Ludzie w Korei Północnej nie porównują swojego życia z tym, co dzieje się na świecie, nie wiedzą o istnieniu koncepcji praw człowieka - pisze Hyeonseo Lee w książce „Dziewczyna o siedmiu imionach. Uciekłam z Korei Północnej”.
Hyeonseo Lee urodziła się i dorastała w kraju rządzonym przez komunistyczny reżim rodziny Kimów - Korei Północnej. W wieku 17 lat przekroczyła nielegalnie granicę i dostała się do Chin. O realiach życia w Samotnym Królestwie oraz mozolnym procesie odnajdywania się na Zachodzie pisze w książce „Dziewczyna o siedmiu imionach. Uciekłam z Korei Północnej”.
Ze względu na dobrą pozycję społeczną swojej rodziny (tzw. wysoki songbun) żyła w lepszych warunkach i mogła sobie pozwolić na więcej niż jej krajanie. Rodzice Lee ze względu na pracę jej ojca, który był wojskowym, często zmieniali miejsce zamieszkania i przenosili się z bazy do bazy na obszarze całego kraju. Dzięki temu autorka mogła poznać różne części Korei.
W każdym domu Koreańczyków z Północy musiały wisieć portrety „Wielkiego Wodza Kim Il-sung – założyciela państwa i jego ukochanego syna Kim Jong-ila” – podkreśla Koreanka. Do czyszczenia portretów obywatele musieli używać specjalnych szmatek, dostarczonych przez władze, którymi nie można było przecierać niczego innego. Nic nie mogło wisieć ani stać wyżej od portretów, a te musiały zachowywać idealny poziom.
Lata młodości spędziła w Hyesan - stolicy leżącej na północy kraju prowincji Ryanggang. Jak pisze Hyeonseo Lee urok miasta "krył się w bliskości wąskiej rzeki Yalu, od wieków oddzielającej Koreę od Chin". "W kraju izolowanym tak mocno, jak Korea Północna, Hyesan wydawało się miastem wyrosłym na skraju świata” czytamy. Dla jego mieszkańców granica była bramą, przez którą do kraju napływały różnego rodzaju produkty – bardziej lub mniej nielegalne - dzięki czemu Hyesan stało się z jednej strony kwitnącym ośrodkiem handlu, z drugiej centrum przemytu.
Indoktrynacja ideologiczna dzieci zaczynała się już w przedszkolu. "Przedszkolanki czytały nam historie bohaterskich malców walczących z Japończykami, w czasach gdy Korea była kolonią japońską, oraz legendy opisujące dzieciństwo Kim Il-sunga - opowieści o tym, jak nawet w niemowlęctwie cierpiał, by jego lud mógł zaznać szczęścia, jak oddawał jedzenie dzieciom, które były w gorszym niż on położeniu" - wspomina Lee. W wieku 7 lat była świadkiem pierwszej egzekucji. „Często odwoływano lekcje, żeby uczniowie mogli uczestniczyć w takim wydarzeniu. Fabryki wysyłały robotników, by na miejscu pojawił się odpowiednio duży tłum” – opisuje.
W Korei Północnej normą były egzekucje bez procesów, polegające na odczytywaniu ofierze zarzutów, a potem natychmiastowym przeprowadzeniu wyroku. Jeśli wcześniej oskarżony z przerażenia stracił przytomność, władze miały obowiązek przesunąć egzekucję na następny dzień, żeby ofiara do ostatniej chwili nie wiedziała, co się dzieje.
W każdym domu Koreańczyków z Północy musiały wisieć portrety „Wielkiego Wodza Kim Il-sung – założyciela państwa i jego ukochanego syna Kim Jong-ila” – podkreśla Koreanka. Do czyszczenia portretów obywatele musieli używać specjalnych szmatek, dostarczonych przez władze, którymi nie można było przecierać niczego innego. Nic nie mogło wisieć ani stać wyżej od portretów, a te musiały zachowywać idealny poziom.
„Mniej więcej raz w miesiącu do każdego mieszkania w bloku przychodzili urzędnicy i w białych rękawiczkach badali stan portretów. Gdyby zgłosili, że w danym domu portrety nie są czyszczone wystarczająco starannie – raz widzieliśmy nawet, że sprawdzali w świetle latarki, czy kurz został należycie starty z szyby, za którą znajdował się portret – ukarana zostałaby cała rodzina” – wspomina autorka.
Gdy w latach 90. XX wieku w Korei Północnej wybuchła klęska głodu, młoda dziewczyna zaczęła uświadamiać sobie, że wcale nie żyje w „najszczęśliwszym kraju na świecie” oraz że to, co mówią władze odbiega od tego, co widzi na własne oczy.
Gdy miała 15 lat, matka przyniosła do przeczytania list od dalekich znajomych rodziny: „Gdy będziesz czytać te słowa, naszej piątki nie będzie już na świecie. Nie jedliśmy niczego od kilku tygodni. Jesteśmy wycieńczeni, choć ostatnio nasze ciała się rozdęły. Czekamy na śmierć. Marzę tylko to tym, żeby zanim umrę, zjeść kawałek placka kukurydzianego” - pisała autorka listu. Heyonseo Lee była zaskoczona i nie do końca rozumiała, jak to możliwe, że ktoś głodował od tygodni w jednym z najzasobniejszych, jak wtedy sądziła, krajów świata. Nie rozumiała też, dlaczego ostatnim życzeniem tej kobiety był placek kukurydziany – „ciasto biedaków”.
Myśl o przekroczeniu granicy i początkowo tylko kilkudniowej wycieczce do Chin kiełkowała u niej powoli. W wieku 17 lat zrobiła to jednak wbrew woli matki. Nie przypuszczała wtedy, że zanim ponownie zobaczy się ze swoją rodziną, minie dwanaście lat. Nie zdołała zniknąć nie zauważona, a to oznaczało, że nie mogła bezpiecznie wrócić do domu. Hyeonseo została więc w Chinach, opanowała język mandaryński i zaczęła pracować. Dwanaście lat i pięć zmian tożsamości później powróciła na granicę północnokoreańską, aby przewieźć swoją matkę i brata na teren Ambasady Korei Południowej.
„Jednym z głównych powodów zatarcia granicy między oprawcą a ofiarą w Korei Północnej jest brak świadomości istnienia prawa. Aby wiedzieć, że ktoś łamie twoje prawa, albo, że ty łamiesz czyjeś prawa, musisz najpierw wiedzieć, że w ogóle je masz, musisz je znać. Ale ponieważ ludzie w Korei Północnej nie mają informacji na temat innych społeczności, nie porównują swojego życia z tym, co dzieje się na świecie, nie mogą mieć świadomości istnienia koncepcji praw człowieka. Dlatego też większość ucieka z głodu bądź, dlatego że wpadli w kłopoty, a nie, dlatego że pragną wolności” – podsumowuje autorka.
Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka. (PAP)
ksi/ par/