7 stycznia wybitny malarz skończyłby sto lat. Z tej okazji Sejm Rzeczypospolitej Polskiej ustanowił rok 2023 Rokiem Jerzego Nowosielskiego. Rozmowa z dr Krystyną Czerni, krytykiem i historykiem sztuki, autorką książki „Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego”.
MHP: Rok 2023 został ogłoszony Rokiem Jerzego Nowosielskiego. Myśli pani, że gdyby malarz żył, byłyby z tego faktu zadowolony?
Krystyna Czerni: Wydaje mi się, że trochę by się z tego śmiał. Trochę, bo był człowiekiem grzecznym i uprzejmym - nie chciałby nikogo urazić. Ale ze swej natury był impregnowany na zaszczyty. Posiadał tak silny imperatyw twórczy, że nagrody nie miały dla niego większego znaczenia. Natomiast cieszył go żywy odbiór jego sztuki, relacje, jakie dzięki niej mógł stworzyć z innymi.
MHP: Nie lubił być fetowany?
Krystyna Czerni: Umiarkowanie. Kiedy dostał nagrodę Fundacji Kościuszkowskiej i zaproszono go do Ameryki, powiedział: „Nigdzie nie jadę. Oczywiście, jeżeli państwo chcecie, to proszę wpłacić nagrodę na moje konto, ale o tak dalekiej podróży nawet nie myślę”.
MHP: Musiał w takim razie czuć się artystą docenionym.
Krystyna Czerni: Nie zawsze. Miał dowody uznania, ale równocześnie czuł się niezrozumiany w miejscach, na których mu najbardziej zależało, przede wszystkim w Cerkwi prawosławnej. Ubolewał nad tym, że jego wizja współczesnej ikony nie jest przez wszystkich akceptowana. To była propozycja na tyle oryginalna, że wyprzedzała epokę i mijała się z przyzwyczajeniami parafian, którzy woleli sztukę uładzoną, oswojoną. A to, co on proponował, było szalenie osobiste, po prostu inne.
MHP: Pewnie to bardzo przeżywał, szczególnie w kontekście polichromii, które projektował, a których realizacja nie dochodziła do skutku.
Krystyna Czerni: Pogodził się z tym, że tylko niewielki procent jego projektów był realizowany. Często traktował je jako ćwiczenia z wyobraźni. Na przykład umieszczał w prezbiterium abstrakcje, których na co dzień nie spotyka się przecież w kościołach. Jednak kiedy dostawał jakieś poważne zlecenie, zwykle przedstawiał inwestorom kilka wariantów, żeby było nad czym dyskutować, żeby był wybór. Był skłonny do pewnych kompromisów, poprawek. Ale zdarzało się, że choć prace znalazły się już na zaawansowanym etapie, to i tak nie dochodziło do ich realizacji. Na pewno było mu też przykro, kiedy przerabiano, albo przemalowywano jego polichromie, tak jak w kościele w Jerzmanowicach czy w cerkwi w Kętrzynie, gdzie zniekształcono je podczas renowacji. Podobnie zdarzyło się w kościele na Jelonkach w Warszawie.
Oryginalna polichromia była tam malowana temperą kazeinową na cegle, postaci były transparentne, wyłaniały się z muru jak duchy... Kiedy porówna się zdjęcia wersji pierwotnej z tym, jak te malowidła wyglądają dzisiaj - po tzw. „konserwacji”, będącej de facto przemalowaniem - płakać się chce. Zginął zupełnie efekt przejrzystości, można odnieść wrażenie, że ktoś to wszystko zwyczajnie zapaćkał, namalował na nowo.
MHP: A jak religia prawosławna wpłynęła na twórczość Jerzego Nowosielskiego?
Krystyna Czerni: On został ukształtowany przez sztukę całego Kościoła wschodniego, nie tylko przez prawosławie - jego ojciec był przecież grekokatolikiem, unitą. Nowosielski zawsze powtarzał, że Kościół wschodni to jedyny Kościół, w którym sztuka jest naprawdę ważna, niejako pełni rolę sakramentu, będąc widzialnym znakiem niewidzialnego, bezpośrednim łącznikiem z niebem. Powiedział zresztą kiedyś: „Ikona mnie nauczyła jednego: żeby nie błaznować w sztuce”. I dotyczyło to nie tylko sztuki sakralnej. Irytowały go te przejawy sztuki współczesnej, w których artyści nadużywają ironii, pastiszu, groteski, wszystko potrafią wykpić.
