myśleniu robotników pojawiło się pojęcia solidarności, na razie pisanej małą literą. Występowali oni w obronie wyrzuconej z pracy suwnicowej Anny Walentynowicz.
Solidarność z koleżanką z pracy stała się w ciągu zaledwie kilku godzin symbolem nabierających tempa wydarzeń. Po latach Anna Walentynowicz wspominała swoje przybycie do stoczni rankiem 14 sierpnia: „Brama otwarta. Wjeżdżamy do stoczni. Serce podchodzi mi do gardła. Widzę nieprzebrane tłumy. Stoi koparka. Ludzie chcą mnie widzieć. Wdrapuję się na dach koparki. Ktoś podaje mi bukiet róż. Stoję z różami na koparce i widzę morze głów. Na transparencie (…) „Przywrócić Annę Walentynowicz do pracy, 1000 złotych dodatku drożyźnianego” Chcę cos powiedzieć ale nie mogę. Kręci mi się w głowie”.
Już po dwóch dniach Anna Walentynowicz uratowała strajk powstrzymując swoich kolegów od wyjścia ze stoczni po zawarciu porozumienia zakładającego spełnienie trzech postulatów: podwyżki, przywrócenia jej do pracy oraz upamiętnienia poległych w masakrze w grudniu 1970 r. Ogłoszenie strajku solidarnościowego z innymi strajkującymi zakładami było zapowiedzią powstania ogólnopolskiego ruchu walki nie tylko o podwyżki, ale stworzenie instytucji zdolnej do obrony podstawowych praw pracowniczych.
Narodziny solidarności robotników 14 sierpnia 1980 r. były dla władz komunistycznych znaczącym sygnałem o ich rzeczywistych ambicjach i wierze w zwycięstwo. Jednak nie tylko koncepcja strajku solidarnościowego odróżniała wydarzenia sierpnia od tych z grudnia 1970 i czerwca 1976. Stocznia Gdańska już wówczas była legendą, zarzewiem buntu, który obalił rządzącą przez półtorej dekady ekipę Władysława Gomułki. Pozycję władz podkopywał również fakt, iż ruch solidarnościowy wyrastał na solidnych fundamentach ideowych Wolnych Związków Zawodowych z których rekrutowała się duża część przywódców strajku, takich jak Lech Kaczyński, Anna Walentynowicz, Bogdan Lis, Bogdan Borusewicz, Andrzej Gwiazda i Lech Wałęsa. Wolne Związki Zawodowe wyciągnęły wnioski z grudnia 1970 r. dążąc do odpowiedzi na pytanie jak uniknąć ofiar i uzyskać od władz trwałe zdobycze. Efektem przemyśleń działaczy WZZ było sformułowanie „programu maksimum” zawartego w słynnych dwudziestu jeden postulatach.
Sierpniowa solidarność robotników będąca wstępem do powstania wielkiej Solidarności stanowiła przełom intelektualny, o którym często zapominamy pomijając jego wpływ na późniejsze losy Polski lat osiemdziesiątych. Znaczenie tamtych wydarzeń i zmiany jaka dokonała się w polskim społeczeństwie latem 1980 r. doceniły największe umysły tamtej epoki. Czesław Miłosz, który kilka tygodni później otrzymał literackiego Nobla, 30 sierpnia w liście do Konstantego Jeleńskiego napisał słowa mogące stanowić wyjaśnienie rodzącego się ruchu: „To jest naród zadziwiający. Ostatni a zarazem pierwszy na świecie. (…) Nie wiem jak to się skończy – ale jest w tym wielkość ludzi, którzy nie są stworzeni na niewolników”.
Idee: „praca tworzy wspólnotę”
W ostatnim dniu sierpnia 1980 r. Polacy otrzymali wielką jak na standardy bloku wschodniego przestrzeń wolności. Już od pierwszych dni istnienia, jeszcze półlegalnego związku zawodowego w jego łonie zaczęły powstawać odpowiedzi na kluczowe pytanie o to, jakie wartości mają definiować program „Solidarności” i jej charakter.
