Zainteresowanie rekonstrukcjami historycznymi nie jest niczym nowym i istniało od wieków. Z psychologicznego punktu widzenia pełnią one ważną rolę w procesie utożsamiania się z pewnymi wartościami, które przyniosła nam historia – mówi w wywiadzie dla PAP prof. Jerzy Miziołek.
Prof. Jerzy Miziołek jest wykładowcą Uniwersytetu Warszawskiego i Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie.
PAP: Na czym polega fenomen rekonstrukcji historycznych? Dlaczego ludzie tak chętnie w nich uczestniczą?
Prof. Jerzy Miziołek: Myślę, że zainteresowanie rekonstrukcjami historycznymi istniało zawsze, jak tylko ludzie zaczęli myśleć o historii. Zwłaszcza w epoce renesansu, w której dokonano rekonstrukcji świata antycznego. Innym przykładem na zainteresowanie odtwórstwem historycznym jest XIX wiek. W pamiętnikach Anny Potockiej z Tyszkiewiczów znajdziemy opis spektakularnych rekonstrukcji. W 1828 r. zainscenizowano wydarzenie z czasów Zygmunta Augusta. Zadano sobie wówczas bardzo wiele trudu, aby ci ludzie rzeczywiście wyglądali jak w epoce ostatniego Jagiellona. Fakt, że dziś wracamy do tego typu inscenizacji, jest związany z naturalną potrzebą przybliżenia, poprzez wizualizację, wydarzeń z dziejów, co sprawia, że fakty z historii zostają ożywione. Jestem głęboko przekonany, że ta potrzeba jest i będzie rozwijana. Dziś robimy to bardziej nowocześnie, gdyż mamy ku temu środki.
Inscenizacje cieszą się ogromną popularnością, zwłaszcza wśród młodzieży akademickiej, co jest najlepszym dowodem na to, że są one nośnikami cennych treści. To sposób na to, aby suche fakty historyczne zaistniały w naszej wyobraźni i zapadły w pamięć. Z psychologicznego punktu widzenia rekonstrukcje historyczne pełnią niezwykle ważną rolę w procesie utożsamiania się z pewnymi wartościami, które przyniosła nam historia w wydaniu mniej lub bardziej pozytywnym.
Jakakolwiek improwizacja nie oparta na faktach historycznych jest nie do przyjęcia. Rekonstrukcjami powinni zajmować się wyłącznie ci, którzy posiadają głęboką wiedzę historyczną, dbają o każdy możliwy detal rekonstrukcji i tworzą atmosferę psychologiczną, która przywołuje odległe czasy.
Generalnie rzecz ujmując uważam, że to, co dzieje się wokół rekonstrukcji, jest bardzo pożyteczne. Czasami jednak widać symptomy przesady, niekiedy można przedobrzyć. Jakakolwiek improwizacja nie oparta na faktach historycznych jest nie do przyjęcia. Rekonstrukcjami powinni zajmować się wyłącznie ci, którzy posiadają głęboką wiedzę historyczną, dbają o każdy możliwy detal rekonstrukcji i tworzą atmosferę psychologiczną, która przywołuje odległe czasy. Perfekcja w przygotowaniu np. oręża lub ubioru przynosi fascynujące efekty.
PAP: Jaka jest skala zjawiska popularności rekonstrukcji historycznych?
J.M.: Znam wiele przykładów rekonstrukcji historycznych organizowanych na całym świecie, m.in. w Wielkiej Brytanii, we Francji oraz w Stanach Zjednoczonych. W rozmaitych miejscowościach na Zachodzie w rocznicę jakiejś znaczącej dla lokalnej społeczności bitwy lub innego wydarzenia organizuje się spektakularne inscenizacje. Doskonałym przykładem jest Williamsburg, miejscowość, w której studiował Tomasz Jefferson, przyjaciel Tadeusza Kościuszki. Zrekonstruowano tam XVIII-wieczne miasto, wiele budynków odtworzono z zachowaniem detali. Odwiedza je setki tysięcy ludzi. Rekonstrukcje historyczne są zatem zjawiskiem o zasięgu światowym, które na szeroką skalę przybliżają minione czasy.
PAP: Krytycy rekonstrukcji historycznych podnoszą argument, że tworzą one fałszywy, teatralny obraz wybranych faktów z przeszłości, powodując ich spłycenie. Jak Pan odniesie się do takich opinii?
J.M.: To prawda. Istnieje niebezpieczeństwo teatralizacji wydarzeń. Zawsze jednak można wybrnąć z sytuacji. Niewątpliwie atutem rekonstrukcji batalii, które cieszą się największą popularnością, jest ich spektakularność. Może jednak powinno się pójść w drugą stronę i nie koncentrować się tylko na wydarzeniach militarnych, a inscenizować inne istotne wydarzenia z historii Polski?
