Lelewel miał świadomość tego, że dzieła poświęcone historii nie mogą obejść się bez map czy innej formy przekazu wizualnego. Nie stać go było na zamawianie ilustracji u grafików, dlatego zajął się rytownictwem, aby własnoręcznie ilustrować swe publikacje naukowe. Z latami praktyki rytowniczej zyskał znakomitą biegłość warsztatową w szlachetnych technikach graficznych, którymi się posługiwał – przede wszystkim w akwaforcie oraz miedziorycie – mówi Janina Wilkosz, kuratorka wystawy „Lelewel. Rytownik polski”, którą możemy oglądać do 2 października w Galerii Sztuki Polskiej XIX w. w Sukiennicach, oddziale Muzeum Narodowego w Krakowie.
Magda Huzarska-Szumiec: Joachima Lelewela znamy jako wybitnego historyka, polityka z czasów Powstania Listopadowego. O tym, że był także rytownikiem, wie niewiele osób. Dlaczego?
Janina Wilkosz: Nawet ja byłam zaskoczona tym, że tak bogaty dorobek graficzny zachował się po Lelewelu. Niewiele osób o tym wiedziało, bowiem od 1897 r. matryce rycin skrywały magazyny Muzeum Narodowego w Krakowie. Przekazała je instytucji 36 lat po śmierci stryja bratanica Joachima, córka Prota Lelewela, Wiesława Jadwiga z Lelewelów, po mężu Russocka. Ówczesny dyrektor muzeum nie docenił ich wartości artystycznej i umieszczono je w magazynach. Były przechowywane w nie zawsze w korzystnych warunkach, stan zachowania miedzianych blach wskazywał, że prawdopodobnie uległy mocnemu zawilgoceniu. Dzisiaj po raz pierwszy po 125 latach, po kilkuletnim projekcie konserwatorskim, dzięki któremu udało się kolekcji przywrócić walory ekspozycyjne, trafiają do publiczności.
Magda Huzarska-Szumiec: Czy Lelewel uczył się gdzieś sztuki rytowniczej?
Janina Wilkosz: Nie, zajmował się nią po amatorsku, zwłaszcza jego wczesne prace nie sięgają wysokiego poziomu artystycznego. W czasie swoich studiów wileńskich w latach 1804 -1808 uczył się rysunku malarskiego u prof. Jana Rustema i rysunku technicznego u prof. Michała Kado. Pewnie też korzystał z porad grafika Izydora Weissa, który prowadził na Uniwersytecie kurs sztycharstwa, bo już wtedy myślał o wydaniu swoich pierwszych książek. A miał świadomość tego, że dzieła poświęcone historii nie mogą obejść się bez map czy innej formy przekazu wizualnego. Zajął się więc rytownictwem, aby własnoręcznie ilustrować swe publikacje naukowe. Z latami praktyki rytowniczej zyskał znakomitą biegłość warsztatową w szlachetnych technikach graficznych, którymi się posługiwał - przede wszystkim w akwaforcie oraz miedziorycie.
Magda Huzarska-Szumiec: Dlaczego robił to samodzielnie, nie mając właściwie żadnego do tego przygotowania? Mógł przecież zlecić komuś wykonanie rysunków.
Janina Wilkosz: Nie miał takich możliwości finansowych. Usługi graficzne były wówczas dosyć drogie, a zamożna wcześniej rodzina Lelewelów po upadku Rzeczypospolitej straciła majątek. Ojciec Joachima, Karol Lelewel, wcześniej skarbnik Komisji Edukacji Narodowej, zrezygnował ze służby u zaborcy. Dlatego Joachima nie było stać na grafików. Dodajmy, że pierwsze prace wydawał na koszt własny, ponieważ żaden wydawca nastawiony na zysk ze sprzedaży nie chciał podjąć się współpracy z zadziornym, młodym historykiem, skonfliktowanym z ówczesnym warszawskim środowiskiem naukowym, który przeciwstawiał się teoriom uznanych historyków, m.in. Adama Naruszewicza. To był powód, dla którego pierwsze prace Lelewela były bardzo skromnie ilustrowane.
Magda Huzarska-Szumiec: Czy zachowała się cała spuścizna rytownicza Lelewela?
Janina Wilkosz: Nie. Oszacowałam jego dorobek na około 270 płyt graficznych, z czego w zbiorach Muzeum Narodowego w Krakowie zachowało się 232 matryce, a w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie trzy. To i tak dużo, biorąc pod uwagę wędrowny tryb życia Lelewela. Ponieważ wykonanie ich zmuszało go do ogromnego wysiłku finansowego, a także fizycznego, dlatego przez całe życie skrupulatnie je gromadził. Kiedy publikacja książki wiązała się z warunkiem wydawcy przejęcia własności płyt do ilustracji, Lelewel rezygnował z takiej współpracy. Matryce były dla niego szczególnie ważne w czasie emigracji, ponieważ liczył, że wyda swoje dzieła nie tylko w języku francuskim, ale również - po odzyskaniu niepodległości - zostaną one wydane dla rodaków w języku polskim.
