Dwóch zaufanych ludzi, pistolet za pasem i determinacja, by wskrzesić naród po trudach wojny i latach zaborów – tylko tyle miał ze sobą Mieczysław Jałowiecki, wyruszając w trudną misję dyplomatyczną do skonfliktowanego po I wojnie Gdańska.
Choć stał się jednym z pionierów walk o polską tożsamość tego miasta oraz pozyskał strategicznie ważny dla Polski półwysep Westerplatte, dzisiaj mało kto o nim pamięta. Należne mu miejsce w świadomości potomnych próbuje przywrócić Andrzej Jałowiecki, prawnuk Pierwszego Delegata Rządu Polskiego w Wolnym Mieście Gdańsku.
Natalia Pochroń, Muzeum Historii Polski: Mówiąc o odrodzeniu się państwa polskiego w 1918 r., przywołujemy najczęściej znane powszechnie postaci, takie jak Józef Piłsudski czy Ignacy Paderewski. Wiele osób równie zasłużonych pozostaje zapomnianych – jedną z nich jest Mieczysław Jałowiecki. Kim był człowiek, który stanął na czele pierwszej konspiracyjnej delegacji rządu polskiego w Gdańsku?
Andrzej Jałowiecki: Mieczysław wywodził się z ruskich kniaziów Pieriejasławskich-Jałowieckich. Jak napisał w swoich wspomnieniach: „Nasza rodzina należała do Rurykowiczów, a to w Rosji znaczyło bardzo dużo. Czuliśmy się jednak Polakami, a to w Rosji bardzo przeszkadzało”. Wysoką pozycję rodzina Mieczysława zawdzięczała nie tylko korzeniom. Jego ojciec, Bolesław, dał się poznać jako zasłużony działacz gospodarczy i polityczny – pełniąc m.in. funkcję posła do Dumy Rosyjskiej. Oprócz tego był również wybitnym budowniczym kolei, twórcą Pierwszego Towarzystwa Kolei Podjazdowych w Rosji.
Ze względu na pochodzenie i ogromne zasługi ojca udało się Mieczysławowi zdobyć gruntowne wykształcenie – ukończył m.in. Liceum Cesarskie w Petersburgu, następnie studiował w Rydze, Halle oraz Bonn, kształcąc się w kierunkach z zakresu ekonomii, chemii i agronomii. Do tego biegle władał co najmniej kilkoma językami, co otworzyło mu drogę do kariery międzynarodowej. Pracował m.in. jako attaché przy ambasadzie Rosji w Berlinie, radca Ministerstwa Rolnictwa w Petersburgu, dyrektor Towarzystwa Rosyjsko-Bałtyckiego, krótko przebywał także na misji w Wielkiej Brytanii. Do tego – a może przede wszystkim – był ziemianinem, właścicielem potężnych i nowoczesnych jak na tamte czasy majątków Syłgudyszki i Otulany. Można więc powiedzieć, że do momentu wybuchu rewolucji bolszewickiej należał do jednej z zamożniejszych i bardziej wpływowych warstw imperium carów.
MHP: Co się stało po wybuchu rewolucji 1917 r.? Jaki los spotkał wówczas polskich ziemian zamieszkujących tereny cesarstwa?
Andrzej Jałowiecki: Na skutek rewolucji bolszewickiej polscy ziemianie pozbawieni zostali ziemi i majątków. Taki też los spotkał Mieczysława Jałowieckiego. W wyniku konfliktu utracił wszystkie dobra należące do jego rodziny. Mało tego – zmuszony był uciekać z Rosji w obawie przed zagrożeniem ze strony bolszewików. Początkowo zatrzymał się na Wileńszczyźnie, jednak tam również sytuacja nie wyglądała ciekawie. Separatystyczne dążenia Litwy, niepokoje społeczne, a przede wszystkim rosnące zagrożenie ze strony Armii Czerwonej – to wszystko skłoniło środowisko ziemiańskie, na czele z moim pradziadkiem, do udania się z delegacją do Warszawy, w celu pozyskania pomocy państwa polskiego dla zagrożonego Wilna. Mieczysław planował, że po pomyślnym załatwieniu sprawy wraz z posiłkami powróci do miasta i czynnie włączy się w jego obronę. Jego losy potoczyły się jednak zgoła odmiennie.
