Wszyscy uważali, że to jakiś absurd, by na podlaskiej plebanii znajdował się obraz El Greca; gdy PAP opublikował o tym depeszę, uznano, że to żart, bo ukazała się przed 1 kwietnia - powiedziała PAP dr Izabella Galicka, odkrywczyni „Ekstazy św. Franciszka” w Kosowie Lackim.
Polska Agencja Prasowa: W październiku 1964 r. - pani i Hanna Sygietyńska - przeprowadzałyście w parafii w Kosowie Lackim inwentaryzację zabytków dla Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk na potrzeby "Katalogu Zabytków Sztuki". I wtedy na plebanii dostrzegły panie "pociemniały obraz", który okazał się dziełem El Greca?
Izabella Galicka: Tak było. A dalej odkryciem "Ekstazy św. Franciszka" to już rządził przypadek, bo gdyby nie on - nie trafiłybyśmy wzrokiem na ścianę poprzez uchylone drzwi do pokoju plebana. Nagle zobaczyłyśmy, że wisi w nim stary obraz. Nasze pierwsze pytanie dotyczyło tego, czy należy on do księdza Stępnia czy do parafii, bowiem nie inwentaryzowałyśmy zbiorów prywatnych. Ksiądz odpowiedział, że to jest własność parafialna i że jego poprzednik ksiądz Wiktor Kamieński wydobył go z dzwonnicy, gdzie umieszczony był razem z różnymi uszkodzonymi przedmiotami, które nie nadawały się już do liturgicznego użycia w kościele. On tam był ze starymi ornatami, połamanymi feretronami, uszkodzonymi rzeźbami - rzeczami, które miały być spalone. Ksiądz pomyślał jednak, że nie pali się św. Franciszka - w związku z tym wyciągnął go z dzwonnicy, znalazł ramy na plebanii i powiesił na ścianie, gdzie wisiał przez lata.
PAP: Obraz El Greca był podobno lekko uszkodzony?
I. G.: Miał dziurę w lewym górnym rogu i chyba właśnie dlatego trafił do tej dzwonnicy. Przede wszystkim był bardzo brudny, a całe jego partie były przemalowane, zwłaszcza nieba. Te jego charakterystyczne chmury, które teraz tak pięknie na obrazie wyglądają, były ledwo czytelne. Trzeba było wtedy mieć troszeczkę "rentgena w oku", by dostrzec i wyobrazić sobie, co znajduje się pod tymi brudami i warstwami przemalowań. Ale ten obraz tak nas zauroczył, że postanowiłyśmy popracować nad nim.
Podczas tej wizyty w Kosowie Lackim był z nami fotograf z IS PAN Witalis Wolny, który zrobił zdjęcia. Potem jeździłyśmy do Kosowa Lackiego jeszcze z osiem razy do tego obrazu. Na szczęście nasz profesor Michał Walicki, który był wicedyrektorem Instytutu Sztuki, dał nam wolną rękę i przydzielił fotografa Jerzego Langdę, który zrobił makro zdjęcia tego obrazu. Na nich widoczne były pociągnięcia pędzla na tych nieprzemalowanych partiach płótna. My to wszystko wysłałyśmy do Hiszpanii do prof. Jose Gudiola, który akurat w tym czasie napisał artykuł do prestiżowego "The Art Bulletin" pt. "Seria franciszkańska El Greca". Opisał w nim wszystkie przedstawienia św. Franciszka namalowane przez mistrza z Toledo, jego warsztat i jego naśladowców. Podzielił je na różne warianty w zależności od pozycji, jak medytacja, ekstaza lub stygmatyzacja, i przedstawienia - samotnego św. Franciszka lub z bratem Leonem.
PAP: Panie badały obraz i kompletowały dokumentację blisko dwa lata.
I. G.: Powiedzmy, że półtora roku. To zabawne, bo zachował się mój notatnik z tego okresu. I niedawno wróciłyśmy do tych zapisków z Katarzyną Kowalską, autorką właśnie opublikowanej książki "Polski El Greco". Wszystko przewertowałyśmy, oddałam jej wszelkie materiały, jakie miałam.
