Pierwsze bomby na Warszawę spadły już 1 września 1939 r. Przez następne tygodnie do 28 września stolica bohatersko odpierała niemieckie ataki z lądu i powietrza. Codziennie pod gruzami bombardowanych domów ginęły setki ludzi. Mimo to, warszawiacy z narażeniem życia organizowali cywilną obronę oblężonego miasta - budowali barykady, opiekowali się rannymi oraz zasilali szeregi ochotniczych formacji zbrojnych. Gdyby nie ich heroiczna postawa, stolica nie wytrwałaby w swym oporze tak długo.
"Warszawa będzie broniona do ostatniego tchu. Jeśli padnie, świadczyć to będzie, iż po ostatnim żołnierzu polskim przejechał czołg niemiecki. Obywatele stolicy winni od tej chwili poświęcić całą swą energię, by ułatwić zadanie walczącemu wojsku. Wymagamy więc stanowczo zachowania całkowitego spokoju, opanowania i zimnej krwi. Nikt nie powinien ruszać się z miejsca, gdzie go obrona stolicy zastanie. Opuszczanie Warszawy w takiej chwili będzie uważane za tchórzostwo. Warszawa i jej mieszkańcy mają teraz historyczną sposobność okazania swego patriotyzmu. Niech żołnierz polski widzi wokół siebie pogodne twarze, niech uśmiech kobiecy i błogosławieństwo towarzyszą mu, kiedy będzie szedł do walki" – tymi słowami przemawiał 8 września 1939 r. w audycji radiowej do mieszkańców stolicy ppłk Wacław Lipiński, szef propagandy w Dowództwie Obrony Warszawy.
Codzienność w oblężonej stolicy
Przemówienie Lipińskiego miało uspokoić nastroje wśród warszawiaków w chwili, kiedy zamieszkiwane przez nich miasto zaczynało odpierać pierwsze niemieckie szturmy lądowe. Tego dnia, 8 września, 4 Dywizja Pancerna Wehrmachtu rozpoczęła atak na Warszawę.
Jeszcze dzień wcześniej, sytuacja w stolicy była trudna do opanowania. Reakcją na wygłoszony drogą radiową w nocy z 6 na 7 września apel płk. Romana Umiastowskiego, wzywający mężczyzn zdolnych do walki do opuszczenia miasta i wstępowania ochotniczo do armii, była ogólna panika. Wielu cywilów, spodziewając się oddania miasta Niemcom bez walki, postanowiło uciekać, co tylko potęgowało zamęt przy głównych drogach ewakuacyjnych. Warszawiacy, którzy pozostali w swych domach, drżeli o swój los. Skutkiem całego zamieszania było odwołanie Umiastowskiego ze sprawowanej funkcji (zastąpił go właśnie Lipiński).
"Musimy przyzwyczaić się do ataków, przyzwyczaić się do huku armatniego. Warszawa liczy milion trzysta tysięcy ludności. Choć zginąć może wielu w walce, Warszawa pozostanie wielkim miastem. (…) W każdym Polaku tkwi święte poczucie obowiązku. Tylko wytrwaniem, pracą i spokojem ducha zwyciężymy. Zwyciężyć musimy! Niech żyje zwycięstwo!" – mówił w jednym z przemówień prezydent Starzyński.
Sytuacja w mieście uległa polepszeniu w znacznej mierze dzięki cieszącemu się szacunkiem warszawiaków komisarzowi cywilnemu przy Dowództwie Obrony Warszawy - prezydentowi miasta Stefanowi Starzyńskiemu. Po wybuchu wojny nie ewakuował się on ze stolicy; wprost przeciwnie – w swoich apelach radiowych zagrzewał mieszkańców miasta do wytrwania w dalszym oporze.
Najbiedniejszym warszawiakom pomagał Stołeczny Komitet Samopomocy Społecznej. Interesy społeczne i gospodarcze ludności stolicy reprezentował Komitet Obywatelski w kilkunastoosobowym składzie, pod przewodnictwem Starzyńskiego. "Musimy przyzwyczaić się do ataków, przyzwyczaić się do huku armatniego. Warszawa liczy milion trzysta tysięcy ludności. Choć zginąć może wielu w walce, Warszawa pozostanie wielkim miastem. (…) W każdym Polaku tkwi święte poczucie obowiązku. Tylko wytrwaniem, pracą i spokojem ducha zwyciężymy. Zwyciężyć musimy! Niech żyje zwycięstwo!" – mówił w jednym z przemówień Starzyński.