MHP: Zamiast do Wilna trafił do Wolnego Miasta Gdańska.
Andrzej Jałowiecki: Tak. Na polecenie Józefa Piłsudskiego – de facto swojego bliskiego krewnego – został mianowany przez ówczesnego ministra aprowizacji Antoniego Minkiewicza na stanowisko Generalnego Delegata Ministerstwa Aprowizacji na miasto Gdańsk. Kilkanaście dni później premier Paderewski powierzył mu dodatkowo funkcję delegata rządu polskiego w Gdańsku. Na tę skomplikowaną i niebezpieczną misję mógł zabrać ze sobą jedynie dwóch współpracowników oraz słowa przestrogi od swojego wuja – Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego: „Nie dogodzisz nam, czeka cię kula w łeb. Nie dogodzisz Niemcom, dostaniesz od nich kulę. Staraj się, aby ciebie jedno i drugie ominęło. To są moje instrukcje”.
MHP: Służba Jałowieckiego w Wolnym Mieście Gdańsku związana była ściśle z Amerykańską Misją Żywnościową dla Polski. Co to była za misja?
Andrzej Jałowiecki: „Warunki żywnościowe”, w jakich znalazła się odrodzona Polska, były tragiczne. Nie mogąc zaspokoić głodu czy uporać się z brakiem leków własnymi siłami, rząd polski postanowił poszukać pomocy na zewnątrz. Przyszła ona zza Oceanu, od Herberta Hoovera, późniejszego prezydenta Stanów Zjednoczonych. W ramach utworzonej w tym celu Amerykańskiej Misji Żywnościowej Amerykanie zobowiązali się dostarczyć Polsce żywność, leki i niezbędny sprzęt techniczny. Dostawy te trzeba było jednak odebrać i w tym miejscu zaczynał się problem. Formalnie Gdańsk uznawany był wciąż za terytorium należące do Niemiec, a ich władze nie zgodziły się wpuścić tam żadnej polskiej organizacji – poza trzema Polakami, i to działającymi w charakterze wyłącznie członków misji amerykańskiej. Tu pojawiła się właśnie rola Mieczysława Jałowieckiego.
Mając do dyspozycji dwóch współpracowników – Witolda Wańkowicza (swojego kuzyna) i Michała Borowskiego – zorganizował od podstaw całą misję odbioru wagonów humanitarnych z USA. Łącznie dzięki jego staraniom do wyczerpanej wojną Polski dotarło prawie 55 tys. wagonów jedzenia. Do tego dochodziły dostawy leków, broni i innych środków. Dzisiaj moglibyśmy powiedzieć, że była to misja prawdziwie w duchu Jamesa Bonda. Jałowiecki nie miał swojego Astona Martina DB5, ale miał pociągi i kolej, na której niejednokrotnie przyszło mu wyciągnąć pistolet i w ten sposób bronić siebie oraz współpracowników przed zamachami na ich życie.
MHP: Jak polska delegacja została przyjęta w Gdańsku? Jakie nastroje panowały wówczas w tym mieście?
