Po kilku miesiącach działań manewrowych, próbie zdobycia przez Niemców Warszawy i bitwie pod Łodzią, w połowie grudnia 1914 r. na zachodnim Mazowszu linia frontu ustabilizowała się na najbliższe siedem miesięcy.
Front ciągnął się od Wisły w rejonie Wyszohrodu poprzez dolną Bzurę i Rawkę, aż do Pilicy w rejonie Rawy Mazowieckiej, zostawiając Sochczew i Żyrardów po stronie rosyjskiej, zaś Łowicz i Skierniewce po niemieckiej. Niemców od Warszawy dzieliło 60 km. Podejmowaniu działań zaczepnych nie sprzyjały nadchodząca zima, podmokły teren, ograniczona z powodu mgieł i deszczy widoczność, wyczerpywanie się zapasów amunicji artyleryjskiej oraz rozjeżdżone i błotniste drogi. Wobec tego obrotu spraw, walczące pododdziały 9. Armii niemieckiej i 2. Armii rosyjskiej przeszły do wojny pozycyjnej, intensywnie rozbudowując stanowiska obronne.
W styczniu 1915 r. naczelne dowództwo niemieckie postanowiło przeprowadzić atak chemiczny, mający przetestować nowy rodzaj broni, właśnie w pasie działania wspomnianej wyżej niemieckiej 9. Armii. Sprzyjały temu wysunięte o około 20-30 km na wschód w porównaniu do sąsiadów pozycje tej formacji i wiatry wiejące z reguły właśnie w kierunku wschodnim. W ten rejon skierowano specjalny, niedawno sformowany 36. pułk saperów. Zakładano, że dzięki użyciu bojowych środków truących korpusy XIII i XVII oraz I rezerwowy przełamią rosyjskie pozycje na dwudziestokilometrowym odcinku Mogiły-Borzymów-Dachowo. W przeddzień rozpoczęcia ofensywy kwaterę dowództwa 9.Armii ulokowano w nieodległym Nieborowie.
Nieudane preludium
Natarcie rozpoczęto 31 stycznia 1915 r. po trzygodzinnym przygotowaniu artyleryjskim ze strony około 100 baterii (z czego 40 ciężkich). W słoneczny mroźny poranek do ataku ruszyła piechota. Wbrew oczekiwaniom natknęła się jednak na silny ogień nieprzyjaciela.
Okazało się, że ostrzał chemiczny z wykorzystaniem 18 tys. pocisków gazowych kalibru 150 mm nie przyniósł spodziewanych skutków. Bromek ksylitu (zwany ksylenem- C8H9Br), który wypełniał pociski w niskich temperaturach nie rozprężał się własciwie, a poza tym pociski nim wypełnione grzęzły w głębokim śniegu. Nawet jeśli doszło do eksplozji, to kontakt ze śniegiem utrudniał parowanie gazu. Ksylen miał działanie drażniące na skórę i oczy, zaś jego wdychanie prowadziło do obrzęku górnych dróg oddechowych. Poza tym powodować mógł senność, ból i zawroty głowy, skurcze mięsni, a w pewnych warunkach pobudzenie lub stan zbliżony do narkozy.
W styczniu 1915 r. naczelne dowództwo niemieckie postanowiło przeprowadzić atak chemiczny, mający przetestować nowy rodzaj broni w pasie działania niemieckiej 9. Armii. Sprzyjały temu wysunięte o około 20-30 km na wschód w porównaniu do sąsiadów pozycje tej formacji i wiatry wiejące z reguły właśnie w kierunku wschodnim.
Dopiero drugiego dnia bitwy Niemcy zdobyli Wolę Szydłowiecką, trzeciego zaś Humin. Kolejnego dnia niemiecka piechota nie osiągnęła znaczących postępów, także z powodu wyczerpywania się zapasów amunicji artyleryjskiej. Zdobyte przy wysokich stratach obszary nie miały żadnego taktycznego znaczenia, za to wystawione były na rosyjski kontratak. Zmasowane kontruderzenie przeprowadziło aż 11 dywizji skoncentrowanych na odcinku 10 km, które wspierała podciągnięta artyleria.
