Przy dobrej woli obu stron kwestię ekshumacji i upamiętnienia ofiar ludobójstwa na Wołyniu i w Galicji Wschodniej da się szybko załatwić. Dużo większym problemem jest postrzeganie tych wydarzeń przez oba narody – powiedział PAP dr hab. Jan Pisuliński.
Na środowej (15 stycznia) konferencji po spotkaniu z Wołodymyrem Zełenskim Donald Tusk poświęcił sporą część swojego przemówienia kwestii ludobójstwa na Wołyniu i w Galicji Wschodniej w czasie II wojny światowej. Wspomniał o potrzebie poszukiwania „wspólnej przestrzeni interesów”, a także zapowiedział konsekwentną pracę „na rzecz szybkiego, systemowego rozwiązania tego problemu”.
Dr hab. Jan Pisuliński z Instytutu Historii Uniwersytetu Rzeszowskiego wskazał w rozmowie z PAP, że wypowiedź premiera o wspólnej przestrzeni interesów, w kwestii zbrodni wołyńsko-galicyjskiej można rozumieć dwojako. „Po pierwsze, w kontekście reszty wypowiedzi premiera, wspólna przestrzeń to przekonanie, że sprawy historyczne nie powinny być wykorzystywane w bieżącej grze politycznej, jak mniemam, chodzi o to, by nie zablokowały ukraińskiej drogi do UE i NATO. Można to ująć jako rozbrojenie politycznej +miny+ na tej drodze.
Rozmówca PAP podkreślił, że – oprócz interpretacji politycznej – można to także odczytywać na płaszczyźnie historycznej: „może chodzić o konsensus, że nawet nie zgadzając się co do interpretacji tego, co wydarzyło się w stosunkach polsko-ukraińskich w okresie II wojny światowej, istnieje płaszczyzna co do której się zgadzamy, tj. obowiązek ekshumacji, identyfikacji i należytego pochówku ofiar” – tłumaczył Jan Pisuliński.
Czy możliwe jest szybkie i systemowe rozwiązanie problemu, który pozostaje nierozwiązany od ponad 80 lat? Zdaniem eksperta, jeśli przyjąć, że chodzi wyłącznie o sprawę ekshumacji, to przy dobrej woli obu stron, można ją szybko załatwić. Jednak poważniejszy problem tkwi gdzie indziej – w interpretacji tego, co się wówczas zdarzyło.
„Sprawa ta jest przedmiotem dyskursu od kilkudziesięciu już lat. Strona polska uważa zbrodnie na Wołyniu za zorganizowaną i systematycznie prowadzoną akcję nacjonalistów ukraińskich mającą cechy ludobójstwa, zaś po stronie ukraińskiej podają ostatnio sformułowania o +wojnie polsko-ukraińskiej+, wzajemnych atakach. Jest to więc spór o przyczyny i interpretację tego co się wówczas wydarzyło, po części również o liczbę ofiar” – podkreślił historyk.
W swojej wypowiedzi Zełenski nie wspomniał nic o rozwiązaniu drażliwych kwestii historycznych. Czy należy to odczytywać jako sygnał, że wyłącznie strona polska jest zdeterminowana, by załatwić je „szybko i systemowo”? W ocenie eksperta, z którym rozmawiała PAP, nie należy wysnuwać takiego wniosku, a przyczyn, dla których Zełenski pominął tę kwestię może być kilka.
„Mogło to wynikać z faktu, że moment wcześniej mówił o tym premier Tusk i prezydent, zgadzając się z jego słowami, nie miał nic więcej do dodania. Ale można też zauważyć, że obaj mówili o tym, na czym im najbardziej zależy. Prezydentowi kraju borykającego się z agresją rosyjską, przy trudnym położeniu na froncie, zależy w tym momencie na dalszej pomocy Polski i reszty Zachodu, na integracji z UE i NATO jako gwarancjami bezpieczeństwa i odbudowy kraju, szczególnie wobec niepewności co do polityki nowo obranego prezydenta USA. Postawa Polski jest szczególnie istotna w kontekście przewodzenia UE w tym półroczu, co daje możliwości kreowania agendy Unii” – wymienił Pisuliński i dodał, że być może Wołodymyr Zełenski, jako osoba urodzona we wschodniej części kraju, będąc świadom jak delikatna jest sprawa Wołynia, nie chciał popełnić faux pas. (PAP)
Grzegorz Rutke/FakeHunter
gru/ mhr/