W symbolicznym dla polskiej historii 17 września 1980 r. zebrani w Gdańsku przedstawiciele komitetów strajkowych mieli podjąć decyzje czy powstanie jeden ogólnopolski związek zawodowy, czy też wiele drobnych regionalnych i branżowych organizacji związkowych. Zapomnianą dziś dyskusję rozstrzygnęły argumenty doradcy nowego związku Karola Modzelewskiego, który stwierdził, że podziały wśród robotników ułatwiłyby „załatwienie związku” przez władze. Propozycja Modzelewskiego została gremialnie poparta przez wsłuchanych w niego robotników i samego Wałęsę. Co bardzo charakterystyczne, przybranie przez przyszłą „Solidarność” tej formy było równoznaczne z odrzuceniem branżowego charakteru dotychczas istniejących reżimowych związków zawodowych i co równie istotne sztucznego podziału PRL na 49 województw.
Zdaniem brytyjskiego historyka Timothy Garton Asha „Solidarność” w swojej strukturze odwoływała się do wielkich historycznych regionów, takich jak Mazowsze, czy Pomorze Gdańskie. W jego opinii sposób debatowania i podejmowania decyzji przez członków „Solidarności” „wywodził się z polskiej tradycji sejmików demokracji szlacheckiej”. Ash zdaje się trafiać w sedno tego czym była „Solidarność”. Jej charakter i postawy jej członków były głęboko zakorzenione w najlepszych tradycjach obywatelskich dawnej Rzeczpospolitej silnej siłą swoich obywateli. W tym tkwiło największe niebezpieczeństwo dla władz. „Solidarność” odwołując się często nieświadomie do tych historycznych korzeni miała niepowtarzalną okazję do przekonania Polaków o ich sile. W kolejnych miesiącach karnawału władze będą próbowały bezskutecznie przeciwstawić „Solidarności” propagandową, na pozór patriotyczną wizję jedności narodu.
Obywatelski charakter nowego ruchu kształtował budowane w jego ramach programy odnowy. Podczas zwołanego w Gdańsku I Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ „Solidarność” w październiku 1981 r. uchwalono program społeczno-polityczny związku. Jeśli tropem wspomnianego wyżej brytyjskiego historyka porównamy sposób podejmowania decyzji w łonie lokalnych władz „Solidarności” do sejmiku szlacheckiego, tak zjazd w gdańskiej hali Olivii można porównać do republikańskiego sejmu dawnej Rzeczpospolitej u szczytu jej potęgi. „Solidarność” stała się jedyną reprezentacją polityczną obywatelskiego narodu ogarniętego pasją zaciekłych sporów, dyskusji, rywalizacji i co najważniejsze długiego „ucierania się” poglądów.
Taki właśnie, pełen pasji był uchwalony na zjeździe, dziś zupełnie zapomniany program. Wymykał się on próbom jednoznacznego określenia politycznego czerpiąc zarówno z nurtów socjaldemokratycznych, narodowych jak i chrześcijańsko-demokratycznych oraz nauczania społecznego Jana Pawła II. Wyznaczał punkt docelowy misji jakiej podejmowała się Solidarność. Jej celem miała być przebudowa życia polskiego społecznego. Rządy komunistycznej nomenklatury miały zostać nie tyle obalone co raczej przesłonięte i zdominowane przez instytucje społeczeństwa obywatelskiego, samorządy zawodowe i terytorialne oraz wszelkie inne formy aktywności społecznej.
Ideały gdańskiego zjazdu określały tak naprawdę czym miała być „Solidarność”, kończyły romantyczny okres spontanicznego snucia planów politycznych. Były zarazem jej testamentem nigdy nie zrealizowanym z powodu wprowadzenia stanu wojennego zaledwie dwa miesiące później. Jednak już wówczas wielu delegatów, szczególnie radykalnie nastawionych wobec reżimu zdawało sobie sprawę, że niemożliwe jest pogodzenie wizji społeczeństwa obywatelskiego z monolitycznym państwem mającym totalitarne ambicje.
