Dziennik Telewizyjny na antenie Telewizji Polskiej zagościł w 1958 r., stając się jej głównym programem informacyjnym. Polacy kojarzą go jednak głównie z okresem tzw. propagandy sukcesu Edwarda Gierka oraz bezpardonowych ataków na „Solidarność”, szczególnie po prowadzeniu stanu wojennego.
Jednak DTV (zwłaszcza jego główne, wieczorne wydanie) już od momentu powstania był tubą propagandową władz, a nie rzetelnym programem informacyjnym. Jerzy Ambroziewicz mówił wprost: „Telewizja nie może być ściekiem […] gdzie mieszczą się wszystkie opinie, a telewidz jest od tego, żeby sobie z tych opinii wybierał te, które mu odpowiadają najbardziej. Telewizja jest, była i będzie narzędziem władzy”. Nie inaczej było oczywiście z Dziennikiem Telewizyjnym. Nic zatem dziwnego, że Polacy krytykowali go i to ostro, równocześnie jednak gremialnie zasiadając w jego porze przed telewizorami. Była to oczywiście krytyka indywidualna, niesłyszalna.
Wyjątek stanowił okres legalnego okresu funkcjonowania „Solidarności” (1980–1981), kiedy to był otwarcie krytykowany przez związek, który zrzucał jego dziennikarzom posługiwanie się kłamliwymi i zmanipulowanymi materiałami, niekiedy zresztą pochodzącymi od Służby Bezpieczeństwa. Synonimem nierzetelności dziennikarskiej stała się przyszła „gwiazda” DTV Tadeusz Szmitowski, usunięty pod koniec maja 1981 r. przez Sąd Dziennikarski ze Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich za naruszenie „Dziennikarskiego Kodeksu Obyczajowego”. Dwa tygodnie później, podczas narady kierownictwa Komitetu ds. Radia i Telewizji, stwierdzano nawet, że istnieje konieczność „podjęcia zdecydowanej polemiki z atakami publicznymi pod adresem radia i telewizji”, a szczególnie Dziennika Telewizyjnego. I rzeczywiście do napływały DTV listy z pogróżkami, a jego dziennikarze wysłuchiwali oskarżeń pod swoim adresem w czasie realizacji przez siebie materiałów. Nic zatem dziwnego, że w listopadzie 1981 r., w czasie „wojny plakatowej”, na murach najczęściej pisano po prostu „DTV łże”.
Dziennik Telewizyjny był osobną redakcją mieszczącą się przy Placu Powstańców Warszawy 1. W latach 70. DTV kierował Stanisław Cześnin, potem zaś m.in.: Stanisław Celichowski, Erazm Fethke, Kajetan Gruszecki, Jan Gadomski, Jerzy Ambroziewicz czy Andrzej Bilik. Notabene jak po latach wspominał sam Ambroziewicz: „O redaktorach naczelnych dzienników mówiło się: centralki telefoniczne. Ich głównym zadaniem było bowiem odbierać telefony z KC i rządu z instrukcjami, jakie tematy, w jakiej kolejności i rozpiętości mają się ukazać wieczorem na antenie”. Mimo, że pracowali w niej najbardziej zaufani, starannie dobrani dziennikarze to w związku w wprowadzeniem stanu wojennego – podobnie jak w innych jednostkach Polskiego Radia i Telewizji Polskiej – część redakcji została wysłana na przymusowe urlopy, co spowodowało nawet kłopoty z obsadą. Z kolei problemy techniczne (mnożące się usterki) w DTV już po kilku dniach zmusiły władze TVP do „zmilitaryzowania” kilku pierwotnie urlopowanych techników, którzy byli członkami NSZZ „Solidarność” oraz doprowadzenie ich – dosłownie pod lufami karabinów – do pracy. Jak zresztą potem stwierdzali dziennikarze, członkowie „Solidarności” w jednym ze swoich podziemnych opracowań: „Fatalna nadal jakość emisji DTV potwierdza znaną opinię, że Polak pod lufą karabinu nie będzie dobrze pracował”.
Nic zatem dziwnego, że czasem dochodziło do „incydentów”, takich jak próba umieszczenia w czasie Dziennika Telewizyjnego planszy z napisem „DTV kłamie” przez jednego z operatorów O tej nieudanej próbie, nie bez satysfakcji pisał Marek Tumanowicz: „Ustawił śmierdziela [czyli planszę z napisem DTV kłamie – S.L.] na stojaku obok [kamery]. Gdy jego kamera została wrzucona na wizję, rozpoczął szybką panoramę w tę stronę. Nie zdążył. Realizator przekonany, że operator zatoczył się ciągnąć za sobą uchwyt kamery, wymiksował go z wizji, >>TV kłamał<< tylko na monitorze kontrolnym w reżyserce”.