Badania doprowadziły nas - mnie i Hannę Sygietyńską - do napisania artykułu o tym obrazie do "Biuletynu Historii Sztuki". To był efekt pracy nad tym płótnem oraz naszych wyjazdów do Bukaresztu, Budapesztu, Drezna - tam, gdzie mogłyśmy zobaczyć autentyczne obrazy El Greca i przeprowadzać analizy formalno-porównawcze.
PAP: Ten artykuł ukazał się w "Biuletynie Historii Sztuki" w marcu 1967 r. i nie wzbudził sensacji. Odzew historyków sztuki był znikomy.
I. G.: Radość nie wybuchła. Wszyscy raczej uważali, że to niemożliwe - jakiś absurd, by gdzieś na podlaskiej plebanii znajdował się obraz tego mistrza - Greka z pochodzenia, ale hiszpańskiego malarza z wyboru. To zdawało się jakimś wymysłem.
Przyznam, że cierpiałyśmy z tego powodu. Na dodatek, sprawa ujrzała światło dzienne tylko dlatego, że jeden z łódzkich dziennikarzy PAP nie miał tematu i udał się do biblioteki. Zajmował się kulturą i zobaczył numer "BHS" otwarty akurat na naszym artykule. Przeczytał i pomyślał, że to jest bomba i że to news. Napisał depeszę i nadał ją, ale ponieważ to było w przeddzień 1 kwietnia - wszystkie redakcje potraktowały to jako żart primaaprilisowy. Tylko "Trybuna Ludu", "Słowo Powszechne" i - nie wiadomo czemu - "Dziennik Bałtycki" poważnie potraktowały tę informację i posłały swoich dziennikarzy i fotoreporterów do Kosowa Lackiego. Wtedy się zaczęło... Rzeczywiście, przez miesiąc cała Polska o tym mówiła, wszystkie media podchwyciły ten temat. Na plebanię przyjeżdżały samochody z całej Polski, tworzyły się kolejki odwiedzających ten obraz. Zdarzały się nawet stłuczki na tej wąskiej drodze do Kosowa Lackiego.
To zainteresowanie obrazem szło jednocześnie w parze z kpinami z nas. Profesor Stanisław Lorentz, dyrektor Muzeum Narodowego, w pierwszej chwili mówił dziennikarzom, że jest zainteresowany tylko musi tam posłać swoich specjalistów. Kiedy pojechali do Kosowa Lackiego orzekli, że trzeba wprawdzie dać do konserwacji ten obraz, ale uważali, iż jest źle namalowana ręka, głowa... Wszystkiemu temu dał świetnie wyraz Ludwik Jerzy Kern w swojej "Balladzie dziadkowej o odkryciu obrazu" W "Przekroju", gdzie pisał, że "zjechały się głowy uczone / i wygłaszały swe opinie cenne / każden odmienne".
A myśmy zostały "Elgreczynkami", dwiema młodymi paniami. Napisałyśmy do Kerna, który tak pięknie opisał tę sprawę - wzięłyśmy fotografię obrazu i z tyłu napisałyśmy: "Drogi Ludwiku oraz Jerzy Kernie! Za to, że pan sprawę przedstawił tak wiernie - pozostajemy wdzięczne niesłychanie. Z pozdrowieniami, dwie młodziutkie panie". Cała Polska już się śmiała. Eryk Lipiński poświęcił nam "Szpilki". Ryszard Marek Groński też napisał wierszyk. Każdy chętnie łatkę nam przypinał - a my tylko patrzyłyśmy na fotografię obrazu, która wisiała w naszym pokoju w Instytucie Sztuki na drzwiach szafy i mówiłyśmy: "Powiedz, powiedz im św. Franciszku, że to naprawdę Ciebie tu namalował El Greco".
PAP: W 1974 r. rozpoczyna się konserwacja tego obrazu?