W tej sytuacji dowódca 9. Armii gen. August von Mackensen 5 lutego wstrzymał atak.
Niemcy wzięli do niewoli 7 tys. jeńców, osiem carskich dywizji tylko w pierwszych trzech dniach bitwy straciło łącznie 40 tys. żołnierzy, a dziesięć pułków w praktyce przestało istnieć. Najważniejszym osiągnięciem z punktu widzenia Niemców było odwrócenie uwagi Rosjan od planowanej ofensywy w Prusach Wschodnich (tzw. zimowa bitwa nad jeziorami mazurskimi).
Chlor
W połowie maja 1915 r. Niemcy po raz kolejny zdecydowali się na użycie broni chemicznej na tym samym odcinku frontu. Tym razem gaz (chlor) planowano wypuścić prosto z butli. Na pozycje nieprzyjaciela miał go zanieść wiatr. Taką taktykę zastosowania broni chemicznej określano mianem „napadu falowego”. Chlor miał tę zaletę, że jako cięższy od powietrza, dobrze nadawał się do penetrowania okopów. Podobnie jak ksylen powodował podrażnienia i uszkodzenia górnych dróg oddechowych, a w przypadku wchłonięcia go w dużej ilości - obrzęk płuc i śmierć. W wilgotnym środowisku tworzył się działający żrąco na skórę i błonę śluzową kwas solny.
Przygotowania do natarcia zakończono do 22 maja, a butle z gazem umieszczono w rejonie wsi Humin. Leżała ona w pasie natarcia XVII korpusu, który wraz z dwiema sąsiadującymi z nim na skrzydłach dywizjami, nacierać miał w kierunku na Błonie. Ze względu na zbyt słabe wiatry kilkakrotnie przekładano datę ataku. Ostatecznie 30 maja bawarski książę Leopold, nowy dowódca 9. Armii, wydał rozkaz rozpoczęcia operacji zaczepnej następnego dnia.
Zgodnie z rozkazem, 31 maja o godz. 2.45 wypuszczono chlor z 12 tys. butli. Jednak już po półgodzinie dowództwo XVII korpusu zameldowało, że tym razem gaz zbyt szybko przeleciał nad stanowiskami Rosjan, a oddziały szturmowe napotkały silny ogień nieprzyjaciela i domagały się udzielenia im wsparcia artyleryjskiego. Wobec takiego obrotu spraw Leopold ze swej kwatery pod Bolimowem rozkazał wstrzymać natarcie. Jak się okazało, stężenie gazu rozrzedziło się nadmiernie z powodu zbyt silnego wiatru oraz długotrwałego procesu wypuszczania go z butli. Według relacji wziętych później jeńców, straty Rosjan wyniosły 1 200 zabitych i 3 100 rannych. Gazem zatruło się także 56 Niemców.
Ponowny atak
Mimo tych niepowodzeń naczelne dowództwo niemieckie wciąż liczyło, że przy pomocy broni chemicznej uda się w końcu przełamać linie Bzury i Rawki. Na kolejne miejsce uderzenia wybrano wąski, bo zaledwie trzykilometrowy, odcinek przy ujściu rzeki Suchej do Bzury. Nie chcąc polegać wyłącznie na broni chemicznej w rejonie przewidzianego uderzenia skoncentrowano artylerię, zadbawszy przy tym o wystarczające zapasy amunicji. W dniu 12 czerwca o godz. 3.30, po długotrwałym ostrzale artyleryjskim, rozpoczęto wypuszczanie gazu. Jednak z powodu nagłej zmiany kierunku wiatru już po 5 minutach zakręcono zawory. W tym krótkim czasie zdążono opróżnić już co trzecią z 4,5 tys. butli.
