Trzęsienie ziemi z kwietnia 2015 r. zniszczyło Kasthamandap, jedną z najważniejszych świątyń w Katmandu. Od tego czasu lokalna społeczność walczy o odpowiednią rekonstrukcję zabytków. Nieudolna odbudowa przez firmy budowlane grozi im zdjęciem z listy UNESCO.
W sobotę 25 kwietnia 2015 r. kilka minut przed dwunastą kolejka do świątyni Kasthamandap, w sercu starego miasta Katmandu, była już całkiem spora. Ludzie oddawali krew, której brakowało w szpitalach. Honorowi dawcy wchodzili do przestronnego, wysokiego budynku w kształcie pagody o spadzistym dachu i grubych drewnianych filarach, gdzie panował przyjemny chłód.
Przekupki i sklepikarze ledwie zdążyli rozłożyć się z towarem u stóp świątyni, gdy ziemia zatrzęsła się z ogromną siłą. W przód i w tył, jakby niewidzialna ręka giganta kołysała grunt pod ludzkimi stopami. Zdezorientowani ludzie desperacko próbowali złapać równowagę, innych rzuciło od razu na ziemię. Złote zwieńczenia świątyń i spadziste dachy kołysały się coraz szybciej. Wytrącona z uśpienia ziemia za nic nie chciała się uspokoić.
Kilku ludzi wbiegło do świątyni, tak jak czyniono od wieków, bo dotąd przetrwała największe trzęsienia. Wtedy stało się najgorsze.
Po prawie minucie, która ciągnęła się w nieskończoność, zza chmury pyłu wyłoniły się ruiny Kasthamandap. W miejscu świątyni stała potężna góra gruzu, cegieł i drewna.
„Ludzie wbiegli do środka! To straszne, ale nie pozbawione logiki” - mówi PAP Alok Tuladhar, ekspert specjalizujący się w lokalnej kulturze i zabytkach, który mieszka pięć minut piechotą od świątyni, gdzie zginęło prawie 30 osób.
„Przecież wiedzieli, że świątynia jest bezpiecznym miejscem. Powstała w XI w. i przez stulecia przetrwała wszystko. Lokalni budowniczy uczyli się konstruować budynki odporne na trzęsienia ziemi” - opowiada.
Tajemnicę wyjaśnili brytyjscy archeolodzy. Odkryli, że brakowało jednego czterech fundamentów, na których opierała się drewniany szkielet świątyni.
„Drewniane filary wchodziły w kamienne fundamenty w taki sposób, że nie tylko były izolowane od wilgoci, ale jednocześnie cała konstrukcja była stabilna i elastyczna. Podczas trzęsienia drewniany szkielet tworzył ruchomą klatkę, która mogła się ruszać, ale nie zawalić ” - tłumaczy Tuladhar stojąc pośrodku odgruzowanej świątyni.
„Brytyjczycy odkryli, że brakowało jednego z fundamentów. Ktoś, prawdopodobnie podczas ostatniej renowacji, usunął ten element, nie wiedząc do czego służy” - dodaje. Współcześnie Kasthamandap odnawiano podczas wizyty królowej Elżbiety II w katach 60.
„To skandal. Przez to ludzie stracili życie” - komentuje dla PAP Sumana Shrestha, liderka lokalnej społeczności Newarów, rdzennych mieszkańców miasta i doliny Katmandu, którzy walczą o odbudowę świątyni. „Gdzieś został przerwana ciągłość przekazywania wiedzy, o tym jak budować” - ocenia. Shrestha organizowała antyrządowe protesty w ramach Kampanii Odbudowy Kasthamandap.
„Od tej świątyni wszystko się zaczęło. Całe miasto wzięło swoją nazwę od Kasthamandap. To nie tylko fizyczna konstrukcja, nawet nie świątynia, bo kiedyś była gościńcem na trakcie kupieckim z Tybetu do Indii” - tłumaczy Shrestha.
„Kasthamandap to również dziesiątki klubów i stowarzyszeń nazywanych ghuti, które organizują miejscowe święta z muzyką i pochodami. To dusza Katmandu i jego mieszkańców” - podkreśla.
Alok Tuladhar tłumaczy, że guthi nie tylko organizują święta lokalnej społeczności i pogrzeby swoich członków, lecz często są wewnętrznym systemem ubezpieczeń społecznych. „Newarowie stworzyli system samopomocowy, samowystarczalny, nie licząc na pomoc monarchii i na długo przed pojawieniem się w Nepalu zachodnich organizacji pozarządowych” - opowiada.
Guthi w Katmandu skupione są wokół dziedzińców starego miasta. „Turyści odwiedzający Katmandu nie zdają sobie sprawy z bogactwa, które ich omija. Nie wiedzą o istnieniu całego labiryntu podwórców, placów i przejść między nimi. Ani o świętach osnutych wokół miejscowych legend i świątyń. W Katmandu cały czas coś się dzieje i nie jest to stworzone dla turystów. Jest autentyczne” - tłumaczy Sumana Shrestha.
„Rząd nie promuje naszej kultury” - mówi PAP Rizu Tuladhar, muzyk jazzowy, który w tym roku zorganizował festiwal muzyczny na starym mieście. Na dziedzińcach, wśród fotografii z poprzedniego stulecia grały miejscowe zespoły rockowe i folkowe. „Samodzielnie ratujemy nasze dziedzictwo i nasza muzykę” - dodaje.
W godzinach szczytu skrzyżowanie obok świątyni jest zakorkowane do granic możliwości. Samochody dostawcze co chwilę zatykają wąską arterię. Rzeka przechodniów, aut i motocykli stoi w bezruchu, przyglądając się bezsilnie jak mijające się ciężarówki manewrują wokół straganów warzywnych rozłożonych bezpośrednio na ziemi. Świątynia ogrodzona jest metalowym płotem.
„Firma budowlana, która dostała kontrakt na odbudowę po prostu wbiła słupy ogrodzenia w ziemię, nie patrząc co jest pod nawierzchnią” - zżyma się Alok Tuladhar. „W świątyni obok taka firma nie tylko użyła betonu, ale wrzuciła butelki po piwie w fundamenty, żeby zaoszczędzić” - mówi wyraźnie wzburzony.
„Przez takie praktyki stare miasto Katmandu może stracić status światowego dziedzictwa UNESCO” - tłumaczy PAP Kai Wiese, uznany w świecie ekspert, który od kilkunastu lat doradza tej agendzie ONZ. Pracował nad ochroną zabytków w Katmandu, Samarkandzie i ostatnio w Bagan w Birmie.
Wiese, z pochodzenia Szwajcar, posiada nepalskie obywatelstwo i popiera działania lokalnej społeczności. Jego zdaniem tylko odbudowa przy udziale miejscowych Newarów, artystów i ekspertów ma sens, bo nie dbają oni tylko o najniższy koszt wykonania jak firmy budowlane.
„Świątynie i zabytki bez ludzi, ich legend, zwyczajów i świąt, są wprawdzie ładnymi, ale wypranymi z emocji budynkami” - dodaje Shrestha.
W drugą rocznicę trzęsienia ziemi, podczas ceremonii upamiętniającej ofiary trzęsienia ziemi władze Katmandu mają w końcu podpisać porozumienie z lokalną społecznością.
Z Katmandu Paweł Skawiński (PAP)
pas/ ro/