Charakterystycznym obrazkiem dla Dziennika Telewizyjnego od 13 grudnia 1981 r., który tego dnia miał rekordową długość (półtorej godziny) stali się jego lektorzy w mundurach wojskowych. Byli nimi: Andrzej Racławicki, Mieczysław Marciniak, Witold Stefanowicz, Marek Tumanowicz, Stanisław Kaczmarski. Wiadomości sportowe w mundurze kapitana lotnictwa prezentował z kolei Waldemar Krajewski. Pomysł dotyczący mundurów wyszedł od Tumanowicza. Zresztą w Telewizji Polskiej w okresie stanu wojennego rządzili komisarze wojskowi, na czele z płk. Władysławem Korczakiem. Dziennik Telewizyjny – doceniając jego znaczenie – powierzono ppłk. Włodzimierzowi Szymańskiemu z Głównego Zarządu Politycznego Wojska Polskiego. Do 5 kwietnia 1982 r. redakcja opiekował się też ppłk Bohdan Świątkiewicz. DTV ze względu na swoją rolą znajdował się również pod specjalnym nadzorem samego szefa GZP WP gen. Józefa Baryły, a oficerowie GZP WP brali czynny udział w przygotowywaniu jego wydań.
Kwestia funkcjonowania „Dziennika Telewizyjnego” był stałym problemem omawianym podczas posiedzeń różnych gremiów politycznych. W jednej z analiz zachowanych w aktach „ministra propagandy”, czyli rzecznika prasowego rządu Jerzego Urbana można przeczytać m.in.:, że „funkcja zasadnicza – informacyjna – jest poważnie zubożona, DTV korzysta niemal wyłącznie z serwisu P[olskiej] A[gencji] P[rasowej], do godziny 19.00 bardzo jeszcze skromnego. Informacji własnych praktycznie jest bardzo mało, jeśli są – to nie odpowiadają one społecznemu zapotrzebowaniu. Od chwili ogłoszenia stanu wojennego DTV ani razu nie otrzymał zgody np. na sfilmowanie chociażby jednej akcji uwalniającej okupowane zakłady pracy, nawet jeśli była to tylko akcja perswazyjna. Nie umożliwiano dziennikowi podania informacji co dzieje się z internowanymi członkami kierownictwa >>Solidarności<< i innych organizacji (np. K[onfederacji] P[olski] N[iepodległej]), choć informacje takie (np. na temat L[echa] Wałęsy) podano dziennikom zagranicznym na oficjalnej konferencji prasowej, która stała się źródłem informacji dla <<Wolnej Europy>>”.
W dokumencie tym ubolewano również nad ilością oficjalnych i nieformalnych grup nacisku, które uniemożliwiały w miarę normalną pracę redakcji. „Taki stan rzeczy sprawia, że zespół dziennikarski jest praktycznie ubezwłasnowolniony, przy czym pojawia się pytanie – skoro przez ostatnie półtora roku był DTV absolutnie pewnym politycznie środkiem masowego przekazu, to skąd teraz tak silny, zwłaszcza wojskowy, nadzór ograniczający jakąkolwiek dziennikarską, w końcu profesjonalną inicjatywę?” – pytano. Jak dalece sięgały owe ingerencje opisywano w innym miejscu: „Dochodzi do sytuacji paradoksalnych. Opóźnia się o kilka minut rozpoczęcie dziennika, bo jeden z prowadzących ma o pół centymetra za długie baczki i należy je przyciąć, [dotyczyło to Tumanowicza, który po latach twierdził, że baczki zdążył przyciąć pożyczoną od jednego z żołnierzy tępą żyletką – SL, GM], komisarze wojskowi nagrywają wypowiedzi różnych osób (nawet nie informując o tym kierownictwa dziennika) i potem na antenie, zamiast przygotowanej wypowiedzi np. [Jana] Dobraczyńskiego czy [Tadeusza] Hołuja ukazują się komentarze polityczne znanej tylko nielicznym telewidzom malarki czy rzeźbiarki, prezentowanej głównie dlatego, że zajmuje się tematami batalistycznymi, bądź też wypowiedzi osób o wątpliwym autorytecie politycznym czy moralnym […] Żąda się powtórzenia raz jeszcze wypowiedzi, już prezentowanej na ekranie, tylko dlatego, że jeden z komisarzy obiecał komuś, że zobaczy tę wypowiedź (zresztą nie najlepszą) w drugim wydaniu DTV, a nadano ją po pierwszym […] Żąda się nadania wypowiedzi tego samego literata na inny temat w krótkim okresie czasu, co musi sprawiać wrażenie, że DTV nie ma już kim, więc podpiera się politycznie tymi samymi komentarzami. W ostatniej chwili, niemal codziennie, na kilkanaście minut przed emisją, przemeblowuje się dziennik, decyzją jednego lub kilku komisarzy, czego efektem musi być bez ładu i składu skomponowane wydanie, w którym poszczególne tematy powtarzają się bądź wykluczają (np. uporczywie zgłaszane – w pierwszym tygodniu po wprowadzeniu stanu wojennego – przez Redakcję Wojskową tematy o wzroście skupu przy oczywistych brakach mięsa na rynku)”.
