Liczne profanacje kościołów powodują obawy o stan i przyszłość katolicyzmu we Francji, ale niektórzy mają nadzieję, że solidarność, jaka narodziła się po pożarze Notre Dame, pozwoli na renesans „najstarszej córki Kościoła”, jak nazywano ten kraj.
W noc tragicznego pożaru prezydent Republiki Francuskiej Emmanuel Macron, patrząc na płonącą katedrę, uściskał rektora Notre Dame Patricka Chauveta i arcybiskupa Paryża Michela Aupetita. Chwilę wcześniej w krótkim, improwizowanym przemówieniu powiedział, że szczególnie myśli o katolikach, których szczególnie dotyka to nieszczęście.
Były proboszcz paryskiej parafii Św. Jerzego Frederic Roder wyznał, że po tych słowach – a podobnie wypowiadali się inni politycy, społecznicy i artyści – promyk nadziei zaświtał w sercach francuskich katolików.
Na drugi dzień w przemówieniu do narodu prezydent o chrześcijanach już nie wspomniał. Arcybiskup Paryża stwierdził, że „odrobina współczucia dla katolickiej wspólnoty byłaby czymś sympatycznym”. „Katolik to nie jest brzydkie słowo” – przypomniał z goryczą kapłan, tłumacząc, że słowo pochodzi z greckiego i oznacza „powszechny”.
Pisząc o tym komentator internetowego Boulevard Voltaire zadawał retoryczne pytanie, „czy nie było to umyślne przeoczenie, po to, by nie drażnić wrażliwości innej religii, która od trzydziestu lat zmusza naszych władców do zapomnienia, że Francja była katolicka”.
Na krótko przed pożarem redaktor naczelna miesięcznika „Causeur” Elisabeth Levy pisała o „katolikach profanowanych we własnym kraju”. Publicystka nawiązuje do „1063 czynów antychrześcijańskich” w 2018 r. i 68 w styczniu tego roku. Nieprzyjazne lub nieprzyzwoite graffiti, zniszczenia i profanacje kościołów są lakonicznie odnotowywane przez prasę regionalną i niepodejmowane przez tytuły ogólnokrajowe.
Jako „gorszącą” określa Levy „ogromną troskę o katolików, gdy cierpią z powodu księży pedofilów, w połączeniu z obojętnością na profanowanie ich świątyń i cmentarzy”. W marcu, przed pożarem Notre Dame, ktoś podpalił wejście do paryskiego kościoła Saint Sulpice, co ledwie zauważono - przypominali nieliczni dziennikarze.
Wokół „afery Barbarina”, jak od nazwiska arcybiskupa Lyonu nazywa się proces związany z pedofilią w jego diecezji, powstał film, napisano tysiące artykułów – pisze szefowa „Causeura” i przypomina, że mniej było oznak zainteresowania katolikami, gdy protestowali przeciw „ślubom dla wszystkich” (ustawie zezwalającej na małżeństwa homoseksualne).
Dziennikarka podejrzewa, że ci, którzy „wczoraj oburzali się na wspomnienie chrześcijańskich korzeni Francji, dziś przytulają do piersi nieszczęśliwego katolika, tylko dlatego, że jego nieszczęście spowodowane zostało przez innych katolików”.
Socjolog Jerome Fourquet z instytutu badania opinii IFOP w niedawno wydanej książce „L’Archipel Francais” (archipelag francuski) tłumaczy takie nastawienie do katolików zderzeniem walczącego laicyzmu z niewygasłym przekonaniem o potędze Kościoła we Francji.
Coraz więcej jest „poczynań antychrześcijańskich” również dlatego, że padły wszystkich niegdyś obowiązujące zakazy – twierdzi socjolog i dodaje, że nigdy nie brakowało młodych łobuzów, którzy wyprawiali głupoty na cmentarzach. Problem w tym, że znikły siły, które się temu przeciwstawiały.
„Katolicy cierpią podwójną karę” – pisze Fourquet. „Obecnie stali się mniejszością, ale mają mniejszą ochronę niż inne wyznania”. Statystyki wskazują, że tylko niewiele więcej niż połowa Francuzów uważa się za katolików, a mniej niż 5 proc. chodzi do kościoła przynajmniej raz w miesiącu.
Autor „Archipelagu…” zwraca uwagę na symptomy upadku wartości chrześcijańskich: „Zawiera się bardzo mało ślubów kościelnych, ale narodziny dzieci poza małżeństwem stały się normą większościową. Choć Kościół je potępia, prawo do aborcji, tak samo jak małżeństwa homoseksualne są przychylnie przyjmowane przez większość społeczeństwa. To wszystko świadczy o tym, że popękane są już chrześcijańskie fundamenty społeczeństwa”.
Wielu francuskich myślicieli, publicystów i polityków, patrząc na to, co deputowana europejska i była minister Nadine Morano nazwała „triumfalnym marszem islamu”, podziela pesymizm Jerome’a Fourqueta. Niektórzy przecież przypominają, co pisał gen. Charles De Gaulle o tym, jak 26 sierpnia 1944 r. uczestniczył w Notre Dame w mszy celebrowanej nazajutrz po wyzwoleniu Paryża spod niemieckiej okupacji: „W tym momencie zdarzył się jeden z tych cudów narodowej tożsamości, jeden z gestów Francji, jakimi czasem, poprzez wieki, zdarzało się rozświecić naszą Historię”.
I czuć u niektórych wiarę, że łuna nad Notre Dame może stać się iluminacją narodowej duszy Francji i że znów będzie ona prawowicie zwać się „najstarszą córką Kościoła”.
Z Paryża Ludwik Lewin (PAP)
llew/ ndz/