Te ponad 12 ton rozbujać nie jest prosto. Ośmiu mężczyzn (przez wiele ostatnich lat czasem siedmiu i jedna kobieta) ustawia się przy linach z dwóch stron. Odpowiednio przeszkoleni systematycznie ciągną i puszczają liny. Aż wreszcie w Kraków płynie jeden z najbardziej charakterystycznych dźwięków – dźwięk dzwonu. I tak już od dokładnie 500 lat. 9 lipca 1521 r. w asyście króla Zygmunta Starego, dzwon noszący dziś imię władcy, zawisł na wieży na Wawelu. Polakom jego dźwięk kojarzy się z najważniejszymi wydarzeniami w historii.
Armaty, struna i woły
Powstaniu słynnego dzwonu towarzyszy zarówno zestaw faktów, jak i legend.
Król Zygmunt zlecił jego stworzenie wybitnemu ludwisarzowi Hansowi Behemowi w 1520 r. Rzemieślnik z Norymbergi pracował dla polskiego króla już od kilku lat – głównie odlewał armaty. Z tego zresztą słynął już wcześniej w Niemczech – swoje lufy sprzedawał do Bambergu czy Saksonii. Ale odlanie dzwonu to też nie była dla niego pierwszyzna – choć była to uboczna gałąź jego biznesu. Na swoim koncie miał dzwon do fary w Bayreuth.
Tak wielkie dzieło, jak stworzenie największego dzwonu, nie mogło się obyć bez legend. Najczęściej powtarzane są dwie – wg jednej został odlany z armat zdobytych na Mołdawianach podczas bitwy pod Obertynem lub na Moskwie w starciu pod Orszą, według drugiej swój piękny czysty dźwięk zawdzięcza złotej strunie, którą do stopu miał wrzucić wybitny lutnista i nadworny poeta Bekwark.
Tyle, że wielki tryumf Polaków nad Mołdawianami miał miejsce 10 lat po zawieszeniu dzwonu, pozostaje więc Orsza, ale też z dużym znakiem zapytania. Struna Bekwarka też odpada. Siedmiogrodzianin był nadwornym poetą i muzykiem Zygmunta – tyle, że nie Starego, a jego syna Augusta, gdy dzwon zawisł na Wawelu, siedmiogrodzki wirtuoz miał najwyżej 14 lat.
Pochodzenie metali jest więc nie do udowodnienia, ale skład stopu już tak. Dzwon został odlany z brązu, w którym 80 proc. stanowi miedź, a 20 % cyna.
Zawieszenie dzwonu musiało być ogromnym wydarzeniem w Krakowie. Ono też obrosło legendą o 100 wołach wyciągający ogromny ciężar na specjalnie nadbudowaną starą wieżę obronną Zamku Królewskiego. Rzeczywistość tym razem przerasta legendę – to musiało być arcydzieło techniki. Dzwon podjechał pod Wawel na rolkach. Do wciągnięcia użyto zaś wielokrążków z brązu i dwóch drewnianych, a także zestaw lin i dragów, oraz skrzyni z kamieniami, jako przeciwwagi. Operacja, w której uczestniczyło ponoć kilkudziesięciu chłopów trwała ledwie godzinę.
Komu bije dzwon
Różne są opinie na temat tego jak daleko słychać jest dźwięk dzwonu. Dużo zależy od pogody, pewnie sporo od czasów, w których bił. Zapewne w pierwszych wiekach po powstaniu słychać było go dalej – choćby ze względu na mniejszy miejski hałas. Według Encyklopedii Staropolskiej wydanej przez Zygmunta Glogera ok. 1900 roku: „Gdy zadzwonią w Zygmunta na Boże Narodzenie, to słychać aż do Wielkiejnocy”. Czyli ok. 30 km, bo w tej odległości znajduje się wieś Wielkanoc.
Pół wieku wcześniej „Przyjaciel ludu, czyli Tygodnik Potrzebnych i Pożytecznych wiadomości” biadał: „Żałować jednakże należy, że wieża, w której jest umieszczony szczupłością swoją, jako też nader małemi opatrzone oknami, tłumi dźwięczny i silny głos olbrzymiego dzwonu. Lecz w dawniejszych czasach, gdy wszystko ulegało zniszczeniom wojny, niepodobna było obszerniejsze wybijać okna, i bardziej odsłaniać je na nieprzyjacielskie wystrzały, każden albowiem z nich nosi niezatarte ślady od kul rozmaitego kalibru”.
„Dzwon najlepiej słychać w nocy i we mgle. Wtedy niesie najdalej. Najlepiej słychać na północ w stronę Plant. 14 km jest słyszalny” – mówi Wojciech Bochnak, były szef Bractwa dzwonników Wawelskich.