W odpowiedzi na jego apele warszawiacy tłumnie zgłaszali się do budowy fortyfikacji ziemnych, barykad i schronów, kopania rowów przeciwlotniczych i przeciwpancernych. Ludność z nadzieją wykonywała polecenia Ratusza, zgłaszała się na ćwiczenia obrony przeciwlotniczej i przeciwgazowej, workami z piaskiem zabezpieczała witryny sklepowe, transportowała rannych i opiekowała się nimi, organizowała kuchnie polowe.
Warszawiacy zgłaszali się również do Straży Obywatelskiej (jej komendantem mianowano Janusza Regulskiego), której celem było zapewnienie porządku i spokoju w oblężonym mieście. "Straż obywatelska, jako organizacja społeczna, mająca współdziałać z organami bezpieczeństwa i spełniać ich rozszerzone zadania, winna spotkać się z najlepszym zrozumieniem i całkowitą pomocą ludności m. st. Warszawy. (…) Obywatele! Wypróbowany patriotyzm i dyscyplina mieszkańców Warszawy stanowi najlepszą rękojmię, że straż obywatelska spełni powierzone jej zadania" – napisał w odezwie powołującej SO z 6 września Starzyński.
Mieszkańcy miasta ochoczo wstępowali w szeregi uzbrojonych formacji ochotniczych – Batalionów Obrońców Warszawy, tworzonych po apelu Starzyńskiego z 12 września (prezydent miasta wezwał wówczas 600 młodych ludzi zdolnych do noszenia broni do stawienia się przed Pałacem Mostowskich; na miejsce zbiórki stawiło się kilka tysięcy mężczyzn w różnym wieku). Od 6 września w Warszawie funkcjonowały także powstałe z inicjatywy działaczy PPS Robotnicze Bataliony Obrony Warszawy (przekształcone później w Robotniczą Brygadę Obrony Warszawy).
„Czarny poniedziałek”
Każdego dnia niemieckie działa artyleryjskie oraz samoloty konsekwentnie i z premedytacją niszczyły zabytkową zabudowę miasta przynosząc śmierć setkom jego mieszkańców. 17 września w płomieniach stanął Zamek Królewski. "Barbarzyńskie bombardowanie miasta i cywilnej ludności trwa. Tego rodzaju metody nie mają precedensu w historii, znajdą określenie i karę. Tego rodzaju walka musi się odbić na losach narodu niemieckiego i jego przyszłości" – mówił 19 września w przemówieniu radiowym prezydent stolicy.
Apogeum nieprzyjacielskich nalotów przypadło na 25 września – dzień ten („czarny poniedziałek”) stanowi jedną z najczarniejszych dat w historii miasta. Niemieckie samoloty zrzuciły wówczas na oblężoną stolicę 560 ton bomb burzących i 72 tony bomb zapalających. W międzyczasie agresor atakował miasto na inne sposoby, ostrzeliwując je ogniem artyleryjskim oraz przeprowadzając kolejne szturmy lądowe.
Nieprzyjacielskie ataki powodowały znaczne zniszczenia w mieście. Poważnie ucierpiały m.in. elektrownia na Powiślu, radiostacja warszawska (nadająca z Fortu Mokotowskiego; do 30 września komunikaty nadawano na krótkofalówkach) oraz warszawskie Filtry. W związku z uszkodzeniem sieci wodociągowej i kanalizacyjnej wodę czerpano ze studni artezyjskich oraz specjalnych kadzi. W pozbawionym prądu mieście brakowało prowiantu, leków oraz materiałów opatrunkowych. Tysiące rannych nie miało należytej opieki. W przerwie między bombardowaniami mieszkańcy wybiegali na ulice i ćwiartowali padnięte konie. Zamienionemu w jeden wielki cmentarz miastu groził wybuch epidemii.
Niemcy popełnili podczas oblężenia Warszawy wiele zbrodni wojennych - nie wzbraniali się przed bombardowaniem szpitali (oznaczonych znakiem Czerwonego Krzyża), nie oszczędzano nawet kościołów. "Ciemno było od dymu pożarów i sadzy, domy się chwiały i waliły. Ludzie jak w obłędzie biegali od domu do domu, ze schronu do schronu. Na ulicach zabici, ranni, konie obok ludzi. Tak chyba wyglądać będzie koniec świata" – wspominał dzień 25 września mieszkający w Warszawie lekarz Ludwik Hirszfeld.