Magda Huzarska-Szumiec: Matryce oraz powstałe z nich ilustracje do książek pokazujecie w otoczeniu obrazów. Co to są za dzieła?
Janina Wilkosz: Dzięki nim przypominamy sylwetkę historyka. Pokazujemy wizerunki osób szczególnie mu bliskich - rodziny i przyjaciół, profesorów, postaci ze sfery nauki i polityki. Warto zwrócić tu uwagę na wykonany przez samego Lelewela portret Adama Mickiewicza, który był jego uczniem na Uniwersytecie Wileńskim. To jeden z niewielu rysunków, który nie służył do celów naukowych. Przypominamy także miejsca, z którymi Lelewel był związany - m.in. Warszawę, Krzemieniec, szczególnie bliskie jego sercu Wilno czy Brukselę, w której upłynęło mu 28 ostatnich lat życia.
Magda Huzarska-Szumiec: A czy portrety samego Lelewela znajdują się na wystawie?
Janina Wilkosz: Zachowało się ich niewiele, ponieważ bardzo nie lubił pozować. Artyści, którzy chcieli go uwiecznić, mogli to robić wyłącznie z ukrycia, w sekrecie, np. gdy był zajęty w pracowni. W ten sposób został sportretowany w Belgii w 1843 r. Obraz Josepha Liesa powstał na zlecenie przyjaciółki Lelewela, zamożnej brukselskiej kupcowej Rozalii Doyen-Drouart. Była ona jedną z nielicznych osób, od których zdecydował się przyjąć wsparcie w postaci chleba czy odzieży. Po Powstaniu Listopadowym, będąc na emigracji, żył w ubóstwie, odrzucając wsparcie rządowe, a także osób zaprzyjaźnionych czy rodziny. Pani Rozalia była na tyle „natrętną” przyjaciółką, że udało się jej nakłonić go nawet do przyjęcia zegarka, kiedy ktoś skradł Joachimowi stary, który służył mu przez blisko 50 lat.
Magda Huzarska-Szumiec: Jak ten obraz trafił na krakowską wystawę?
Janina Wilkosz: To bardzo ciekawa historia. W 1854 roku, w chwili swojej śmierci, pani Rozalia uczyniła zapis testamentowy, przeznaczając 30 tys. franków na ufundowanie sierocińca w maleńkiej belgijskiej miejscowości Sart-Dames-Avelines. Postawiła jednak warunek, by gmina ta wypłacała jej podopiecznemu, Joachimowi Lelewelowi dożywotnią rentę. Na to on się już nie zgodził i postanowił przekazać pieniądze na rzecz sierot. W związku z tym jego portret został zawieszony w budynku sierocińca, obok wizerunku fundatorki. W momencie, kiedy mieliśmy już zamknięty scenariusz wystawy, przypomniałam sobie o znanym mi z literatury wizerunku i zaciekawiło mnie, czy on się tam jeszcze znajduje. Skontaktowałam się z obecnymi władzami wioski i okazało się, że portret Lelewela jest eksponowany w ratuszu gminy w miejscowości Villers-La-Ville, gdzie dziś władze mają siedzibę. Poprosiliśmy o wypożyczenie go i w ten sposób po raz pierwszy pokazujemy dzieło w Polsce.
Magda Huzarska-Szumiec: A co robi na tej wystawie drewniana kołyska?
Janina Wilkosz: Staraliśmy się przybliżyć postać Lelewela także za pomocą należących do niego przedmiotów. Jedną z pozostałych po nim pamiątek jest właśnie kołyska, która należała do rodziny historyka. Jego brat Prot we wspomnieniach opisał, jak to Joachim był w niej kołysany. Mamy tu też inne drobiazgi, na przykład czapkę, która na pewno do niego należała. Nosił ją przez wiele lat i nie chciał się z nią rozstać do ostatnich swoich dni. Prezentujemy kałamarz, który był przechowany przez rodzinę. Zachował się także piórnik z przyrządami do wykreślania map i farby, które użyczyła nam Biblioteka Uniwersytecka w Wilnie. Zamykamy wystawę maską pośmiertną i puklem włosów obciętych Lelewelowi w momencie śmierci.
Magda Huzarska-Szumiec: Z jakim wyobrażeniem o Joachimie Lelewelu wyjdą z wystawy zwiedzający ją ludzie?
Janina Wilkosz: Z obrazem człowieka renesansu, postaci bardzo wszechstronnej. Myślę, że stanie się tak dzięki temu, iż staraliśmy się na tej małej przestrzeni zasygnalizować każdy etap życia tego wielkiego Polaka, poczynając od dzieciństwa, kiedy zaczął interesować się dziejami narodowymi, przez późniejszą jego pracę naukową, dwie profesury na Uniwersytecie Wileńskim, profesurę na Uniwersytecie Warszawskim, zaangażowaniem w Powstanie Listopadowe i okres emigracyjny. To życiorys, na podstawie którego można stworzyć jeszcze niejedną wystawę.
Rozmawiała Magda Huzarska-Szumiec