Dla kogo miał bić przynajmniej początkowo – to określić znacznie łatwiej. Dzwon wedle króla Zygmunta: „nie tylko Bogu Najwyższemu, ale także na chwałę domu Jagiellonów i Królestwa Polskiego miał dzwonić”.
Także inskrypcja wyryta po łacinie na dzwonie nie pozostawia wątpliwości. „Bogu Najlepszemu, Największemu i Dziewicy Bogurodzicy, świętym patronom swoim, znakomity Zygmunt, król Polski, ten dzwon godny wielkości umysłu i czynów swoich kazał sporządzić Roku Zbawienia 1520”. Gdyby i to nie wystarczyło, autor inskrypcji – poeta i dworzanin Zygmunta Starego Andrzej Krzycki napisał też dwu-wers: „Jeśli ci się, wędrowcze zdam zbyt wielkim dzwonem/ To czyż małością grzeszy coś z Zygmunta dzieł?”.
Warto dodać, że dzisiejszą nazwę „Zygmunt” otrzymał dopiero po latach. „Początkowo dzwon, dedykowany wielu świętym – patronom króla fundatora, określano mianem magna campana regia łac. wielki dzwon królewski). Później zaczęto go nazywać Zygmuntem, od imienia głównego świętego patrona króla, albo też dzwonem Zygmunta, mając na myśli fundatora, czyli króla Zygmunta I Starego" – tłumaczy ks. prałat Zdzisław Sochacki, proboszcz wawelskiej parafii. I do dziś zgodnie z intencjami autora – dzwon bije ku jego chwale.
Kiedy pękło mu serce
Aż trudno uwierzyć, że w obfitującej w dramatyczne, czy tragiczne losy historii Polski – dzwon Zygmunt miał aż tak spokojny żywot. Kraków zajmowali Szwedzi, Siedmiogrodzianie, Austriacy, były tu też wojska rosyjskie i sowieckie, a także Niemcy. Miasto było palone i rabowane. A najbardziej dramatycznym wydarzeniem w historii Zygmunta było... pęknięcie serca.
Pierwsze serce dzwonu wykuto z żelaza – ma 218,5 cm długości i waży 323 kg. Nim pierwszy raz pękło w 1862 r. wykonało – według szacunków – ponad 10 milionów uderzeń.
W XIX w. w sumie Zygmuntowi pękło serce w sumie 3 razy. Gdy w Boże Narodzenie roku 2000 pękło po raz czwarty, postanowiono je wymienić. Nowe zawieszono w 2001 r. i służy do dziś.
„Nowe serce jest cięższe od pierwszego o 60 kg. Pierwotne serce było gąbczaste, a to jest masywne. Nie zmieniło to dźwięku dzwonu, trochę zmieniło się wyważenie na końcach huśtawek, bo dzwon musi być idealnie poziomo zawieszony. Różnica nawet paru centymetrów sprawia, że bije w jedną stronę” – tłumaczy Bochnak.
Sam dzwon waży niemal 10 ton. Serce, jarzmo, łożyska i huśtawka z linami to kolejne prawie 2 tony. Wysokość dzwonu z koroną to 241 cm, średnica 242 cm. Z konstrukcją osiąga 4,5 m. W najcieńszym miejscu grubość ścian to 7 cm, w najgrubszym 29 cm. Odlewowi niewiele brakuje do ideału – z jednej strony jest o pół centymetra wyższy, a jego obwód to minimalnie spłaszczony okrąg.
Nie pytaj komu bije dzwon
Historia dzwonników jest równie długa, jak samego dzwonu. Jako pierwsi mieli pociągnąć za sznury chłopi z podkrakowskich Świątników. Ale już od 1525 r. król za pośrednictwem burgrabiego krakowskiego podpisał układ z cechem cieśli krakowskim. To oni mieli za wynagrodzenie w wysokości 1 grzywny srebra dzwonić „bez sprzeczki, wymówki i zaniedbania w święta opisane pod karą 12 groszy za każde zaniedbanie lub opóźnienie”. Umowa dokładnie precyzowała wszystkie święta, w czasie których Zygmunt miał dzwonić i obowiązywała aż do końca XVII w. Wówczas obowiązek dzwonienia przejęli katedralni świątnicy – osoby zajmujące się obsługą kościoła. Obecnie za sznury pociągają osoby należące do Bractwa Dzwonników Wawelskich. Tym samym „Zygmunt” pozostał jedynym w Europie dzwonem tej wielkości, który poruszany jest siłą ludzkich mięśni.
A tej siły trzeba niemało. By odpowiednio poruszyć sznury potrzeba od 8 do 12 osób – a przywilej dzwonienia ma ok. 30 osób. Do dziś, jak każe tradycja, dostają za to pieniądze – dziś to ok. 30 zł za dzwonienie. Wedle zwyczaju środki wydawane są natychmiast – w pobliskiej kawiarni.