Niemcy popełnili podczas oblężenia Warszawy wiele zbrodni wojennych - nie wzbraniali się przed bombardowaniem szpitali (oznaczonych znakiem Czerwonego Krzyża), nie oszczędzano nawet kościołów. "Ciemno było od dymu pożarów i sadzy, domy się chwiały i waliły. Ludzie jak w obłędzie biegali od domu do domu, ze schronu do schronu. Na ulicach zabici, ranni, konie obok ludzi. Tak chyba wyglądać będzie koniec świata" – wspominał dzień 25 września mieszkający w Warszawie lekarz Ludwik Hirszfeld.
W przemówieniu radiowym wygłoszonym tego dnia komisaryczny prezydent apelował do mieszkańców o sprawiedliwy i spokojny rozdział żywności, którą rozwożono po zrujnowanym mieście. Prezydent odniósł się także do nalotów dywanowych dokonywanych przez Luftwaffe mając świadomość, że wydatnie obniżyły one morale warszawiaków. "Dzisiejszy nalot nieprzyjacielski, z niezwykłą furią niszczący miasto wszystkimi możliwymi środkami, obliczony jest niewątpliwie do wzniecenia popłochu i strachu wśród ludności stolicy, celem załamania jej ducha. (…) Zniszczenie naszej stolicy jest już faktem dokonanym. Nic gorszego spotkać już nas nie może. W imię Boga i Ojczyzny — przetrwamy" – wyraził nadzieję Starzyński.
Reakcje na kapitulację miasta
Nazajutrz, 26 września, armia niemiecka przypuściła generalny szturm na Warszawę atakując ją od południa. W tym dniu w sztabie Dowództwa Obrony Warszawy obradowała Rada Wojenna (z udziałem m.in. prezydenta Starzyńskiego), która podjęła decyzję o poddaniu miasta na zasadzie bezwarunkowej kapitulacji. Zawieszenie broni obowiązywało od południa 27 września, a następnego dnia o godz. 13.15, w fabryce Skody na Rakowcu, gen. Tadeusz Kutrzeba złożył podpis pod aktem kapitulacyjnym obrony Warszawy. Skończyły ona bohaterski opór miasta, trwającego w walce przez trzy tygodnie. Straty wśród cywilów wyniosły ok. 25 tys. zabitych, kilkadziesiąt tysięcy poniosło rany. Substancja mieszkalna stolicy została zniszczona co najmniej w 12 procentach.
Wielu warszawiaków nie wierzyło w doniesienia o kapitulacji; życie miejskie uległo całkowitej dezorganizacji. Wśród głosów zawodu słychać było także te mówiące o bezcelowości ofiary tysięcy ludzi, broniących miasta. Zdarzały się samobójstwa zarówno wśród żołnierzy, jak i cywilów.
"Wszystkich nas ogarnia nie radość z powodu zaprzestania działań wojennych, lecz rozpacz i straszliwe załamanie. Ludzie wybuchają spazmatycznym płaczem. Szlochają na ulicach, szlochają po domach. Nikt do ostatniej chwili nie myślał o poddaniu się Niemcom. Tak tragiczna prawda jest tak daleka od naszych złudzeń i nadziei!" – zapisała w swym dzienniku Halina Regulska, późniejsza uczestniczka powstania warszawskiego.
Także działacz społeczny Adam Ronikier zapamiętał, że na wieść o kapitulacji warszawiaków ogarnęła zbiorowa rozpacz. Szybko jednak – podkreślił – musieli oni przyzwyczaić się do życia w nowej rzeczywistości. "Wszyscy gotowi byli na największe ofiary, a gdy stało się i na ulice stolicy wkroczyły wojska niemieckie, wszyscy bez wyjątku zachowali się z godnością wielką i opanowaniem, tak zdawałoby się trudnym do osiągnięcia u ludności Warszawy, zwykle tak impulsywnej" – relacjonował w swych zapiskach z czasów wojny Ronikier.
Za pełną poświęcenia postawę w czasie walk o Warszawę oraz zaufanie, jakim mieszkańcy miasta darzyli jego władze, Starzyński podziękował w odezwie z 28 września, wydrukowaną przez „Gazetę Wspólną”. "Musicie nadal pracować i w codziennym trudzie normować życie oraz rozpocząć odbudowę miasta. Wspólnym wysiłkiem Zarządu Miejskiego i Komitetu Obywatelskiego oraz całej ludności – zadanie to musi być wykonane. Niech żyje Polska i jej stolica – Warszawa!" – napisał bohaterski prezydent. Następnego dnia w stołecznej prasie ukazał się jego apel, w którym prosił warszawiaków m.in. o przestrzeganie zakazu chodzenia nocą po mieście (od godz. 19 do godz. 5) oraz zamykanie bram domów na klucz.
