Lwów jest najbliższym memu sercu miastem. Im jestem starszy, tym częściej chcę tam powracać, pamięci. Na szczęście widzę, że Lwów lwowski odżywa – mówi w rozmowie z PAP reżyser Janusz Majewski, gość specjalny trwającego we Lwowie 2. Przeglądu Najnowszych Filmów Polskich.
Filmowiec, twórca m.in. „C.K. Dezerterów”, „Królowej Bony” i „Małej matury 1947”, a także zdobywca Polskiej Nagrody Filmowej Orzeł za osiągnięcia życia, jest gościem specjalnym festiwalu, podczas którego odbyła się ukraińska premiera dokumentu „Sen jest życiem” – wyreżyserowanego przez Stefana Szlachtycza filmu o Majewskim.
PAP: Czuje się pan lwowianinem czy warszawiakiem?
Janusz Majewski: We Lwowie się urodziłem, spędziłem dzieciństwo. Na stałe wyjechałem z rodzicami w 1944 roku. Zamieszkaliśmy w Krakowie, gdzie rozpocząłem naukę w gimnazjum i liceum. Później studiowałem na Politechnice Krakowskiej, a następnie w łódzkiej szkole filmowej. A potem przyszła Warszawa. Przez ostatnie lata mieszkałem z żoną na wsi, na Mazurach. Dwa lata temu żona zachorowała i zmarła, wtedy wróciłem do Warszawy. Bez żony mieszkanie na Mazurach straciło sens. Choć spędziłem w stolicy całe lata, to nie czuję się warszawiakiem.
Muszę powiedzieć, że im jestem starszy, tym bardziej tęsknię za Lwowem i tym częściej chcę tu powracać. Nasiąknąłem tym miastem i z wiekiem coraz bardziej sobie to uświadamiam, i jestem coraz bardziej dumny ze swoich korzeni.
Janusz Majewski: Lwów nie jest taki jak przed wojną, ale i ja jestem inny. Na szczęście miasto przezwyciężyło socjalistyczną smutę. Widzę, że Lwów lwowski odżywa. Cieszy mnie to. Miasto tętni życiem. Wieczorami na ulicach widać ludzi. Kiedy Lwów zaczyna się bawić, to Warszawa zasypia.
PAP: Nie myślał pan, aby teraz na stałe wrócić do Lwowa?
Janusz Majewski: Kiedy tu jestem (Lwów-PAP), to widzę, że Lwów nie jest już tym samym Lwowem, co kiedyś. Bardzo się zmienił. Nie jest to miasto mojego dzieciństwa. A w mojej pamięci wciąż żywe są obrazy właśnie z lat najmłodszych. To za tamtym Lwowem tęsknię. Kiedy tu jestem, wspomnienia jeszcze żywiej powracają.
Lwów nie jest taki jak przed wojną, ale i ja jestem inny. Na szczęście miasto przezwyciężyło socjalistyczną smutę. Widzę, że Lwów lwowski odżywa. Cieszy mnie to. Miasto tętni życiem. Wieczorami na ulicach widać ludzi. Kiedy Lwów zaczyna się bawić, to Warszawa zasypia.
PAP: Za taką radością i beztroską pan tęskni?
Janusz Majewski: Za pięknym i beztroskim życiem dziecka. Takie życie tu wiodłem. Tutaj w 1938 roku po raz pierwszy zobaczyłem film, który mnie oczarował, zachwycił, i prawdopodobnie dzięki niemu zainteresowałem się kinem. Była to disneyowska „Królewna Śnieżka”. Potem wiele razy prosiłem mamę, byśmy poszli na film jeszcze raz, ale wkrótce wybuchła wojna. Do kina chodzili Niemcy i mówiło się, że „tylko świnie siedzą w kinie”. Wobec tego postanowiliśmy z kuzynem skonstruować kino domowe. Mieliśmy wtedy ok. 10, 11 lat. Z pudełek po butach i starych soczewek od latarki zrobiliśmy prymitywny projektor i wyświetlaliśmy „Przygody Koziołka Matołka”.
Potem dziadka wysłano do obozu Mauthausen, z którego już nie wrócił. Zaprzyjaźniony Niemiec ostrzegł ojca, że grozi nam areszt. Mieliśmy 15 minut, aby w cztery walizki spakować cały dobytek i opuścić Lwów. Nie wiem po co moja mama wzięła wtedy moździerz. Ja zabrałem mój prymitywny projektor. Uciekaliśmy na wieś niedaleko Jarosławia. Tamtejszy proboszcz, stryj mamy, pomógł nam tam znaleźć schronienie. I tak się uratowaliśmy. Uciekaliśmy ze Lwowa 20 kwietnia 1944 roku – w dzień urodzin Hitlera. Całe miasto było udekorowane swastykami. Mnie interesowało tylko czy dostanę serię nowych znaczków z Hitlerem – takie są marzenia małego chłopca.