Nie każdy może zostać dzwonnikiem. Sami członkowie żartują, że Zygmunt dzwoni dyrektorami – to krakowskiego NIK-u, Uniwersytetu Jagiellońskiego, różnych przedsiębiorstw. Są też archeolodzy, muzealnicy, historycy sztuki. Wśród nich do niedawna była jedna kobieta Barbara Szyper, historyk i taternik, która dzwoniła przez 20 lat.
Obsługa dzwonu wcale nie jest prosta, a na pewno nie lekka. Na każdego z 12 dzwonników przypada do rozbujania jedna tona. Bywa też niebezpieczna, choć historia o tym, jak w latach dwudziestych XX w. jeden z dzwonników, nie puścił liny i został wyrzucony przez okno na Planty to prawdopodobnie kolejna „zygmuntowska” legenda.
„To jest zajęcie dość niebezpieczne, obowiązują ścisłe reguły i zasady bezpieczeństwa. Nie ma czasu na błąd. Bo dzwon ma taką masę i siłę , że nie ma mowy by go zatrzymać, w momencie, gdyby któryś z dzwonników się zaplątał. Ja pamiętam jeden taki przypadek. Lina kolegę złapała za szyje. Całe szczęście, że koło niego stał jego ojciec stary dzwonnik i odwinął tę linę. Ale to był moment” – opowiada Bochnak.
Bochnak właściwie był skazany na bycie dzwonnikiem. Urodził się na ... Wawelu. Jego ojciec był dyrektorem wawelskiego muzeum i dzwonnikiem. Pierwszy raz sznura dotknął jako trzy latek.
„Od komendy dzwonimy, do zakończenia dzwonienia jest osiem minut. Wyjątkiem są dzwonienia procesyjne wtedy dzwoni się góra do 20 minut, ale to muszą być zmiennicy, nie da się wytrzymać tak długiego dzwonienia” –tłumaczy.
To praca w trudnych warunkach, przy ogromnym hałasie. Większości dzwonników to nie przeszkadza. „Są dzwonnicy, którzy używają zatyczek do uszu – są muzykami, prawdopodobnie chodzi o to, by narzędzia pracy nie nadwyrężyć” – mówi Bochnak.
Zygmunt tradycyjnie bije tylko od „wielkiego dzwonu” – w związku ze świętami kościelnymi, czy ważnymi wydarzeniami w historii kraju. Zdarzało się, że dzwonnicy odmówili dzwonienia – np. po śmierci Stalina. Do „Zygmunta” zostali wezwani żołnierze. „Wyszło wybitnie żałobnie, dzwon bił tylko w jedną stronę” – opowiada były szef dzwonników.
Zygmuncie słyszałem ciebie
Po Krakowie krąży legenda o młodzianie, który wraz z trzema kolegami wdrapał się na wieżę i rozbujał dzwon. Chłopcy zostali złapani na gorącym uczynku i zaprowadzenie aż przed biskupa. „Czemu to kochanku namówiłeś kolegów żeby dzwonili? – Bo chciałem żeby zadzwonił dla nas. – A czy wiesz, że na to trzeba być znakomitym mężem? – i tym pouczeniem sprawę zakończył”. Dzwon specjalnie dla Stanisława Wyspiańskiego, bo to on owym młodzianem, zadzwonił jeszcze raz – podczas pogrzebu artysty.
Wyspiański „Zygmunta” umieścił w dwóch swoich dramatach – „Weselu” i „Wyzwoleniu”. „O Zygmuncie, słyszałem ciebie/i natychmiast poznam, gdy usłyszę./Niech ino się twój głos zakolebie/i przenikliwy wżre się w ciszę” – napisał w tym drugim.
Dźwiękowi Zygmunta nie mógł się też podobno oprzeć Jan Matejko. Malarz, gdy tylko słyszał bicie miał wybiegać na Planty. Nie dziwi w tej sytuacji, że chwili wciągnięcia dzwonu na wieżę poświęcił obraz. Malarz umieścił na nim rodzinę królewską, ludwisarza Behema, lutnistę Bekwarka, a także wciągających dzwon robotników. Na obrazie nie omieszkał umieścić swojej rodziny – Bona ma rysy żony Teodory, August syna Jerzego, chłopiec z psami to drugi syn Tadeusz, królewna Izabela to córka Helena, dziewczynka w błękitnej sukience – druga córka Beata. Staruszka w futrze to teściowa malarza, a Stańczyk to sam Matejko.
Dzwon „Zygmunt” miano największego polskiego dzwonu dzierżył do 1999 r. Wtedy to masą i ciężarem przewyższył go dzwoń w Licheniu.
Łukasz Starowieyski
Źródło: Muzeum Historii Polski