Przykładowo, w przypadku Konstytucji 3 Maja alternatywą dla rekonstrukcji którejś z bitew wojny polsko-rosyjskiej z 1792 r. może być skupienie się na przedstawieniu np. wydarzenia związanego z obradami Sejmu Czteroletniego.
Niewątpliwie atutem rekonstrukcji batalii, które cieszą się największą popularnością, jest ich spektakularność. Może jednak powinno się pójść w drugą stronę i nie koncentrować się tylko na wydarzeniach militarnych, a inscenizować inne istotne wydarzenia z historii Polski?
PAP: Czy wykorzystywanie dzieci w rekonstrukcjach historycznych jest kontrowersyjne? W zeszłym roku głośno było na temat inscenizacji likwidacji żydowskiego getta w Będzinie, w której uczestniczyły dzieci. Jak Pan się do niej odniesie?
J.M.: Przyznam, że nie widziałem tej rekonstrukcji, ale z pewnością nie wziąłbym w niej udziału. Tragedia narodu żydowskiego nie powinna być przedmiotem rekonstrukcji. Powinno się raczej pokazywać filmy dokumentalne na ten temat. Należy ludziom uświadamiać ten niewyobrażalny dramat, który dokonał się na naszych ziemiach, a nie pokazywać likwidację getta.
Wykorzystywanie dzieci w inscenizacjach historycznych dotyczących tak drażliwego okresu historii to gwałcenie ich świadomości. Jestem temu zdecydowanie przeciwny. Dzieci nie są przygotowane do tego, że uderzenie mieczem przynosi ból, nie rozumieją, czym jest rozlew krwi – to jest przejaw teatralności i sztuczności wydarzenia.
Jeśli już dzieci biorą udział w rekonstrukcjach, to z pewnością nie powinny one zawierać drastycznych scen. Takie inscenizacje powinny być poprzedzone pokazaniem dzieciom filmu dokumentalnego z komentarzem psychologa. Jego zadaniem byłoby uświadomienie dzieciom, na czym polegało bohaterstwo ludzi walczących np. za ojczyznę, ale jednocześnie podkreślenie tego, że to, co widziały, stanowi tylko i wyłącznie inscenizację.
Reasumując, albo nie powinno się angażować dzieci do rekonstrukcji w ogóle, albo – w przeciwnym razie – należy wziąć za to pełną odpowiedzialność, zadać sobie trud, aby uświadomić najmłodszym aspekt teatralności inscenizacji historycznych, a więc to, czego oni nie odczują, a co było udziałem ludzi, którzy żyli w innych czasach.
PAP: Krytyczne opinie dotyczące inscenizacji historycznych głoszą, że rekonstruktorzy za bardzo utożsamiają się z postaciami, które odgrywają. Czy widzi Pan w tym jakieś zagrożenia?
J.M.: Badania amerykańskiego psychologa prof. Philipa Zimbardo dowiodły, że utożsamiamy się z tymi, których rolę odtwarzamy, jesteśmy skłonni do naśladowania – to tkwi w naturze ludzkiej. Dlatego też w przypadku inscenizacji historycznych trzeba mieć bardzo wyczulone oko.
Problem powstaje wtedy, gdy ludzie utożsamiają się z postaciami historycznymi, które źle kojarzą się w Polsce, np. z okresem niewoli lub okupacji, także po zakończeniu rekonstrukcji. To jest aberracja. Należy takie zachowania wyperswadować. Jeżeli ktoś nie jest w stanie uświadomić sobie psychiki osoby, w której rolę się wciela, to nie może w sposób wyczerpujący odtworzyć faktów historycznych. Należy dokonywać selekcji podejmowanych tematów, aby nie wejść na złą ścieżkę, aby nie egzemplifikować agresji, która prowadzi np. do przejęcia sposobu bycia odgrywanych osób.
PAP: Czy da się ustalić profil osoby, która zajmuje się rekonstrukcją historyczną?
J.M.: To pytanie, które warto podjąć. Mogę obiecać, że jako wykładowca spróbuję taki temat postawić. Jestem głęboko przekonany, że warto tę problematykę przebadać naukowo. Warto o tym pomyśleć, gdyż żyjemy w czasach wielkiej popularności rekonstrukcji historycznych.
Rozmawiał Waldemar Kowalski (PAP)
wmk/ hes/
Opinie:
Marcin Wilkowski: "Rekonstrukcje historyczne i estetyzacja przeszłości"