Z dorobku I Zjazdu „Solidarności” popłynęło jednak jednoznaczne przesłanie zawarte w jednej z homilii ks. Józefa Tischnera: „Naszą troską jest niepodległość polskiej pracy. Słowo „niepodległość” trzeba właściwie zrozumieć. Nie chodzi o to, żeby się odrywać od innych. Nie chodzi o to, aby się ponad innych wynosić. Praca jest wzajemnością, jest porozumieniem, jest niezależnością wielostronną. Praca tworzy wspólnotę. Ale w tej wspólnocie i wzajemności każdy musi pozostać sobą: kowal kowalem, nauczyciel nauczycielem, stoczniowiec stoczniowcem. Być niepodległym, znaczy: być sobą”.
Druga strona: „określone grupki polityczne”
Kompromis zawarty pomiędzy strajkującymi a władzami latem 1980 r. od początku był traktowany przez komunistów jako czasowy rozejm. Osłabiona i moralnie skompromitowana PZPR postanowiła okopać się na posiadanych wciąż pozycjach i wprowadzić do gry swoje ostatnie jak się miało okazać asy atutowe: propagandę i siły bezpieczeństwa. Już w trakcie trwania strajków sierpniowych w łonie władz powstawała idea siłowego rozwiązania problemu rodzącego się ruchu. Do wykonania tak brutalnej operacji niezbędne było jednak przekonanie choć części społeczeństwa do poparcia władz i „obrzydzenia” „Solidarności”.
Nie było to łatwe. Od czasu strajków w 1976 r. w PRL rozwijał się tzw. drugi obieg wydawniczy. Po zawarciu porozumień sierpniowych pojawił się również „Tygodnik Solidarność” stanowiący jedyny wyłom w podporządkowanych władzy massmediach. Jednak największym problemem władzy był jej wizerunek. Współcześni nam specjaliści od wizerunku publicznego stwierdziliby, że „Solidarność” kojarzy się z młodością, wolnością i witalnością podczas gdy PZPR kojarzona jest z przaśną szarą rzeczywistością i marazmem.
Kompromis zawarty pomiędzy strajkującymi a władzami latem 1980 r. od początku był traktowany przez komunistów jako czasowy rozejm. Osłabiona i moralnie skompromitowana PZPR postanowiła okopać się na posiadanych wciąż pozycjach i wprowadzić do gry swoje ostatnie jak się miało okazać asy atutowe: propagandę i siły bezpieczeństwa.
Najważniejszymi instrumentami oddziaływania władz były telewizja, radio i wysokonakładowe gazety. Tam już od sierpnia 1980 r. przekaz był jednoznaczny. Władze zastosowały taktykę pozornego przyznawania się do popełnianych błędów i bezradności wobec narastającego kryzysu. Jednocześnie apelowały o wspólne działania. W tego rodzaju programowych artykułach przodowała „Trybuna Ludu”: „Los Polski jest sprawą każdego Polaka, odpowiedzialność za kraj nie jest sprawą tylko partii, tylko rządu, tylko kierownictwa. Jej cząstka spoczywa na każdym”.
Pomimo tworzenia poczucia wspólnoty te same media próbowały zaznaczyć podziały szukając wroga uczciwej części społeczeństwa. Strajkujący przeciwstawiani są pracującym robotnikom. Reżimowi dziennikarze przypominają, że „przerwy w pracy” wpływają na dalsze pogarszanie się warunków życia. Ich zdaniem w strajkach ujawniają się „opozycyjne wobec socjalizmu określone grupki polityczne”. Podobnie jak w wypadku wcześniejszych kryzysów, szczególnie wystąpień młodzieży w marcu 1968 r., w propagandzie komunistycznej szczególną rolę odgrywała mglista postać zewnętrznego wroga: „dalszego zaostrzenia sytuacji w Polsce mogą sobie tylko życzyć nasi wrogowie, wrogowie europejskiej współpracy i odprężenia”.