I. G.: Tak, Franciszek decyduje się dać znać o sobie. Z pomocą biskupa Mazura obraz trafia do konserwacji w pracowni prof. Bohdana Marconiego. My się o tym dowiadujemy i wrażenia są piorunujące. W 1974 r. ówczesny minister kultury Józef Tejchma powołuje specjalną komisję do stwierdzenia autentyzmu obrazu. Biorą w niej udział m.in. prof. Jan Białostocki, prof. Juliusz Starzyński, przedstawiciele strony kościelnej i my dwie. I po potwierdzeniu autorstwa El Greca - obraz zostaje zapakowany do samochodu i ta samą drogą, którą go przywieziono, zostaje odwieziony do Siedlec. I znika na trzydzieści lat.
My mamy tylko jeszcze raz z nim kontakt w 1974 r., gdy przyjechałyśmy razem z konserwatorkami, aby ustalić, w jakim jest stanie i czy dobrze jest przechowywany. Konserwatorki udzieliły informacji, jak go przechowywać, w jakiej temperaturze, w jakiej wilgotności. Nie dociekałyśmy, gdzie będzie składowany.
Zbieg okoliczności sprawił, że tego dnia, gdy przyjechałyśmy, nadszedł list do księdza biskupa. Podszedł do nas młody ksiądz z informacją, że to raczej do nas jest pismo i żebyśmy je przeczytały. Oczywiście, nie zabrałyśmy listu biskupowi, ale w nim pojawiła się najbardziej prawdopodobna wersja tego, jak się obraz el Greca dostał do Kosowa Lackiego. Napisał o tym ksiądz kanonik Szepietowski ze Szczebrzeszyna. Wyjaśnił, że był kuzynem późniejszego, w latach 30. XX w. proboszcza w Kosowie Lackim. W 1928 r. nabył dla niego obraz w antykwariacie pana Ryka na ul. Brackiej 8 w Warszawie i mu go ofiarował. Tak więc ten El Greco był własnością osobistą proboszcza. Później myśmy to wszystko sprawdziły i te informacje się potwierdziły.
PAP: W 2004 r. obraz "Ekstaza św. Franciszka" po raz pierwszy zostaje upubliczniony na wystawie w Muzeum Diecezjalnym w Siedlcach. Podobno zaniepokoiła wówczas panią jego kolorystyka? Był za jasny.
I. G.: Może nie tyle jasny, co złotawy, ciepły. Pamiętałam, że po konserwacji on miał tonację zimną, srebrzysto-błękitną.
Tu znów nastąpił niezwykły zbieg okoliczności, bo myśmy przyjechały z Warszawy do Siedlec w tym samym momencie, co obraz El Greca. Spotkaliśmy się w drzwiach muzeum. Byłyśmy przy rozpakowywaniu go i w związku z tym mogłyśmy stwierdzić inną kolorystykę. Ciepłą, złotawo-oliwkową. Okazało się, że tak pożółkły werniksy przez te trzydzieści lat. Wówczas jeszcze nie znano tak dobrych werniksów, jakimi operują teraz konserwatorzy. W latach 70. XX w. te werniksy były po prostu kiepskie; one z biegiem czasu żółkły.
Dopiero konserwacja w Krakowie dwa lata temu spowodowała, że zdjęto te stare werniksy i położono nowe. W tej chwili obraz El Greca znowu zalśni swoim pięknem, swoją niebywałą kolorystyką.
PAP: Niedawno w Muzeum Diecezjalnym w Siedlcach otwarto wystawę "Ars Sacra El Greco", na której zaprezentowano siedem obrazów mistrza z Toledo. Sześć z nich przyjechało na ekspozycję z Hiszpanii i Austrii, a obok nich wystawiono ten jeden, jedyny z polskich zbiorów, który zawdzięczamy pani odkryciu.
I. G.: Brałam udział w wernisażu i był to bardzo wzruszający dzień. Co ciekawe, nasz "Franciszek" jest tam zestawiony z drugim, prawie identycznym przedstawieniem "Ekstazy św. Franciszka", które przechowywano w muzeum w Detroit, a następnie sprzedano jednemu z prywatnych kolekcjonerów. Obecnie ten obraz znajduje się w zbiorach prywatnych w Wiedniu.
Rozmawiał Grzegorz Janikowski (PAP)
gj/ pat/