Pierwsze dni okupacji
Po kapitulacji Warszawy, w sytuacji, kiedy klęska Polski w całej kampanii była już przesądzona, mieszkańcy stolicy starali się przynajmniej próbować normalnie żyć. Nie było to łatwe zadanie. W ciągu ostatniego miesiąca miasto obróciło się w ruiny, o tysiącach ofiar wśród cywilów przypominały prowizoryczne groby przed zniszczonymi kamienicami, ludność była wyczerpana fizycznie i psychicznie oraz niepewnie spoglądała w przyszłość.
"Wszystkich nas ogarnia nie radość z powodu zaprzestania działań wojennych, lecz rozpacz i straszliwe załamanie. Ludzie wybuchają spazmatycznym płaczem. Szlochają na ulicach, szlochają po domach. Nikt do ostatniej chwili nie myślał o poddaniu się Niemcom. Tak tragiczna prawda jest tak daleka od naszych złudzeń i nadziei!" – zapisała w swym dzienniku Halina Regulska, późniejsza uczestniczka powstania warszawskiego.
Zaprzestanie walk o Warszawę, choć przyjęte z mieszanymi uczuciami, dawało wytchnienie wyczerpanej oblężeniem ludności. Zgodnie z aktem kapitulacyjnym, Niemcy zobowiązywali się dostarczyć od 30 września warszawiakom dziennie 160 tys. porcji gorących posiłków. Ta sama umowa przewidywała udział mieszkańców przy rozbiórce barykad, usuwaniu gruzu, gaszeniu pożarów i prowadzeniu innych prac porządkowych. Ponadto ludność miasta miała zostać rozbrojona.
Pierwsze oddziały niemieckie wkroczyły do Warszawy 30 września 1939 r. – dzień ten historycy uznają za początek okupacji miasta.
Poeta i dramaturg Karol Irzykowski tak zapamiętał swój pierwszy kontakt z obcymi wojskami: "Zobaczyłem po raz pierwszy Niemców: auta ciężarowe, podwójne, niektóre przykryte czarnym płótnem, w nich niemieccy żołnierze z karabinami wysoko siedzieli, zdaje się (?) z triumfującą miną, bo siedzisko już to robi. Dalej na jednym aucie stał Niemiec manipulujący aparatem filmowym; za nim auta z karabinami maszynowymi".
Z relacji warszawiaków wynika, że Niemcy skrzętnie fotografowali oraz filmowali reakcje ludności, m.in. ustawiających się w kolejkach do rozdawanego chleba czy zupy. Ciepła strawa była wówczas rarytasem, w sklepach brakowało produktów, a ich dowóz spoza miasta był niemożliwy. Uśmiechy wyczerpanych wojną warszawiaków przed niemieckimi obiektywami aparatów fotograficznych lub kamer nie były jednak spontaniczne, a inscenizowane. Miało to niewątpliwie znaczenie propagandowe, celem było przedstawienie okupantów korzystnym świetle, a tym samym uspokojenie nastrojów społecznych w zrujnowanym mieście.
1 października, kiedy do Warszawy oficjalnie weszły oddziały 8. Armii gen. Johannesa Blaskowitza, mieszkańcy mogli przeczytać rozklejane na ulicach obwieszczenie gen. Walthera von Brauchitscha. Niemiecki dowódca zwracał się do warszawiaków z apelem o zachowanie spokoju, wzywał do podjęcia lub kontynuowania pracy oraz rezygnacji z oporu i aktów sabotażu. Zapowiadał też represje grożące za niepodporządkowanie się władzom niemieckim.
"Ludność cywilna zajętego obszaru musi pozostawać w swym mieszkaniu od chwili zapadnięcia zmroku aż do świtania. Kto w tym czasie napotkany zostanie poza swoim domem bez piśmiennego zezwolenia władzy niemieckiej wojskowej lub cywilnej, na razie się na surową karę" – napisał niemiecki generał. Treść obwieszczenia wyrażała stosunek okupantów do mieszkańców zajętego miasta i Polaków w ogóle, a także zapowiadała niemiecki terror, który miał potrwać jeszcze ponad 5 lat.
Waldemar Kowalski