W niedzielę mija 35 lat od dnia, gdy do kin trafił "Amator" Krzysztofa Kieślowskiego. Pierwowzorem bohatera był pracownik cukrowni, filmowiec amator Franciszek Dzida, kanwą scenariusza - jego wspomnienia spisane na prośbę Kieślowskiego.
W latach 70. w Polsce istniało blisko sto Amatorskich Klubów Filmowych, zrzeszających pasjonatów nieprofesjonalnego kręcenia filmów. Reżyser Krzysztof Kieślowski, który z działalnością klubów zetknął się jeszcze przed egzaminami do szkoły filmowej, chętnie bywał na organizowanych przez kluby imprezach – jako juror albo widz.
"Wtedy, w drugiej połowie lat 70. bardzo nas podniecało oglądanie filmów amatorskich. Podobały nam się, bo było w nich wiele autentyzmu i bezpretensjonalności. A my chcieliśmy wtedy być jak najbliżej zwykłego życia" – mówiła reżyserka Agnieszka Holland, cytowana przez Stanisława Zawiślańskiego w książce "Ważne, żeby iść".
W 1977 roku na przeglądzie filmów amatorskich w Krakowie Kieślowskiemu spodobał się obraz „Nietutejsza” Franciszka Dzidy - pracownika cukrowni w Chybiu, twórcy AKF „Klaps”. Dzida w wywiadzie zamieszczonym na portalu gazetacodzienna.pl wspominał: „Zaprosiłem go do Chybia. Przyjechał raz, drugi... Był zafascynowany cukrownią i jej pracownikami, których połączyła wspólna pasja - film. Kieślowski poprosił mnie, żebym to wszystko opisał w formie pamiętnika”.
Po zakończeniu zdjęć – niezadowolony z pierwotnego zakończenia - reżyser zdecydował się na dodanie jeszcze jednej sceny. „Nakręciliśmy jedną z najważniejszych i najpiękniejszych scen w powojennej polskiej kinematografii. Powoli odwracałem na siebie kamerę, naciskałem wyłącznik i w tak wycelowany w siebie obiektyw zaczynałem opowiadać jeszcze raz swoje życie” – wspominał Jerzy Stuhr w książce „O Kieślowskim: refleksje, wspomnienia, opinie”.
Wspomnienia Dzidy stały się kanwą scenariusza „Amatora”, a filmowiec z Chybia pierwowzorem głównego bohatera. Fabuła filmu koncentrowała się na Filipie Moszu, zaopatrzeniowcu w prowincjonalnej fabryce. Bohater kupuje amatorską kamerę, aby uwieczniać nowo narodzoną córkę. Gdy władze firmy dowiadują się o zakupie – proponują Moszowi nakręcenie filmu o jubileuszu fabryki. Obraz zdobywa wyróżnienie na festiwalu filmów amatorskich, a w bohaterze budzi się pasja filmowca.
Kieślowski pisał scenariusz z myślą, iż główną rolę zagra Jerzy Stuhr. Panowie współpracowali już razem przy filmie „Spokój” z 1976 roku. W międzyczasie aktor zagrał w obrazie Feliksa Falka „Wodzirej”, którego bohater – Lutek Danielak był dalece różny od głównej postaci w „Amatorze”.
„Ileż on się nabiedził, nastawał, aby widz w jak najkrótszym czasie zapomniał, iż ma do czynienia z Wodzirejem, i uwierzył, że to dobry człowiek, ten Filip Mosz. Od takich drobiazgów jak zmiana twarzy – wąsy, po ułożenie całej pierwszej sekwencji filmu, w której to bohaterowi rodzi się dziecko i on tego dziecka pragnie i żonę mocno kocha – moc zabiegów dla tak zwanego +ocieplenia postaci+. To był wielki prezent scenarzysty, reżysera dla aktora, wiara Krzyśka w moje możliwości” – podkreślał Jerzy Stuhr w swojej książce „Sercowa choroba”.
