W świetlicy ośrodka szkoleniowego w Audley End w Wielkiej Brytanii na wiszącej na ścianie mapie Polski wypisano słowa „Wywalcz Jej wolność lub zgiń”. Było to motto i przesłanie wszystkich tych, którzy zdecydowali się zostawić wygodne życie z dala od dramatów okupowanej ojczyzny i rzucili się w wir walki, w której mogli tylko zwyciężyć albo zginąć.
Cichociemni, bo to o nich mowa, znakomicie wyszkoleni komandosi, stanowili nie tylko elitę polskiej dywersji, ale już za życia tworzyli legendę, której blask promienieje do dzisiaj. I to im Kacper Śledziński poświęca swoją pracę.
„Do służby w okupowanym kraju zgłosiło się dwa tysiące sześciuset trzynastu ochotników. Szkolenie prowadzone zgodnie z najwyższymi standardami Special Operations Executive i brytyjskich oddziałów commando skończyło sześciuset sześciu elewów. Do skoku zakwalifikowano pięciuset siedemdziesięciu dziewięciu. Między 15 lutego 1941 a 26 grudnia 1944 r. odbyły się osiemdziesiąt dwa loty. Zrzucono trzystu czterdziestu czterech spadochroniarzy. W tym zdecydowaną większość żołnierzy. Było ich trzystu szesnastu” – przytacza liczby autor. Opisując historie tych niezwykłych ludzi, Kacper Śledziński skupia się głównie na losach ośmiu z nich. Alfred Paczkowski, Maciej Kalenkiewicz, Bohdan Piątkowski, Jan Piwnik, Eugeniusz Kaszyński, Ryszard Nuszkiewicz, Henryk Januszkiewicz i Adolf Pilch – to bohaterowie, których dokonania mogłyby posłużyć za scenariusze do sensacyjnych filmów z okresu II wojny światowej.
Sama idea walki dywersyjnej i sabotażu na terenach okupowanej przez Niemców Europy, która w konsekwencji doprowadziła do powstań na tych ziemiach, zrodziła się w kręgach brytyjskich. Potrzebę takiej walki dostrzegał wyraźnie sam Churchill i to za sprawą jego gabinetu powstało Special Operations Executive (Kierownictwo Operacji Specjalnych). Na jego czele stanął minister Hugh Dalton, który miał usłyszeć od premiera: „A teraz niech pan podpali Europę”. Tak zaczęło się szkolenie polskich cichociemnych oraz komandosów innych narodowości, których zadaniem było wylądowanie w okupowanym kraju w celu podjęcia akcji dywersyjnych i sabotażowych.
Autor barwnie opisuje pierwsze szkolenia, które odbywały się w zamku Inverlochy Castle. To tam przyszli komandosi nabywali wiedzę o materiałach wybuchowych, minerstwie, podnosili umiejętności strzeleckie i ćwiczyli kondycję fizyczną. Ale główna część książki to przede wszystkim opisy akcji, które przeprowadzali cichociemni. Jak np. operacja „Jacket”, której celem było przewiezienie i zrzucenie na terenie Polski kilku tysięcy papierowych dolarów na potrzeby ruchu oporu. Każda z tych akcji musiała, rzecz jasna, wiązać się z zagrożeniem, o którym autor pisze tak:
„Ryzyko nieustannie towarzyszyło misji cichociemnych, weszło na stałe do bilansu zysków i strat. Należało się więc z nim liczyć, tym bardziej że było bardzo duże. Pytania, czy warto je podejmować, a także gdzie jest granica między rozsądkiem a szaleństwem, nurtowały oficerów +szóstki+, a często utrudniały obiektywne kalkulacje. A ponieważ nigdy nie były ani jedynym, ani najważniejszym czynnikiem podczas rozważania szans operacji, traktowano je niczym złośliwego gza, który owszem, na różne sposoby może zaszkodzić, ale nie musi”.
Co ciekawe, cichociemni należeli do międzynarodowej grupy agentów SOE, których zrzucano na terenie różnych krajów Europy, Afryki i Azji. Jednak naszych bohaterów od ich zagranicznych kolegów odróżniało to, że ich misja nie kończyła się na jednym zadaniu. Cichociemni po skoku na terytorium Polski przechodzili pod komendę Armii Krajowej i byli przydzielani do różnych oddziałów. Sami dobierali sobie ludzi, z którymi wyruszali na akcje, a po wykonaniu zadania pozostawali w ukryciu aż do następnych rozkazów i działań dywersyjnych. Takich, jak chociażby spektakularne i iście filmowe odbicie więźniów z więzienia w Pińsku. Akcją dowodził wówczas Jan Piwnik pseudonim Ponury, legenda akowskiej partyzantki. To dzięki zimnej krwi i wyszkoleniu kilku cichociemnych akcja zakończyła się sukcesem, choć gestapo w odwecie rozstrzelało trzydziestu polskich zakładników.
Kacper Śledziński pisze też o wykonywanych przez cichociemnych wyrokach śmierci, a jednemu z nich, do którego doszło w Krakowie, na ukraińskim nacjonaliście Michale Pankowie, poświęca rozdział pt. „Zamach”: „+Spokojny+ przepuścił kilku przechodniów, spojrzał, czy nie nadjeżdża tramwaj lub samochód, i szybko przeszedł na drugą stronę ulicy. Szedł za celem w odległości kilku kroków, tak by nie stracić go z oczu […]. +Powolny+ wyszarpnął zza paska pistolet, zgodnie z naukami porucznika Aleksandra Ihnatowicza. Ręka powędrowała szybkim, acz płynnym ruchem na wysokość głowy, dwa delikatne pociągnięcia za spust odezwały się echem wystrzałów” –
opisuje decydujące chwile zamachu autor.
Takich barwnych opisów, którym Kacper Śledziński nadaje dynamikę przynależną literaturze przygodowej, jest w „Cichociemnych” sporo więcej. Bowiem wciąż rozpalają oni wyobraźnię, a ich losy składają się na jedną z najchlubniejszych kart dziejów oręża polskiego. Na dodatek połączenie w książce faktów ze znakomicie odmalowanymi portretami jej bohaterów powoduje, że czyta się ją jednym tchem.
Magda Huzarska-Szumiec
Źródło: MHP