Andrzej Jałowiecki: Sytuacja w Gdańsku po wojnie była bardzo trudna, co w dużej mierze wynikało z niejasnego statusu tego miasta. Kwestia jego przynależności budziła ożywione dyskusje uczestników konferencji paryskiej, a decyzja o utworzeniu Wolnego Miasta Gdańska zapadła dopiero wiosną 1919 r. Zanim jednak do tego doszło, rząd w Berlinie próbował za wszelką cenę bronić się przed utratą cennego dla siebie miasta, zamieszkiwanego zresztą w dużej mierze przez ludność niemiecką. Dlatego gdy Jałowiecki wraz ze współpracownikami 30 stycznia 1919 r. przyjechał do Gdańska, spotkał się ze zdecydowanie nieprzychylnym nastawieniem jego mieszkańców. W mieście panował niemiecki terror, a ludność niemiecka organizowała wrogie demonstracje przeciwko polskiej delegacji, utrudniając dostawy amerykańskiej pomocy do Polski. Doszło nawet do napadu na pociąg z pierwszym transportem żywności, z którego to ataku mój pradziadek tylko dzięki zimniej krwi oraz broni za pasem zdołał ujść z życiem.
Mimo tych niesprzyjających warunków nie zrezygnował. Wiedział, że ma misję do wypełnienia i musi doprowadzić ją do końca. Oprócz tego, dokumentując sytuację w Gdańsku, znacząco wspomógł również delegację polską na konferencji pokojowej w Paryżu, dostarczając jej ważnych argumentów w walce o przynależność Gdańska. Sam przy tym niejednokrotnie wykazał się ogromnymi zdolnościami dyplomatycznymi, sprytnie lawirując między Brytyjczykami, Amerykanami, Niemcami a przedstawicielami innych krajów, posiadającymi nierzadko całkiem odmienne interesy czy wizje polityczne. Jałowiecki potrafił skutecznie budować relacje dyplomatyczne i umiejętnie wykorzystywać je dla dobra Polski.
MHP: To jednak niejedyne, co udało mu się osiągnąć. Często można się spotkać ze stwierdzeniem, że Polska zawdzięcza Mieczysławowi Jałowieckiemu Westerplatte. Dlaczego?
Andrzej Jałowiecki: Kiedy Mieczysław wraz z delegacją przyjechał do Gdańska, półwysep Westerplatte był zwykłym nadmorskim kurortem z paroma willami i domem kuracyjnym z restauracją. Mieczysław szybko jednak dostrzegł jego strategiczne znaczenie i zrozumiał, że kto ma Westerplatte, ten panuje nad wejściem do portu gdańskiego. Zanim w podobnym przekonaniu utwierdzili się agenci angielscy i bolszewiccy, również zainteresowani półwyspem, postanowił pozyskać go dla państwa polskiego. Ten pomysł przedstawił Ignacemu Paderewskiemu, który zareagował z dużym entuzjazmem. Problem polegał jednak na tym, że narodowe kasy świeciły pustkami, a żeby zdobyć Westerplatte, należało je wykupić. W takiej sytuacji Mieczysław Jałowiecki, zachęcony przez polskie władze, zaciągnął kredyt i zdecydował się zainwestować własne pieniądze w zakup półwyspu z obietnicą, że w chwili objęcia Gdańska przez Rzeczpospolitą Westerplatte zostanie od niego odkupione przez polski rząd. Chociaż nie obyło się bez problemów, ostatecznie udało się sfinalizować transakcję i półwysep trafił do Polski. W podobny sposób Mieczysław Jałowiecki wykupił także wiele innych nieruchomości o strategicznym znaczeniu dla ówczesnego i dzisiejszego Gdańska.
MHP: Niespełna 20 lat później wykupione przez Jałowieckiego Westerplatte stało się obiektem niemieckiej agresji, rozpoczynającej II wojnę światową. Jak potoczyły się wówczas losy Mieczysława? Jak zareagował na atak strategicznego w jego mniemaniu półwyspu?