Często myślę, że lata w Polsce powojennej były wstrętne. Nie znosiłem tej socjalistycznej szarości. Nie chciałem też mieszać się w politykę – rzecz dla mnie bezwartościową. Próbowałem więc uciec, szukałem azylu.
PAP: Znalazł go pan w kinie i poza Lwowem.
Janusz Majewski: Nie uciekałem od Lwowa. Pamięć o Galicji jest w każdym moim filmie – przejawia się mniej lub bardziej np. poprzez miejsca akcji, przedstawione wydarzenia i wątki, poruszane problemy. Potwierdza to prawdziwość powiedzenia, że „czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”. Stąd Galicja w filmach, stąd powroty do Lwowa. Stanisław Lem, Zbigniew Herbert, mieli dłuższe przerwy w „niebyciu” we Lwowie niż ja.
A film? Nie chciałem nigdy fotografować rzeczywistości, zwłaszcza tej szarej, komunistycznej. Na fotografię można tylko patrzeć. Chciałem tworzyć opowieści, które można przeżywać za pomocą dźwięku, słowa, obrazu. Chciałem, aby dzięki filmowym bohaterom ludzie ocalali, zabijali, kochali. W czasach komunistycznych kino było ucieczką – tak dla publiczności, jak i dla jego twórców.
PAP: Jakie są pana ulubione miejsca we Lwowie?
Janusz Majewski: Są takie miejsca, niestety coraz ciężej mi tam dotrzeć, nogi trochę szwankują. Niektóre z tych sentymentalnych zaułków zniknęły albo wyglądają inaczej niż kilkadziesiąt lat temu. Na przykład nie istnieje już magiczne miejsce Pasaż Mikolascha - został zbombardowany i go nie odbudowano.
Ulica Pochyła, Kadecka (obecnie Hwardyjśka – PAP), Park Stryjski – to tereny mojego dzieciństwa. Ulica 29 listopada – przy niej mieszkaliśmy wcześniej. Naprzeciw Politechniki Lwowskiej mieszkała moja ciotka i kuzyn, z którym często się bawiłem. Szkoła powszechna im. Marii Magdaleny – w niej się uczyłem i ona pozostała polska. Wzruszyłem się, gdy ją niedawno ponownie zobaczyłem i kiedy dyrektorka oprowadziła mnie po niej.
Pamięć o Galicji jest w każdym moim filmie – przejawia się mniej lub bardziej np. poprzez miejsca akcji, przedstawione wydarzenia i wątki, poruszane problemy. Potwierdza to prawdziwość powiedzenia, że „czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”. Stąd Galicja w filmach, stąd powroty do Lwowa. Stanisław Lem, Zbigniew Herbert, mieli dłuższe przerwy w „niebyciu” we Lwowie niż ja.
PAP: Co pan myśli o filmie „Sen jest życiem”, który jest pana filmem biograficznym i do którego wiele zdjęć powstało na Ukrainie?
Janusz Majewski: Czuję się zażenowany występując w nim. Swobodnie czuję się po drugiej stronie, jako reżyser, czyli za kamerą - za nią spędziłem ponad 50 lat.
PAP: „Mała matura 1947” – to ostatni film, jaki pan nakręcił i to na podstawie swojej książki pod tym samym tytułem. Czego możemy się spodziewać w najbliższym czasie?
Janusz Majewski: Stefan Szlachtycz pracuje teraz nad filmem „Lwów Ludwika M”. Będzie to opowieść o „moim” Lwowie, o tych wspomnianych miejscach, o mojej pamięci o nich. Zdjęcia zostały zrealizowane przy okazji kręcenia tu (we Lwowie - PAP) filmu „Sen jest życiem”. Lwowska premiera powinna się odbyć również tu, za rok, przy takiej okazji jak ta, bo mam nadzieję, że przeglądy polskich filmów na stałe wejdą do lwowskiego kalendarza kulturalnego.
Rozmawiała Beata Kołodziej (PAP)
Janusz Majewski urodził się w 1931 we Lwowie. Jest reżyserem filmowym i teatralnym, dramatopisarzem. Jest rektorem Warszawskiej Szkoły Filmowej oraz prezesem honorowym Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Do jego najbardziej znanych filmów należą m.in. „Zazdrość i medycyna”, „Zaklęte rewiry”, „Lekcja martwego języka”, „Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię”, „Lokis. Rękopis profesora Wittembacha”, „C.K. Dezerterzy”, „Złoto dezerterów”, „Królowa Bona”, „Mała matura 1947”.
bko/ abe/