Po latach Marek Barański (od maja 1982 r. w Dzienniku Telewizyjnym) tak wspominał rządy gen. Józefa Baryły i jego zastępcy gen. Tadeusza Szaciły (wówczas członka Centralnego Sztabu Informacji i Propagandy) na placu Powstańców Warszawy: „Była to para jak z koszmarnego snu rekruta. […] W stosunku do podwładnych byli bezwzględni. Nie uznawali dyskusji, innych racji niż swoje. […] We włazidupstwie doszli do perfekcji. Potrafili to robić na odległość. Oni po prostu żyli wyobrażeniem, że Jaruzelski stoi obok i albo ich za chwilę skarci, albo pochwali”. Materiały przed emisją były wysyłane wybranym pracownikom redakcji wojskowej, którzy je obrabiali, a potem przekazywali do zatwierdzenia generałom. Efektem takiego sposobu postępowania była „generalnie niska skuteczność propagandowa, zły odbiór treści dziennika, sprawiającego wrażenie, że przygotowali go amatorzy, a nie profesjonaliści”.
Z kolei tajny współpracownik „X-100” (Stanisław Kaczmarski – były funkcjonariusz SB, zastępca redaktora naczelnego DTV) informował MSW o nieustannych scysjach pomiędzy wiceprezesem Komitetu ds. Radia i Telewizji Andrzejem Kurzem i wojskowymi, które kończyły się awanturami, ściąganiem programów z anteny, a następnie – pod naciskiem wojskowych – przywracaniem. Tak było np. w przypadku emisji filmu „Hubal” oraz dyskusji po nim Bohdana Poręby i Ryszarda Filipskiego. Andrzej Kurz zdjął oba te programy z anteny, lecz wojskowi przywrócili je. Notabene według Kaczmarskiego osób robiących programy dla DTV było niewiele, a w jego redakcji rządził chaos i niekompetencja. Sytuację pogarszały dodatkowo prywatne wojny i wojenki. I nie były to jedynie prywatne opinie Kaczmarskiego. Podobne były również odczucia TW „Danuty”, czyli wspominanego wyżej Tadeusza Samitowskiego.
Sam Kurz tak komentował po latach te „walki”: „Zabroniłem im [redakcji DTV – S.L.] bowiem zapraszać do programów dziwnych profesorów, najwyraźniej »marcowych«, nacjonalistycznych i ksenofobicznych prymitywów związanych z tygodnikiem »Rzeczywistość«, a przyprowadzanych przez równie dziwnych ludzi z Głównego Zarządu Politycznego WP. Poleciłem zamiast nich zaprosić Tadeusza Hołuja i Mariana Stępnia z krakowskiej »Kuźnicy« oraz czołowych publicystów z »Polityki«. Tego już twardogłowi nie wytrzymali. [Mieczysław] Rakowski, mimo że członek najściślejszego kierownictwa w stanie wojennym, był dla SB i GZP, a to znaczy i dla wielu ludzi z »Dziennika Telewizyjnego«, postacią nienawistną. Kiedy jeszcze w dodatku nie dopuściłem na antenę kilku kawałków atakujących »Solidarność« w sposób tak prymitywny, że ewidentnie przeciw skuteczny, spłodzonych przez zastępcę naczelnego Dziennika TV – Stanisława Kaczmarskiego, dawnego pułkownika UB, nazywanego przez kolegów »Paznokietek« (była to aluzja do jego rzekomych zajęć w powojennej bezpiece) – granice zostały przekroczone. W informacjach Komitetu Warszawskiego i Warszawskiej Komisji Kontroli Partyjnej, a także dziennych biuletynach MSW ukazały się bardziej lub mniej aluzyjne wzmianki, że przeszkadzam partii. Myślę, że i docierające do Jaruzelskiego opinie od jego generałów nie mogły być dla mnie chwalebne […]”.
