Oświecone kręgi Polski stanisławowskiej z entuzjazmem powitały wiadomość o wynalezieniu balonu, która pojawiła się w prasie krajowej na początku października 1783 r.
Atrakcyjność owej nowości technicznej wywołała relatywnie szeroki odzew, a relacje z podejmowanych we Francji, a niebawem i innych krajach eksperymentów balonowych zagościły na stałe na łamach polskich gazet.
Szybko też dała o sobie znać polska otwartość na francuskie mody, znajdując w Rzeczypospolitej całkiem licznych naśladowców, którzy już od lutego 1784 r. przystąpili do przeprowadzania prób balonowych na własną rękę. Były to przedsięwzięcia dość kosztowne, toteż polscy pionierzy korzystali najczęściej z mecenatu królewskiego lub magnackiego, w Krakowie dokonywali ich pod patronatem Szkoły Głównej Koronnej, w Warszawie doszło też do prób finansowanych przez mieszczan, zaś we Lwowie przeprowadzono na ten cel składkę publiczną.
W 1784 r. doszło do kilkunastu wzlotów balonów na terenie Rzeczypospolitej, co stawia nas w rzędzie najaktywniejszych, po Francji, uczestników balonowego szaleństwa. Na ogół ograniczano się do naśladowania przykładów francuskich, a uczeni krakowscy – Jan Jaśkiewicz (1749-1809), Jan Śniadecki (1756-1830), Jan Szaster (1741-93) i Franciszek Scheidt (1759-1807) – poprzedzili swe eksperymenty konsultacją korespondencyjną z francuskimi kolegami (Lefevrem de Gineau, Cousinem) dotyczącą rozmaitych spraw szczegółowych.
W 1784 r. doszło do kilkunastu wzlotów balonów na terenie Rzeczypospolitej, co stawia nas w rzędzie najaktywniejszych, po Francji, uczestników balonowego szaleństwa.
Większość eksperymentatorów wypuszczała balony napełnione gorącym powietrzem, czyli tzw. mongolfiery. Jedynie nadworny chemik i mineralog Stanisława Augusta, Stanisław Okraszewski (ok. 1744 – ok. 1824), przeprowadzał doświadczenia z balonami napełnionymi wodorem, czyli tzw. szarlierami, choć nie wykluczone, iż szarlierami były też dwa małe balony wypuszczone z okazji rozpoczęcia roku szkolnego w Pińczowie. Wypuszczano jedynie balony bez załogi, zwykle niewielkich rozmiarów. Wprawdzie w Kamieńcu Podolskim zamierzali dokonać wzlotu miejscowy nauczyciel fizyki Kasprowicz i podchorąży Jakubowski, ale zrezygnowali z uwagi na niepokojący stan powłoki (tworzyły się w niej dziury, zapewne wskutek nieumiejętnego ogrzewania znajdującego się w jej wnętrzu powietrza), co okazało się słuszną decyzją, gdyż balon po wzniesieniu się na ok. 250 m pękł i spadł na ziemię. Jedynym więc polskim aeronautą w 1784 r. stał się kot Filuś umieszczony w koszu balonu wypuszczonego wiosną w rezydencji Czartoryskich w Puławach (jego wzlot, zakończony śmiercią zwierzęcia kiedy balon wpadł na drzewo, opisał Franciszek Dionizy Kniaźnin w poemacie Balon).
Były to wszystko wydarzenia budzące spore emocje, stanowiące bez wątpienia swego rodzaju widowiska publiczne. Szczególnie rozreklamowane i głośne było wypuszczenie przez profesorów krakowskich dość dużego balonu (ok. 260 m3 objętości) z Ogrodu Botanicznego, zrelacjonowane w broszurce Opisanie znakomitego doświadczenia z Banią powietrzną czynionego w Krakowie 1 kwietnia 1784 r., której tekst przedrukowywała prasa.
Kiedy wszakże owe pokazy utraciły posmak nowości, a doszło do epizodycznych niepowodzeń, zmniejszył się zapał pionierów i wygasło zainteresowanie społeczne jakie budziły. Doszli do głosu oponenci, zwracający uwagę na wątpliwą przydatność praktyczną tych eksperymentów i – zwłaszcza – ich wysokie koszta. Naturalną rzeczy koleją tego rodzaju argumenty znalazły najdobitniejszy wyraz tam, gdzie finansowano próby balonowe z funduszy instytucjonalnych, czyli w środowisku naukowym związanym z krakowską Szkołą Główną Koronną. Wedle zachowanych świadectw wspomniane doświadczenie kwietniowe kosztowało uczelnię „2000 zł plus expensa”, co wielokrotnie przekraczało roczny budżet wydatków Kolegium Fizycznego na demonstracje i doświadczenia. Toteż po nieudanej próbie 9 lipca 1784 r. w liście Grzegorza Piramowicza do Ignacego Potockiego znalazł się następujący ustęp: Wszyscy oddali sprawiedliwość autorom, Jaśkiewiczowi i Śniadeckiemu, i szczerze ubolewali. (...) Ale dosyć tego. Na co się przyda pracować i koszta łożyć na doświadczenie nieznane, które się dalej nie posuwa...
Taki punkt widzenia został potwierdzony urzędowo na sesji ekonomicznej Komisji Edukacji Narodowej 30 marca 1785 r., kiedy odmówiono profesorom krakowskim finansowania dalszych prób balonowych i „najmocniej zalecono” im, by ...najbardziej starali się stosować do pierwszych potrzeb i pożytków istotnych naszego Kraju, zostawując bogatszym i w pierwsze potrzeby obficie opatrzonym narodom wydoskonalenie tych doświadczeń, które prawie samej ciekawości dotąd służyć się zdające, znaczniejszych kosztów wymagają...