Mimo trudności udało się osiągnąć lokalny sukces. XVII korpus nacierający na szerokości 6 km wdarł się w pozycje rosyjskie na głębokość 2 km. Wzięto przy tym 1 660 jeńców, osiem dział i 9 karabinów maszynowych. Straty własne wyniosły 1 100 ludzi, z czego 350 padło ofiarą gazu.
Po tym stosunkowo zachęcającym wyniku Leopold postanowił kontynuować natarcie i poszerzyć wyłom, tym razem w rejonie Humina. Z powodu zmiennych wiatrów trzeba było odłożyć natarcia planowane 17 i 19 czerwca.
Po tym jak 28 czerwca odwołano kolejne natarcie, naczelny dowódca frontu wschodniego gen. Paul von Hindenburg postanowił ostatecznie poniechać planów frontalnego uderzenia 9. Armii w kierunku nieodległej Warszawy. Formacja ta miała odtąd pasywnie oczekiwać na wyniki koncentrycznego natarcia prowadzonego z rejonów leżących na wschód od Wisły, czyli z Przasnysza oraz Przemyśla. Z tego powodu z jej składu sukcesywnie wyłączano poszczególne korpusy, kierując je na inne odcinki frontu.
Sukcesy tych działań zaczepnych – przeprowadzonych bez użycia broni gazowej – skłoniły Rosjan do podjęcia decyzji o ewakuacji Królestwa Polskiego. W związku z tym z 16 na 17 lipca jednostki rosyjskie pod osłoną nocy opuściły pozycje nad Bzurą i Rawką. Rankiem 17 lipca Niemcy przystąpili do natychmiastowego pościgu i jeszcze tego dnia doszli do drugiej linii pozycji rosyjskich pod Warszawą, które rozciągały się między Grójcem a Błoniem. Pod ich osłoną trwała gorączkowa ewakuacja miasta. Po jej zakończeniu Rosjanie opuścili i tę rubież. Rankiem 5 sierpnia pododdziały 9. Armii od zachodu wkroczyły do Warszawy.
31 maja o godz. 2.45 wypuszczono chlor z 12 tys. butli. Jednak już po półgodzinie dowództwo XVII korpusu zameldowało, że tym razem gaz zbyt szybko przeleciał nad stanowiskami Rosjan, a oddziały szturmowe napotkały silny ogień nieprzyjaciela i domagały się udzielenia im wsparcia artyleryjskiego.
Czy było warto?
Generalnie broń chemiczna rozczarowała. Po pierwsze przygotowanie do jej użycia, zwłaszcza zaś rozmieszczanie butli na pierwszej linii było zajęciem żmudnym i niebezpiecznym. Musiało się odbywać nocą i być zamaskowane przed obserwacją nieprzyjaciela. Nie dość tego, niekiedy całymi dniami trzeba było oczekiwać na korzystny wiatr z butlami gotowymi do otwarcia, co wymagało od żołnierzy olbrzymiej odporności psychicznej.
Przypadkowy pocisk wrogiej artylerii mógł doprowadzić do rozerwania lub rozszczelnienia butli z wszystkimi tego katastrofalnymi skutkami. Poza tym efekt użycia tej broni zależał od trudnych do precyzyjnego przewidzenia czynników pogodowych, takich jak wilgotność powietrza, czy siła i kierunek wiatru. Niespodziewana zmiana kierunku wiatru już podczas ataku często prowadziła do strat własnych. Poza tym w pierwszych miesiącach 1915 r. nie wprowadzono jeszcze do powszechnego użytku masek przeciwgazowych. Przed skutkami broni chemicznej żołnierze chronili się przytykając do ust i nosów mokre szmatki, mające absorbować gaz. Koniom natomiast zakładano na głowy worki ze zmoczonym sianem. Podtrutych gazem żołnierzy próbowano leczyć przy pomocy aparatów tlenowych.