Nie może zatem dziwić fakt, że wiarygodność „Dziennika Telewizyjnego” była niska, a jego odbiór społeczny zdecydowanie negatywny. Jak wynika z badania Centrum Badania Opinii Społecznej z maja 1986 r. program ten „wygrywał” – zresztą bezapelacyjnie – kiedy ankietowanych pytano o to, w jakich przypadkach widoczne jest podawanie przez TVP informacji „zupełnie nieprawdziwych”. 41% z nich wskazywało właśnie dziennik, podczas gdy drugi Urban uzbierał „jedynie” 21%. Z kolei jak wynikało z badania przeprowadzonego przez Ośrodek Badań Prasoznawczych RSW „Prasa – Książka – Ruch” w Krakowie w czerwcu 1984 r. na temat zaufania do dziennikarzy, gazet i czasopism osobą, której ankietowani nie ufali najbardziej był prezenter „Dziennika Telewizyjnego” Tadeusz Samitowski. Tym razem nieznacznie (stosunkiem 26,5% do 25.5%) wyprzedził on rzecznika prasowego rządu.
„Dziennik Telewizyjny” był symbolem zakłamania, ale władze były zadowolone i chwaliły go za „dyspozycyjność polityczną, aktywność i bojowość zespołu redakcyjnego” (1985 r.). Niejako potwierdzeniem tej „bojowości” szefostwa DTV była sytuacja w czasie trzeciej pielgrzymki do ojczyzny Jana Pawła II w 1987 r., gdy jeden z redaktorów naczelnych, były funkcjonariusz bezpieki, w czasie transmisji z mszy w Częstochowie zasłynął poleceniem natychmiastowego usunięcia z kadru „baby z dzieckiem”. Gdy jeden z techników odważył się w końcu zwrócić mu uwagę, że żadnej kobiety z dzieckiem na ekranie nie ma ten wrzasnął na niego „A ta czarna na obrazie?!”, mając na myśli Czarną Madonnę.
Nic zatem dziwnego, że po 13 grudnia 1981 r. jedną z form protestu stały się demonstracyjne spacery w czasie jego głównego wydania rozpoczynającego się o 19.30 (tzw. manifestacje spacerowe lub spacery telewizyjne) Pierwsza z nich została zorganizowana 5 lutego 1982 r. w Świdniku. Dwa dni później po głównej ulicy tego miasta spacerowały już całe rodziny. W końcu w związku z zaistniałą sytuacją Wojewódzki Komitet Obrony w Lublinie z dniem 11 lutego wprowadził na terenie Świdnika godzinę milicyjną (od 19.00 do 6.00). Jeszcze tego samego dnia zwyczajowy już spacer odbył się zatem w czasie popołudniowego dziennika. Władze zareagowały masowymi represjami (m.in. aresztowano członków Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” przy Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego). Nie przerwały one jednak spacerów. Następnego dnia ludzie pojawili się na ulicach również w czasie dziennika porannego. W końcu jednak, 14 lutego, „akcję spacerową” przeniesiono do Lublina. Spacery mimo represji (np. legitymowania i zatrzymań) w kolejnych miesiącach zdarzały się nadal, najdłużej (co najmniej do 10 listopada 1982 r.) w Białymstoku.
„Dziennik Telewizyjny” w 1989 r., po mianowaniu na prezesa Komitetu ds. Radia i Telewizji przedstawiciela strony solidarnościowej Andrzeja Drawicza, został zastąpiony przez „Wiadomości”, co nie oznaczało zresztą rozstania z poprzednią ekipą. Nie był to też jego koniec w TVP. Otóż w latach 1995–2005 emitowano program satyryczny pt. „Dziennik Telewizyjny” Jacka Fedorowicza, w którym prezentowano aktualne wydarzenia politycznym w „krzywym zwierciadle”.
Sebastian Ligarski
Źródło: Muzeum Historii Polski