Tak więc po szaleństwie balonowym w 1784 r. zaprzestano na parę lat prób balonowych – jedynym wyjątkiem było wypuszczenie w 1786 r. przez lekarza Żelichowskiego dużej mongolfiery w Czeczelniku w województwie bracławskim, w dobrach księcia Józefa Lubomirskiego.
Ponowne ożywienie zainteresowania tą dziedziną przyniosły dopiero pokazy wzlotów załogowych i eksperymentów z paraszutem (spadochronem) demonstrowane w Warszawie przez zawodowego aeronautę francuskiego Jeana Pierre’a Blancharda w 1789 i 1790 r. Był on pierwszym człowiekiem, który odbył lot balonowy w Polsce - 10 V 1789, z nim też, jako pasażer, wzleciał pierwszy Polak, znany pisarz i uczony, Jan Potocki - 14 V 1790, autor m.in. „Rękopisu znalezionego w Saragossie”.
Tyle faktów odnoszących się do przedsięwzięć materialnych, w całości sprowadzających się do naśladowania wzorów francuskich. Wynalezienie balonu było wszakże również inspiracją innego rodzaju. Uruchamiało wyobraźnię, skłaniało do snucia prognoz na temat przyszłości żeglugi powietrznej, możliwości jakie otwierała przed ludzkością, a także do wniosków i rozważań o charakterze teoretycznym. A w tej dziedzinie można bez trudu wskazać pewne elementy, stanowiące próby wniesienia oryginalnego polskiego wkładu koncepcyjnego.
Na uwagę zasługuje wydana w 1784 r. w Warszawie przez wybitnego fizyka i popularyzatora wiedzy, księdza Józefa Osińskiego (1738-1802), książeczka pt. Robota machiny powietrznej Pana Mongolfier (z błędem w nazwisku wynalazcy w tytule). Autor w logiczny i przystępny sposób wykłada w niej zasady projektowania i budowy balonów, wraz z przykładami obliczeń. Już z uwagi na to publikacja może być uznana za przejaw polskiego nadążania za światowymi tendencjami. Ale Osiński zamieszcza w niej coś więcej – własny oryginalny pomysł zbudowania aerostatu próżniowego. Proponuje by skonstruować z blachy żelaznej statek powietrzny w kształcie walca o średnicy ok. 30 m i takiejż długości, zakończonego z obu stron półkulami. Cztery, zainstalowane na stałe, pompy pneumatyczne umożliwiałyby rozrzedzanie zawartego w jego wnętrzu powietrza do pożądanego poziomu. Nisko zawieszony nad ziemią, byłby on ciągnięty przez konie, przewożąc towary w podwieszonym magazynie. Mógłby też być wykorzystany jako swego rodzaju powietrzny prom do pokonywania rzek, nadto ułatwiać wytyczanie dróg i sporządzanie map.
Na uwagę zasługuje wydana w 1784 r. w Warszawie przez wybitnego fizyka i popularyzatora wiedzy, księdza Józefa Osińskiego (1738-1802), książeczka pt. Robota machiny powietrznej Pana Mongolfier (z błędem w nazwisku wynalazcy w tytule). Autor w logiczny i przystępny sposób wykłada w niej zasady projektowania i budowy balonów, wraz z przykładami obliczeń.
Podkreślając liczne przewagi proponowanego aerostatu nad ówczesnymi balonami, narażonymi na pożar i zdanymi na łaskę wiatru, stwierdza Osiński, iż ...jest to projekt, w którym nic niepodobnego, nic rozumowi przeciwnego nie znajduje się. Prawda, że w exekucji trudny, z tym wszystkim jeżeliby był wykonany, mógłby być użyteczny, zdaje mi się bowiem, że z płótna albo tafty machiny powietrzne albo kule latające zrobione pożytku żadnego nie przyniosą...
Osiński dyplomatycznie nie pisze o zasadniczej różnicy pomiędzy tego rodzaju aerostatem, którego powłoka musi przenieść parcie ciśnienia atmosferycznego, a balonem, któremu – z uwagi na relatywnie lekką powłokę – teoretycznie wystarczy zapewnić dostatecznie dużą objętość, aby wzniósł się w powietrze. Tak będzie w przypadku balonu napełnionego wodorem, natomiast zbyt duże rozmiary mongolfiery mogą w praktyce sprawić kłopoty z dostatecznym nagrzaniem w niej powietrza, co się parokrotnie zdarzało we wczesnym, heroicznym okresie baloniarstwa.
Metalowy aerostat próżniowy nastręcza wszakże całkiem inny problem. Z jednej strony musi być na pewno bardzo duży, żeby siła nośna była większa od znacznego w jego przypadku ciężaru powłoki. Z drugiej zaś, zwiększanie jego rozmiarów wymaga w praktyce, ze względów wytrzymałościowych, zastosowania dodatkowych stężeń usztywniających powłokę, co prowadzi do nieproporcjonalnie większego wzrostu jej ciężaru. Zdawał sobie niewątpliwie z tego sprawę Osiński, ale uznał, że temat to zbyt trudny, zwłaszcza w książeczce poświęconej tak nowej dla czytelników problematyce.
Bolesław Orłowski
Źródło: Muzeum Historii Polski