Epilog: „święte słowo – Prawda”
Dziesięciomilionowy ruch „Solidarności” potrafił więc dzięki swojej realnej obywatelskiej sile rozbijać rytuały, w które władza przez ponad trzy dekady próbowała wtłoczyć sposób myślenia mieszkańców PRL. W kalendarzu władz szczególne miejsce zajmowało Święto Odrodzenia Polski obchodzone 22 lipca na pamiątkę ogłoszenia tzw. manifestu PKWN, w rzeczywistości ten zatwierdzony przez Stalina dokument ogłoszono 21 lipca 1944 r. w Moskwie. W lipcu 1980 r. urodziny „Polski Ludowej” popsuły strajki na Lubelszczyźnie zapowiadające strajkową falę oraz powodzie w wielu regionach kraju. Rok później solidarnościowy karnawał osiągał swój punkt kulminacyjny.
„Solidarność” i inne środowiska opozycyjne postanowiły doprowadzić do zaprezentowania niezakłamanej wizji historii. Do tego celu najlepiej nadawały się rocznice społecznych buntów. Pod koniec czerwca w Poznaniu upamiętniono ofiary masakry z 1956 r. Szczególnym ciosem dla władz były inicjatywy upamiętniające strajki z lipca 1980 r. 14 lipca 1981 r. odsłonięto tablice poświęcone strajkującym w Fabryce Samochodów Ciężarowych i w lubelskim PKP. Lipcowe obchody połączono z krytyką władz. Były one więc dokładnym przeciwieństwem świętowania przez poprzednie trzy dekady mitycznego dnia 22 lipca.
Uwieńczeniem zmian w świadomości historycznej były wydarzenia z 31 lipca 1981 r. Tego dnia na oczach tysięcy warszawiaków odwiedzających Cmentarz Wojskowy na Powązkach w przededniu rocznicy wybuchu powstania warszawskiego wzniesiono pierwszy w Polsce pomnik ofiar zbrodni katyńskiej. Inicjatorami akcji byli członkowie związanego z „Solidarnością” Komitetu Katyńskiego. Kamienny krzyż z datą „1940” został skradziony Służbę Bezpieczeństwa już następnej nocy.
Wraz z innymi działaniami „Solidarności” przywracającymi prawdę historyczną wydarzenia lipca 1981 r. oraz obchody rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja kilka miesięcy wcześniej traktować można jako symboliczne zwycięstwo nad historią w wydaniu PRL.
Co równie ważne, duchowi przywódcy Solidarności potrafili łączyć mówienie o historii z odniesieniami do współczesnych problemów Polaków. 3 maja 1981 r. w trakcie mszy w rocznicę uchwalenia konstytucji z 1791 r. ksiądz Józef Tischner powiedział: „Stoimy dziś tutaj z naszym odnowionym poczuciem odpowiedzialności. Pytamy siebie nawzajem: co to znaczy być wiernym? Z ducha Konstytucji bierze się nasza odpowiedź. Znaczy: mieć odwagę w myśleniu. Znaczy: w samym środku myśli umiejscowić święte słowo – Prawda”.
Michał Szukała
W pracy nad artykułem korzystałem z publikacji:
S. Cenckiewicz „Anna Solidarność” w: „Do Rzeczy” nr 33/132.
„Czas przełomu. Solidarność 1980-1981”, pod red. W. Polaka, P. Ruchlewskiego, V. Kmiecik, J. Kufla, Gdańsk 2010.
J. Skórzyński „Krótka historia Solidarności 1980-1989”, Gdańsk 2014.
J. Staniszkis „Samoograniczająca się rewolucja”, Gdańsk 2010.
J. Tischner „Etyka Solidarności, Warszawa 1989.
ls