Komunikacja naukowa przeszła różne fazy drastycznych przekształceń. Od mówienia ludziom wprost, że mają bezdyskusyjnie słuchać naukowców, do fazy „inkluzywności” – czyli włączania społeczeństwa do współtworzenia komunikacji naukowej. Uważam, że żadna nowa forma komunikacji naukowej nie powinna przybierać formy inkwizycji – powiedział prof. Ken Arnold, dyrektor Muzeum Medycyny przy Uniwersytecie Kopenhaskim.
Prof. Ken Arnold był jednym z gości na konferencji „Day of Doubt” (o zwątpieniu i niepowodzeniu w nauce) organizowanej przez Imperial College London. Podczas swojego wystąpienia opowiedział o różnych fazach, jakie przeszła komunikacja naukowa na przestrzeni jego ponad 30-letniej kariery w tym obszarze.
„Całe moje życie zajmuję się komunikacją naukową w relacji ze społeczeństwem. Pamiętam jak 30 lat temu uważaliśmy za bardzo właściwe, żeby po prostu nakazywać słuchania mądrych naukowców. Potem przyszedł moment zwątpienia w tę metodę i doszliśmy do wniosku, że ludzi trzeba zaangażować w proces komunikacji naukowej. Więc zachęcaliśmy ich do jej współtworzenia. Często ludzie zwiedzający instytucje kultury związane z nauką byli twórcami wystaw. Ale potem znowu przyszło zwątpienie i pomyśleliśmy, że to jest niewystarczające, dlatego zaczęliśmy rozmowę o aktywizmie” – powiedział Ken Arnold.
Przyznał on, że po trzydziestu latach, twórcy różnych koncepcji komunikacji naukowej mogą się wstydzić swoich pierwszych kroków w tym obszarze. Dziś bowiem – jego zdaniem – wydaje się oczywiste, że nie można zwyczajnie mówić społeczeństwu „słuchajcie naukowców”. Pandemia doskonale zweryfikowała takie podejście. Ale Ken Arnold uważa też, że nie można odcinać się od historii. Zamiast myślenia, że komunikacja naukowa oparta na „inkluzywności” jest najlepsza, proponuje postawę sojuszniczą.
„Kasowanie historii nie ma sensu. Zamiast mówić: nie ma już miejsca w komunikacji naukowej na przekazywanie ludziom odgórnie i bezdyskusyjnie, jakie są naukowe fakty, powinniśmy szczerze przyznać, że ciągle zdarzają się takie sytuacje, w których nie ma miejsca na dyskusję. Trzeba przyjąć rzeczy takie, jakimi są. Jednocześnie, trzeba ciągle zachęcać do bycia twórcą komunikacji naukowej, no i nie zapominać o inkluzywności. Nowe formy komunikacji naukowej nie powinny przybierać formy inkwizycji. Ja proponuję sojusz wszystkich form” – przekonywał Arnold.
Zgodziła się z nim Katherine Mathieson, dyrektorka Royal Institution of Great Britain i była szefowa British Science Association. Powiedziała, że projekty, które do tej pory prowadziła upewniły ją, że ludzie mają ogromną potrzebę słuchania o niepewności, zwątpieniu i niepowodzeniu, którego doświadczają naukowcy.
„Powinniśmy zrezygnować z hasła 'eureka!' i zastąpić je hasłem: 'O, to dziwne...' Zwątpienie i niepewność torują ścieżkę do nowych odkryć w nauce. Ludzie naprawdę chcą słuchać, z czym na co dzień mierzą się naukowcy. Jakie uczucia im towarzyszą, jakimi wartościami się kierują w życiu. To jest idealny sposób na realizację inkluzywnej ścieżki komunikacji naukowej” – powiedziała Mathieson.(PAP)
Z Londynu: Urszula Kaczorowska
uka/ bar/