MHP: Z pierwszej wizyty w Ukraińskim Muzeum we Lwowie zapamiętał widok ikon. „Wrażenie było tak silne, że tego spotkania z nimi nigdy nie zapomnę. Patrząc, odczuwałem po prostu ból fizyczny, kręciło mi się w głowie, brakowało tchu w piersiach…” - mówił po latach.
Krystyna Czerni: On rzeczywiście bardzo przeżywał te wizyty w lwowskim muzeum, bo tam zobaczył pierwszy raz w życiu prawdziwe arcydzieła. Ikony, jakie znał z odwiedzanych wcześniej cerkwi, były zwyczajne, przeciętne, a tu zobaczył dzieła na światowym poziomie. Zawsze potem powtarzał, że to go ustawiło na całe życie. I to doświadczenie wpłynęło na całą jego sztukę - także na obrazy świeckie, w których stosował znane z ikon zabiegi formalne, kadrowanie, specyficzne natężenie materii. Profesor Władysław Stróżewski, filozof, powiedział kiedyś, że Nowosielskiemu udało się coś, co wydaje się być niemożliwe - pokazanie istoty bytu.
MHP: Czy właśnie to spowodowało, że jego nieco starszy kolega, Tadeusz Kantor zainteresował się twórczością malarza i wziął go pod swoje skrzydła?
Krystyna Czerni: Przyjaźń Kantora z Nowosielskim datuje się od czasów tzw. Kunstgewerbeschule, czyli jedynej szkoły artystycznej tolerowanej przez Niemców podczas okupacji. Ten oficjalny Instytut Rzemiosła Artystycznego był w istocie zakonspirowaną Akademią Sztuk Pięknych, gdzie uczyli ci sami profesorowie, co przed wojną. Ze studentów tej szkoły wyrosła późniejsza II Grupa Krakowska. Kantor się z nimi przyjaźnił, a szczególnie cenił Nowosielskiego. Zachowały się znaczące listy Kantora do władz ówczesnego wydziału kultury, w których prosi o zatrudnienie młodszego kolegi jako swojego asystenta w Państwowej Szkole Sztuk Plastycznych - argumentując, że jest to artysta wybitny, ale nie potrafił sobie życiowo sam poradzić i trzeba go wesprzeć.
Z kolei Nowosielski zdawał sobie świetnie sprawę z tego, że Kantor bywa nieznośny i nieco szalony, ale uważał, że społeczeństwo, które nie potrafiłoby kochać kogoś takiego jak Kantor, byłoby społeczeństwem strasznym. Wygłosił zresztą piękną mowę pogrzebową nad trumną Kantora. Choć był to dopiero 1990 rok, powiedział, że wraz ze śmiercią Kantora skończył się wiek XX. I apelował do studentów: „Na miłość Boską - nie „róbcie” sztuki! Nie „róbcie” sztuki! Sztuki nie można posiąść ani jej oswoić! Sztuki się nie „robi”, sztukę się przeżywa, wyraża - tylko wtedy jest autentyczna i prawdziwa”. Choć obaj z Kantorem bardzo się różnili, ich przyjaźń była piękna, obaj doskonale rozumieli na czym polega istota procesu twórczego, i czym sztuka może być dla człowieka.
MHP: Czym była ona dla Nowosielskiego, świetnie określił Tadeusz Różewicz. Poeta napisał, że jego malarstwo było rozpięte na ramionach miłości „niebiańskiej” i miłości „ziemskiej”. Czy to rozdarcie związane ze sferą sacrum i profanum towarzyszyło mu zawsze?
