O Wilnie można bez końca. Najbardziej znani wilnianie, nawet jeśli się tu nie urodzili, musieli w swojej twórczości literackiej znaleźć miejsce dla „miłego miasta”.
Tak było z Mickiewiczem, ze Słowackim, z Syrokomlą, Kraszewskim, Gałczyńskim, Miłoszem, Venclovą. Cóż dopiero z miejscowymi: Bujnickim, Romainem Gary (Roman Kacew), Konwickim, Żakiewiczem i wielu innymi. Wymieniłem tylko literatów, a przecież o mieście pisali również historycy, filozofowie, dziennikarze. Tropem swych genialnych poprzedników podążył dr Józef Szostakowski, wykładowca wileńskiego Uniwersytetu Pedagogicznego, a nade wszystko jeden z najciekawszych polskojęzycznych poetów współczesnej stolicy Litwy.
Wielokulturowość Wilna także była opisywana z różnych perspektyw. No właśnie, dawna wielokulturowość, czy globalizacja (tak jak dzisiaj zwykliśmy rozumieć ten współczesny termin)? Wydaje się, że to pojęcia dość zbieżne, jednak nic bardziej mylnego, jak przekonywająco dowodzi autor książki. Wielokulturowość była osadzona na mocnym gruncie: ludzie odmiennych języków, religii i obyczajów żyli przez lata i stulecia obok siebie i nie dość, że to im nie przeszkadzało, to ubogacało na co dzień ich życie. Dzieci wychowane w takim tyglu, na Antokolu, Zarzeczu, Zwierzyńcu – dzielnicach Wilna, od początków swej mowy potrafiły porozumiewać się w dwóch, trzech językach. Widok kipy na głowie nie był dla nich nowością, podobnie jak obecność karaimskiej kienesy, tatarskiego meczetu, czy luterańskiej kirchy obok świątyni katolickiej. Globalizacja natomiast jest zjawiskiem bardzo powierzchownym. Owszem, jesteśmy obywatelami świata, dziś tu, jutro tam, wszędzie jednak dominuje symboliczny McDonald. Do tego wszechobecny przekaz internetowy, globalna sieć, powodują, że wiele rzeczy i zjawisk wydaje się podobnych, mocno zunifikowanych, co podobno ma być ich atutem. Wszystko jest poddane komercjalizacji, nawet kultura. Istnieje przekonanie, że niemal wszystko można kupić. Świat z tej perspektywy coraz bardziej zaczyna przypominać chińską podróbkę oryginału. Wielokulturowego oryginału.
Globalizacji może przeciwstawić się regionalizacja. Autor zauważa, że to od nas zależy, czy obronimy swoją lokalną tożsamość. Za starymi kronikarzami Szostakowski powtarza: „Kto w Wilnie nie bywał, ten czudies nie widział”. Tu – paradoks – jedno z zaklęć współczesnego świata – tolerancja, była autentyczna i trwała, tam gdzie wykuwała się przez stulecia i oznaczała prawdziwy pokój między różnoplemiennymi mieszkańcami jednej ojczyzny. Kiedy tolerancja jest tylko hasłem, staje się właśnie zaklęciem, o którym im więcej się mówi i odmienia je przez przypadki, tym mniej jest ona prawdziwa.
W rozprawie Szostakowskiego chciałbym zwrócić uwagę na rozdział, w którym autor opisuje różne warstwy stanowe dawnego Wilna. Można tu odnaleźć ciekawe zestawienia narodowościowe dotyczące wójtów wileńskich. Równie frapujące są zawody rzemieślnicze przytoczone przez autora, wśród których obok kapeluszników, solenników, golarzy i łożowników odnajdziemy np. chirurgów. Nieco dalej odnajdziemy zestawienie dawnych towarzystw kulturalnych, których skład i zainteresowania dobrze oddają życie stolicy Litwy, np. w okresie międzywojennym działał założony w 1921 r. Związek Zawodowy Pracowników Literatury i Prasy Żydowskiej. W 1936 r. organizacja ta liczyła 61 członków. Gdy pamiętamy, że Żydzi stanowili drugą po Polakach nację w Wilnie, nie dziwi prężność, ambicja i dobre zorganizowanie tej grupy. Było Żydowskie Towarzystwo Naukowe, Żydowski Klub Myśli Państwowej, Żydowskie Towarzystwo Historyczno-Etnograficzne, Towarzystwo Popierania Żydowskiej Sztuki Scenicznej i wiele, wiele innych organizacji. Totalitaryzm w wydaniu niemieckim bezpowrotnie zniszczył ten świat. Wystarczy powiedzieć, że z ponad stu synagog po II wojnie światowej ocalała w mieście jedna.
Z obecności rosyjskiej w mieście nad Wilią i Wilenką warto przypomnieć również okres międzywojenny, gdy spora, druga po żydowskiej, diaspora miała zdecydowanie monarchistyczne i antykomunistyczne poglądy.
Na szczególną uwagę w publikacji Szostakowicza zasługuje opisanie i podkreślenie roli takich ludzi jak Józef Montwiłł i Petras Vileišis, Polak i Litwin, obaj filantropi, dobroczyńcy, społecznicy. Montwiłł skutecznie łączący funkcję społecznika i finansisty (dziś byśmy powiedzieli menedżera) w taki sposób wykładał własną filozofię życia: „Ludzie często narzekają, że świat jest względem nich niesprawiedliwy; gdyby jednak dokładnie zestawili to, co sami dobrego uczynili innym i co od innych otrzymali, to na pewno przekonaliby się, że przy ostatecznym obrachunku oni są dłużnikami”. Vileišis zaś, inżynier z zawodu wyznawał taką maksymę: „Należy starać się zdobyć pieniądze, gdyż z ich pomocą można wiele dobrego, jak dla bliźniego, tak też dla Ojczyzny uczynić”. I tak Polak, i Litwin, niemal równolatkowie, urodzeni w połowie XIX w., zmieniali otoczenie wokół siebie, razem budując a nie niszcząc.
Jeśli ktoś nie był jeszcze w Wilnie, po lekturze książki Szostakowskiego może zechcieć się tam wybrać. Kto już był, ten na pewno pragnie do Ostrej Bramy i do klasztoru bazylianów powrócić. Choćby po to, by spróbować poszukać współczesnych tropów wielokulturowego miasta, które długo broniło się przed powszechną… globalizacją.
Adam Hlebowicz
Źródło: MHP