Andrzej Jałowiecki: Mieczysław Jałowiecki już wcześniej, bo pod koniec 1920 r., zawiedziony polityką polskiego rządu, opuścił Gdańsk i osiedlił się w majątku Kamień w Ziemi Kaliskiej, gdzie wrócił do ziemiańskiego życia i zajął się tym, co naprawdę kochał – czyli rolnictwem i działalnością społeczną. Gdy w 1939 r. rozgłośnia radiowa informowała, że „Westerplatte broni się nadal”, stawiając dzielnie opór niemieckiej agresji, Jałowiecki opuścił Polskę. Informację o wybuchu wojny przyjął z bólem serca, ale wiek nie pozwolił mu już czynnie zaangażować się w obronę kraju. Nie mogąc podjąć walki z bronią o granice, przystąpił do batalii piórem – o polskiego ducha. Po wyjeździe z kraju osiedlił się w Wielkiej Brytanii, gdzie aktywnie działał w środowiskach polonijnych.
Pozostawił po sobie wiele broszur i książek, głównie z dziedziny rolnictwa i turystyki, ale także 16 tomów pamiętników, opisujących historię jego życia oraz wielkich przemian dokonujących się w XIX-wiecznej Rosji, w tym zmierzch polskiego ziemiaństwa czy tradycji szlacheckich. Wspomnienia te mają o tyle istotną wartość, że ukazują wielką historię z perspektywy jednostki – naocznego świadka, a często także jej uczestnika. W niezwykle barwnych, wzbogaconych nutką ironii opisach spotykamy bohaterów powszechnie znanych, takich jak Rasputin, car Mikołaj II, Józef Piłsudski czy Ignacy Paderewski, ale i ogromną rzeszę postaci anonimowych, pozostających na marginesie historii. Mieczysław przedstawił ich jako ludzi z krwi i kości, ze wszystkimi ich słabościami oraz przywarami, o których nie przeczytamy w podręcznikach do historii. Dzięki staraniom jego wnuka, a mojego ojca, udało się wydać część z tych wspomnień. To jednak nie wszystko. Poza nimi zostawił po sobie ponad tysiąc akwareli obrazujących ówczesne życie, krajobrazy, majątki, pałace, dwory szlacheckie – świat, który tak bardzo kochał, a który na jego oczach odszedł w zapomnienie.
MHP: O samej Polsce Jałowiecki jednak nie zapomniał nigdy. Czego uczy nas dzisiaj postać pierwszego delegata rządu polskiego w Gdańsku?
Andrzej Jałowiecki: Patriotyzmu i oddania służbie ojczyźnie, ale i bezkompromisowości oraz wytrwałości w dążeniu do założonych celów, nawet wtedy, gdy sytuacja wydaje się z pozoru beznadziejna. Bo tak ona właśnie wyglądała w przypadku Mieczysława. Człowiek wykształcony, zamożny, dysponujący majątkiem ziemskim o powierzchni sięgającej niemal 42 tys. hektarów, a do tego licznymi fabrykami i kopalniami, w wyniku rewolucji bolszewickiej stracił wszystko, na co pracował on i kilka pokoleń jego rodziny. Mimo to nie poddał się i podjął walkę – najpierw o ukochaną Wileńszczyznę, później o Polskę – ryzykując życie i narażając się zarówno ludności niemieckiej, jak i swoim rodakom. Przedstawiciel jednego z najbardziej liczących się rodów zmarł za granicą, mając przy sobie zaledwie 63 funty i kufer skrywający historyczne dokumenty oraz kilkanaście tomów wspomnień.
Dzisiaj o Mieczysławie Jałowieckim niewiele się mówi, łatwiej nam doceniać zasługi żołnierzy walczących z bronią w ręku. Tymczasem jest wielu bohaterów „cichych” i zapomnianych, takich jak Mieczysław, którego walka o odbudowę kraju przybrała nieco inną formę – ogromnej pracy organizacyjnej, gospodarności i umiejętnego zarządzania dobrami narodowymi czy znajdowania rozwiązań w sytuacjach pozornie bez wyjścia. Mam nadzieję, że jego postać chociaż w pewnym stopniu pozwoli przywrócić należną podobnym ludziom pamięć.
Rozmawiała Natalia Pochroń
Źródło: MHP