Krystyna Czerni: Nowosielski powtarzał, że cała dobra sztuka jest święta. I czasem ma ochotę pomodlić się przed jakimś pejzażem, a nawet postawić przed nim świeczkę. Ale tak naprawdę precyzyjnie rozróżniał w sztuce sacrum od profanum. Na przykład nie chciał, żeby ikony pokazywano w muzeach, galeriach. One miały służyć modlitwie. Dlatego raczej ich nie sprzedawał, tylko obdarowywał nimi ludzi. Natomiast to rozdarcie, o jakim pisał Różewicz, odnosiło się bardziej do cielesności. To widać wyraźnie w obrazach artysty. Nowosielski przez całe życie usiłował zbliżyć się do wizji ciała wysublimowanego, przemienionego - ale ta wizja nierzadko „ześlizgiwała” mu się w obraz cierpienia, spętania, bólu. Czasem bardzo dosłownie. On zresztą przyznawał otwarcie, że miał kłopot z własną cielesnością, seksualnością i właśnie z tego powodu tak bardzo chciał tę sferę życia uduchowić, sakralizować. Przeżywał to doświadczenie jako rozdarcie. Dla mnie to jest tylko dowód autentyczności tej sztuki, tego, że tworzył ją żywy człowiek.
MHP: A jak twórczość Nowosielskiego ewaluowała? Czy czasami któraś z tych szal sacrum i profanum przechylała się na jedną ze stron?
Krystyna Czerni: Te szale nawzajem się przenikały. Ikony potrafiły być bardzo cielesne, zmysłowe - ale ta cielesność była uduchowiona. W najlepszych obrazach Nowosielskiego jest zachowana zbawienna równowaga, harmonia. I nawet tych kilka emaliowanych rondelków w martwej naturze może wyrażać cały świat.
MHP: Te przejawy geniuszu Nowosielskiego będziemy pewnie mogli nieco częściej niż zwykle oglądać podczas obchodów związanych z poświęconym artyście rokiem. Czego możemy się spodziewać w najbliższym czasie?
Krystyna Czerni: Obchody zaczęły się już w listopadzie, kiedy to w Muzeum ASP w Krakowie mogliśmy oglądać część obrazów pochodzących z kolekcji Andrzeja Starmach. Teraz będziemy mogli zobaczyć kolejną odsłonę tej pięknej kolekcji w Galerii Starmach na wystawie zatytułowanej „Pracownia Jerzego Nowosielskiego”. Zostanie tam odtworzone mieszkanie artysty, jego meble, modele statków, które budował. Oczywiście tak jak w jego domu zawisną także obrazy. Ale to nie jedyna ekspozycja, którą będziemy mogli oglądać w tym roku. Muzeum Narodowe w Krakowie przygotowuje wystawę nieznanych obrazów i rysunków malarza ze swoich zbiorów.
W MOCAK-u Nowosielski ma być pokazany w kontekście prac artystów II Grupy Krakowskiej. Już 7 stycznia zostanie także otwarta wystawa w Muzeum Ikon w Supraślu, na której znajdą się piękne, malachitowe ikony należące do Zgromadzenia Sióstr Oblatek z Tyńca. Tego samego dnia można się także wybrać na wernisaż do Bielska-Białej. W tamtejszej Galerii Bielskiej BWA zostanie pokazana wystawa „Jerzy Nowosielski i Stanisław Niemczyk - Spotkanie”. 21 stycznia odbędzie się tam też konferencja, w której wezmę udział razem z Leonem Tarasewiczem. Dużą ekspozycję ikon malarza przygotowuje także Muzeum Archidiecezjalne w Poznaniu, gdzie znajdą się m.in. Ikony Nowosielskiego ze zbiorów prywatnych, z czego szczególnie się cieszę - to dzieła mało znane, a przepiękne. Ikony Nowosielskiego będą także pokazywane w Brukseli, na wystawie zorganizowanej przez tamtejszą parafię prawosławną przy wsparciu polskiej ambasady.
MHP: A czy pani planuje nową publikację w związku z Rokiem Jerzego Nowosielskiego?
Krystyna Czerni: Dwa tygodnie temu ukazał się przygotowany przeze mnie IV tom katalogu sztuki sakralnej „Nowosielski w Warszawie i na Mazowszu”. 7 stycznia, w dniu setnych urodzin artysty, po panichidzie przy jego grobie, spotykamy się w Karmelitańskim Instytucie Duchowości. Będę opowiadała tam o pracy nad książką, którą będzie można też kupić.
Rozmawiała: Magda Huzarska-Szumiec
Źródło: MHP