Zrobiliśmy dokument o Alexandrze McQueenie, bo silnie przemówiło do nas, że wyglądał zwyczajnie, a był niezwykły. Był jednocześnie wielkim projektantem i zwykłym facetem - mówią PAP Ian Bonhote i Peter Ettedgui, reżyserzy „McQueena”. Film od piątku można oglądać w kinach.
PAP: Zrobiliście film dokumentalny o Alexandrze McQueenie. Rozmawialiście z jego współpracownikami, członkami rodziny. Dochodzicie też powodów jego samobójczej śmierci. Co was do niego przyciągnęło, dlaczego postanowiliście zrobić o nim film?
Peter Ettedgui: Przede wszystkim to nie była kwestia jednego elementu. Na to, kim był i co stworzył, złożyło się wiele rzeczy - skąd pochodził, jak został wychowany, jaką miał osobowość. Mógł się parać różnymi rzeczami - rzeźbą, muzyką, fotografią. Tak się stało, że zajął się modą.
Alexander McQueen, czyli właściwie Lee McQueen, był zdolny oddać siebie samego przez modę, umiał także zrobić z tego niezły biznes. Choć żył pod dużą presją, pozostał prawdziwy, zachował swoją odrębność i unikalność. Nam wyjątkowe wydało się całe jego życie, które zakończyło się zdecydowanie zbyt szybko. Żył krótko, ale pomimo tego udało mu się osiągnąć kilkukrotnie więcej, niż większość ludzi kiedykolwiek będzie w stanie.
Ian Bonhote: Lee zaczął pracować u progu dwudziestki. W wieku 22 lat ukończył szkołę St. Martins. Wtedy zaczął być identyfikowany z marką Alexander McQueen. Myślę, że to było za dużo dla jednej osoby. Jeśli przychodzisz znikąd, nie masz nic, i zaczynasz coś budować od podstaw, to cały się w to angażujesz. Jesteś gotowy, by za umrzeć za idee. Ludzie zapominają, że od 22. do 40. roku życia Lee pracował 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Ciągle myślał o swoich projektach, ciągle nad nimi pracował. Wszystko, co robił Lee, składało się na Alexandra McQueena.
Wiele już powiedziano o Alexandrze McQueenie, ale we wszystkich książkach i programach o nim brakło jednak jednego elementu, który mamy nadzieję znalazł się w naszym filmie. Sądzę, że aby zrozumieć Lee, trzeba dostrzec w nim zarówno zwykłego mężczyznę, jak i wielkiego projektanta. Nikt inny nie mógł stworzyć marki Alexander McQueen, ona powstała dzięki jego wrażliwości, osobistym doświadczeniom i temu, jak Lee-outsider widział świat.
PAP: Należy traktować McQueena bardziej jako projektanta czy może performera?
Ian Bonhote: Ludzie nie rozumieją, że niektórzy twórcy traktują projektowanie jako okazję do oddania własnych emocji. McQueenowi nie zależało tylko na pięknych ciuchach, dlatego tak dużą uwagę poświęcał pokazom. Dopiero show eksponowały to, co Lee naprawdę chciał powiedzieć. Prawdziwym sensem jego pracy było opowiadanie historii. Był jak ci filmowcy, którym nie wystarcza pokazanie dzieła. Chciał się spotykać z publicznością; bo tylko tak nawiązywał relacje.
Peter Ettedgui: McQueen gdy projektował, to jakby przygotowywał kostiumy filmowe czy teatralne. Odzież stanowiła jedynie element pokazu. Prócz samych strojów równie ważna była muzyka, scenografia, oświetlenie. Jego pokazy były niezwykle teatralne, dopiero wszystkie te elementy tworzyły niezwykłą całość. W filmie wykorzystaliśmy archiwalne nagrania z prac nad kolejnymi kolekcjami, przygotowań do pokazów i samych show. Chcieliśmy podkreślić, jak ważna dla niego była cała ta scenografia.
PAP: To było dla was ważne, aby pokazać McQueena nie tylko jako projektanta, ikonę mody, ale też zwykłego faceta - zżytego z matką syna, zakochanego geja, obecnego brata?
Peter Ettedgui: Lee był normalnym gościem, który nigdy nie poddał się presji świata mody. Zmieniał się, oczywiście, bo przecież schudł, poddał się liposukcji, nawet w pewnym momencie zaczął nosić piękne garnitury Comme Des Garçons zamiast dżinsów i sportowej bluzy, ale wciąż pozostał tym samym facetem. To właśnie ten kontrast - człowieka, który wygląda zwyczajnie, a jest tak bardzo niezwykły - tak silnie do nas przemówił. Chcieliśmy pokazać te dwa elementy pozostające ze sobą w lekkim konflikcie.
Ian Bonhote: Kiedy przebywasz długo w jakimś środowisku, to ono zaczyna być głównym punktem odniesienia. Ludzie z branży stają się twoimi przyjaciółmi, choć niektórzy tylko dlatego, że odniosłeś sukces. Myślę, że właśnie z tego powodu Lee tak często uciekał do rodziny. Jego bliscy byli dla niego bardzo ważni, nieustannie do nich wracał. Mogli nie rozumieć tego, co robił, ale nie przestali go kochać. Chcieliśmy pokazać Lee, który funkcjonował między tymi dwoma światami - domem i zwyczajnością a modą.