Reżyserowi zależało na autentyzmie obrazu. Oprócz zawodowych aktorów przed kamerą znalazło się wielu amatorów i ludzi ze świata filmu m.in. dziennikarz telewizyjny Andrzej Jurga, reżyser i ówczesny prezes ogólnopolskiej Rady Dyskusyjnych Klubów Filmowych Krzysztof Zanussi, czy Tadeusz Sobolewski – wówczas krytyk „Filmu”.
Po zakończeniu zdjęć – niezadowolony z pierwotnego zakończenia - reżyser zdecydował się na dodanie jeszcze jednej sceny. „Nakręciliśmy jedną z najważniejszych i najpiękniejszych scen w powojennej polskiej kinematografii. Powoli odwracałem na siebie kamerę, naciskałem wyłącznik i w tak wycelowany w siebie obiektyw zaczynałem opowiadać jeszcze raz swoje życie” – wspominał Jerzy Stuhr w książce „O Kieślowskim: refleksje, wspomnienia, opinie”.
Zanim film trafił do szerokiej publiczności, odbyło się kilka projekcji na przeglądach filmowych. W sierpniu film został wysłany na Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Moskwie. „Przed ogłoszeniem wyników, podszedł do nas ówczesny szef naszej kinematografii i powiedział, że film Kieślowskiego dostanie nagrodę ponieważ jak zdradził mu radziecki juror, jest to dobra... socjalistyczna komedia obyczajowa” – wspominała dziennikarka Maria Malatyńska.
„Amatorowi” w Moskwie przyznano główną nagrodę festiwalu: Złoty Medal oraz nagrodę krytyków FIPRESCI. We wrześniu film Kieślowskiego zdobył Grand Prix „Złote Lwy” na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdańsku. Nagroda za najlepszą kreację aktorską powędrowała do Jerzego Stuhra. Specjalny przedpremierowy pokaz „Amatora” odbył się 29 września 1979 roku w Chybiu. Film na ekrany kin trafił 16 listopada.
Głosy krytyki były podzielone: niektórzy recenzenci porównywali „Amatora” z klasykami kina, inni twierdzili, iż jest to „nobilitacja przeciętności”. Adam Horoszczak na łamach miesięcznika „Kino” oceniał: „Charakter Filipa, jego mentalność, emocjonalizm i język […] wydaje się być generatorem przeźroczystego, prozatorskiego stylu +Amatora+, co nie wyklucza oczywiście ani wieloznacznego sensu całej struktury, ani swoistej poezji odnalezionej w +szarej codzienności+, w serdecznym i ciepłym stosunku autora do ludzi”.
Według danych przedstawionych na łamach „Kina”, do czerwca 1980 roku film obejrzało blisko 430 tys. widzów. Obraz prezentowano wielokrotnie na międzynarodowych festiwalach filmowych, gdzie zdobył, m.in. nagrodę Międzynarodowego Jury Ewangelickiego Interfilm w Berlinie Zachodnim czy Złotego Hugona w Chicago.
Po latach i międzynarodowych sukcesach późniejszych filmów Krzysztofa Kieślowskiego, „Amator” nadal jest doceniany przez krytykę. „To film wart szczególnego polecenia widzom, którzy nie znają Kieślowskiego z okresu komunistycznego. +Amator+ nie atakuje tamtej rzeczywistości tak gwałtownie jak młodsi koledzy Kieślowskiego spod znaku +kina moralnego niepokoju+. Robi to z finezją i inteligencją, wyrażając prawdy uniwersalne” - podkreślał Krzysztof Demidowicz w recenzji z 2003 roku zamieszczonej w miesięczniku „Film”.
Mimo zmian w rzeczywistości i technologii jakie zaszły przez ostatnie 35 lat – symbolika filmu pozostaje trwała. „Gdy w 1979 roku Filip Mosz kierował na siebie obiektyw, oznaczało to parę rzeczy: że narodził się w nim artysta, że polskie kino powinno zwrócić się w stronę jednostek, że kino zawsze jest filtrowane przez indywidualną wrażliwość. Gdyby skierował dziś, oznaczałoby to dokładnie to samo” – ocenia Michał Walkiewicz, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl.(PAP)
tpo/ ls/ par/