Pomni tych doświadczeń Rosjanie rozpoczęli intensywne prace nad własną bronią chemiczną. W ramach dowództwa artylerii powstał Specjalny Komitet Gazów Trujących, prowadzący badania nad zastosowaniem bojowym chloru i fosgenu. Z kolei chemicy z Uniwersytetu Moskiewskiego skonstruowali maski przeciwgazowe. Do końca wojny rosyjskie fabryki dostarczyły około 15 mln masek kilku różnych typów.
Rozmieszczanie butli na pierwszej linii było zajęciem żmudnym i niebezpiecznym. Musiało się odbywać nocą i być zamaskowane przed obserwacją nieprzyjaciela. Nie dość tego, niekiedy całymi dniami trzeba było oczekiwać na korzystny wiatr z butlami gotowymi do otwarcia, co wymagało od żołnierzy olbrzymiej odporności psychicznej.
Ramki
Z pamiętników rosyjskiego generała polskiego pochodzenia Eugeniusza de Henning-Michaelisa:
Siedząc w okopie, usłyszałem jakgdyby ktoś wypuszczał parę z kotła, a po chwili ukazały się od strony przeciwnika kłęby gęstego dymu, dym ten gęstniał stopniowo, wznosił się w górę, formując długi wał wysokości kilku metrów, koloru żółtawo-brudnego; lekki wiatr wiał ku nam i nasuwał z wolna ścianę tumanu; przegrodziła mu jednak drogę niska, mokra łączka, zatrzymał się na niej, kołysząc, a u góry wykwitły jakby drzewa o fantastycznych kształtach. Zjawisko trwało to z pół godziny i stopniowo rozwiało się w powietrzu. Do nas dochodził tylko lekki zapach gazu; patrzyliśmy na to bezradnie, gdyż nie mieliśmy jeszcze masek, kazałem tylko wszystkim mieć w pogotowiu namoczone wodą szmatki, dla zawiązania ust i nosa.
Relacje ludności z okolic Bolimowa na temat użycia broni chemicznej podczas pierwszej wojny światowej, zebrane w latach 70. XX wieku (ze zbiorów Jakuba Wojewody)
W czasie pierwszej wojny światowej to był tu stały front. Trwał dziewięć miesięcy. I tutaj na tym terenie Niemcy po raz pierwszy puścili gaz chlor. Ustawione były butle w okopach i za pomyślnym wiatrem ten gaz ciągnął. I tutaj wytruto masę żołnierzy rosyjskich, ale powiedziałbym, że nie rosyjskich, bo w większości byli to Polacy tak po stronie Niemców, jak i po stronie Rosji.
Żołnierzy zatrutych to widziałem jak … jeden przy drugim. Ratowaliśmy ich. Jak który jeszcze mógł to krzyczał RATUNKU! Jak nie mógł, a tylko oddychał, aż z krwią, taki już się nie wyleczył. Dopóki trwał front to zakopywaliśmy ich tam gdzie kto leżał.
Jak Wola Miedniewiecka, to tam gdzie zakręt gdzie tam teraz krzyż stoi, to tam zwozili tych zagazowanych. Ci co byli na pierwszej linii mówili, że gaz przeszedł nad nimi górą, dopiero zaczął truć drugą i trzecią linię.
„(Słowa mówione poprzez łzy). To był istny koniec świata. Leżało to wszystko na ulicach. Zwały ludzi. Rozpacz brała człowieka na widok tych nieszczęśników. Ci co konali rwali na sobie mundury. Młodzi chłopcy. Za co to? Za co ta wojna?.
To był maj. Koło żydowskiego Kircholm w Wiskitkach rów wykopali. Porozbierali ich z tych szyneli. Pop ruski świecił, odmawiał. Jedną warstwę walili głowami, drugą- nogami; to takich warstw był chyba ze cztery.
Później powtórnie Niemcy użyli gazu, ale wiatr się odwrócił. Cała pierwsza linia była wytruta żołnierzy niemieckich. Wyglądali jak murzyni, czarni, na ustach różowa piana. Wokół tego stawiku na trawie, tak tych Niemców leżało martwych.
Piotr Szlanta
Źródło: "Mówią wieki"