PAP: Czy waszym zdaniem gdyby Lee żył, to wciąż zajmowałby się modą?
Ian Bonhote: Myślę, że wciąż chciałby robić rzeczy z pasji. Wiemy, że chciał studiować sztuki piękne na Slade School of Fine Art i że interesował się kręceniem filmów. Te rzeczy też go pasjonowały. Jednocześnie nie umiem wyobrazić sobie Lee, który żegna się z modą, bo był z nią przecież blisko związany. Ubrania pozwalały mu wyrażać siebie.
Peter Ettedgui: W pewnym sensie Lee w pełni zrealizował dzieło swojego życia. Cały swój czas poświęcał pracy, wszystko inne odłożył na bok. Myślę, że kiedy tworzył "Plato’s Atlantis", swoją ostatnią kolekcję, wiedział, że to jego ostatnia wypowiedź. Jeden z jego przyjaciół określił zresztą tę kolekcję jako nieskończoną, inny zaś stwierdził, że to jego requiem, pożegnanie.
PAP: Myślicie, że swoimi projektami chciał szokować?
Peter Ettedgui: To zależy od momentu kariery. Na pewno wszystkie jego projekty były po to, żeby wzbudzać emocje. Lee chciał szokować ludzi, bo czuł, że świat mody jest na tyle pyszny, że ignoruje wszystko poza nim samym, i nie ma nic do powiedzenia na temat wyobraźni, emocji, cierpienia. Alexander chciał to zmieniać; dawać ludziom inspirację. Tworzył piękne stroje, ale ich piękno było okrutne, dzikie, pierwotne. Myślę, że "Savage Beauty", "Okrutne piękno", tytuł poświęconej mu wystawy w nowojorskiej MoMA, to najlepsze określenie jego prac.
Jedną z osób blisko zaprzyjaźnionych z McQueenem była Plum Sykes, asystentka kontrowersyjnej brytyjskiej stylistki Isabelli Blow. Lee projektował dla Sykes suknię ślubną. Oczekiwała typowego projektu z charakterystycznymi, mcqueenowskimi cięciami. Lee stwierdził, że ślub to w końcu najromantyczniejszy dzień w życiu, i stworzył dla niej typową suknię ślubną. Kochał takie delikatne projekty tak mocno jak te, które szokowały.
Lee przenosił na projekty wszystko to, co mu się przydarzało i co działo się w świecie. W strojach zapisywał siebie; była w nich jego radość, smutek, ból. Jego projekty były pełne szczerości. Początkowo nie tworzył rzeczy do noszenia, bo zupełnie nie interesowało go to, co pójdzie w sklepach. Dopiero kiedy zaczął pracować dla konkretnych marek i w grę weszły pieniądze, musiał zacząć myśleć o seriach przeznaczonych do sprzedaży. Z powodzeniem udawało mu się łączyć te dwie rzeczy: sztukę i komercję. Na tym też polegał jego geniusz: na umiejętności łączenia szczerych i autentycznych wypowiedzi z zarabianiem pieniędzy.
PAP: Co zmienił w modzie Alexander McQueen?
Ian Bonhote: Alexander McQueen wszedł na scenę w podobnym czasie, co John Galliano. To był szczególny moment. Przed nimi moda była oparta raczej na rzemiośle, potem stała się wielkomilionowym biznesem. Projektanci byli twarzami marek, które stały się wielkimi korporacjami, wyławiającymi zdolnych i kreatywnych, i nastawionymi na sprzedaż. Rzemiosło równało się marce, teraz marka to logo. Żyjemy w globalnej wiosce, projekty muszą docierać do ludzi różnych kultur, nie tylko wysublimowanych Paryżan czy Rzymian.
McQueen nie myślał o modzie w perspektywie gromadzenia pieniędzy, nie bał się ich utraty. Był pewny siebie i wiedział, że robi świetne rzeczy. Nie musiał zaspokajać oczekiwań, nie miał niczego do stracenia. Jego wizja była na przekór wszystkiemu i wszystkim, ale nigdy nie porzucił swojego pomysłu. Zanim ludzie go dostrzegli minęło kilka lat, ale kiedy tak się stało, świat mody zakochał się w nim do szaleństwa. Lee się nikomu ani niczemu nie poddał, to świat musiał dostosować się do niego. Wniósł szereg tematów, z których inni wcześniej tylko nieśmiale korzystali - np. Gianni Versace. To McQueenowi zawdzięczamy próby mówienia w świecie mody o różnych społecznościach i kulturach, problemach kobiet, relacjach międzyludzkich, seksualności.
Peter Ettedgui: Ja mogę powiedzieć tylko tyle, że nie sądzę, aby kiedykolwiek jakiś projektant zdołał zainspirować mnie tak, jak Alexander McQueen.
"McQueen", film o Alexandrze McQueenie, brytyjskim projektancie mody - kontrowersyjnym, prowokacyjnym i odważnym - od piątku można oglądać w kinach.
Rozmawiała Martyna Olasz (PAP)
oma/ agz/