Decyzje dotyczące zerwania przez Rosyjską Cerkiew Prawosławną łączności eucharystycznej z Konstantynopolem, które zapadły podczas Świętego Synodu w Mińsku, będą mieć istotne konsekwencje dla Białorusi - uważają eksperci.
"Dla władz Białorusi fakt, iż do rozłamu w prawosławiu doszło właśnie w Mińsku, jest problemem wizerunkowym" – ocenił w rozmowie z PAP politolog Waler Karbalewicz.
"Po aneksji Krymu (przez Rosję) władze chciały ukształtować nowy wizerunek Białorusi jako siły pokojowej, gwaranta bezpieczeństwa, miejsca, gdzie zostanie uregulowany kryzys ukraiński, inicjatora procesu helsińskiego II. Wszystko wskazuje jednak na to, że Mińsk stał się miejscem rozłamu, trudno to dzisiaj ocenić, ale być może historycznego" – dodał Karbalewicz.
Mińska decyzja w sprawie rozłamu pogłębia – jak wskazał ekspert – podziały religijne na Ukrainie. "A jeszcze niedawno prezydent (Białorusi Alaksandr) Łukaszenka proponował, by to na ziemi białoruskiej spotkali się patriarcha moskiewski i katolicki Ojciec święty, by tu się pogodzili" – zauważył Karbalewicz.
Zdaniem historyka Anatola Sidorewicza o tym, że decyzja o rozłamie zapadła właśnie w Mińsku, zadecydował przypadek. "To był zbieg okoliczności, reakcja na działanie Konstantynopola. Synod w białoruskiej stolicy był zaplanowany jeszcze w marcu" – powiedział PAP Sidorewicz.
Ekspert uważa, że decyzja Cerkwi rosyjskiej była "nieprzemyślana" i to "Rosjanie są w tym przypadku +raskolnikami+".
Wszyscy rozmówcy PAP zwrócili uwagę, że odwołanie przez Synod Ekumenicznego Patriarchatu Konstantynopolitańskiego aktu z 1686 roku, dającego Moskwie prawo wyświęcania prawosławnego metropolity kijowskiego oraz uznanie, że Moskwa w XVII wieku bezprawnie włączyła do swojego terytorium kanonicznego metropolię kijowską otwiera w sensie prawnym drogę do autokefalii także Cerkwi białoruskiej.
"Ziemie białoruskie wchodziły w skład metropolii kijowskiej, a więc w myśl decyzji Synodu w Stambule podobnie jak terytorium Ukrainy, także i Białoruś znajduje się na terytorium kanonicznym Konstantynopola" – powiedział Sidorewicz.
I on, i Karbalewicz argumentowali, że gotowości do działań na rzecz uniezależnienia od Patriarchatu Moskiewskiego nie ma obecnie w strukturach będącego formalnie jego częścią białoruskiego prawosławia. "Sytuacja do tego nie dojrzała" – ocenił Sidorewicz.
"Żeby była jakakolwiek mowa o autokefalii, potrzebne by były starania wiernych, duchownych, Cerkwi, w końcu władz politycznych. Na Ukrainie to właśnie władze świeckie były głównym czynnikiem dążenia do autokefalii" – ocenił Karbalewicz. "Bez gwarancji władz państwowych nikt nikomu nie udzieli autokefalii" – wskazał z kolei Sidorewicz.
Zdaniem publicysty Ramana Jakouleuskiego obecna sytuacja będzie sprzyjać rozwijaniu się w ramach Cerkwi białoruskiej opozycji wobec Moskwy. "Pojawią się dysydenci, którzy coraz głośniej będą mówić o autokefalii i decyzje Synodu Konstantynopola dadzą im istotny argument. Taka sytuacja oczywiście nie wzbudzi zachwytu w Moskwie" – ocenił.
Jak podkreślił, "Białoruska Cerkiew Prawosławna to w istocie Cerkiew rosyjska, jej egzarchat, na czele którego stoi obywatel Rosji, metropolita Paweł (Ponomariow)".
Jakouleuski dodał, że kwestie religijne będą elementem umacniania rosyjskich wpływów na Białorusi. "Nowy ambasador Rosji Michaił Babicz nie przyjechał sam, lecz z grupą nowych pracowników. Niektórzy z nich będą działać na froncie wzmacniania różnych organizacji promujących Ruski Mir, w tym także w kontekście religijnym" – ocenił rozmówca PAP.
Z Mińska Justyna Prus (PAP)
just/ ulb/ ap/