W lutym 1982 roku Ewa Kubasiewicz została skazana na 10 lat więzienia za kolportaż ulotek przeciwko stanowi wojennemu. To jeden z najwyższych, o ile nie najwyższy, wyrok w czasie stanu wojennego. „Zaocznych” wyroków skazujących na KS – to przypadek Zdzisława Najdera i płk. Ryszarda Kuklińskiego – nie liczę, bo oni byli i tak poza zasięgiem wymiaru sprawiedliwości PRL. Owszem Kubasiewicz wyszła z więzienia rok później w ramach amnestii, ale tego przecież nikt się na początku stanu wojennego nie spodziewał. Potem zaangażowała się w Solidarność Walczącą. I o takich właśnie dzielnych dziewczynach jest praca Marty Dzido „Kobiety Solidarności”.
Książka to efekt filmu „Solidarność według kobiet” zrealizowanego przez Dzido wespół z Piotrem Śliwowskim w 2014 roku. Współproducentem tego dokumentu był Instytut Pamięci Narodowej. Film – to w naszych warunkach ciekawostka – był promowany i pokazywany równolegle w Klubach Gazety Polskiej i Klubach Krytyki Politycznej.
Dla mnie odkryciem i książki i filmu jest postać Ewy Ossowskiej. Jeszcze przed Sierpniem wspomagała Wolne Związki Zawodowe. „Byłam taką wolontariuszką. Leszek dawał mi bibułę, którą pod osłoną nocy rozwoziłam w wózku razem z moim rocznym synkiem – wspominała – wiem, że to było niebezpieczne, ale wtedy nie zastanawiałam się nad tym”. W czasie strajku w stoczni od 14 sierpnia, najpierw organizowała dla strajkujących jedzenie, potem była coraz ważniejsza – widać ją było na zdjęciach, m.in. wtedy jak się wykłócała z dyrektorem stoczni Klemensem Gniechem o przywrócenie radiowęzła. Gdy jesienią 1980 roku „Solidarność” walczyła o rejestrację Ossowska była już sekretarką Leszka czyli Wałęsy.
Ale w tej „dojrzałej” instytucji związkowo-polityczno-biurokratycznej coś się omsknęło. Wspominała: „moje życie tak się potoczyło, ze nie zrobiłam matury. I tym też sobie tłumaczyłam, że mnie nie chcieli. Poza tym pojawiły się nowe osoby. Ludzie zaczęli tworzyć grupy: wałęsowcy, walentynowcy. To był mój problem, bo ja nie chciałam się identyfikować z jedną grupą przeciwko drugiej. Weszli ludzie z większą siłą przebicia, mieli bardziej rozsunięte łokcie. Ja się nie chciałam pchać takie jest moje jestestwo. Trzeba było zdecydować. Zarobić pieniądze, kupić dziecku jedzenie. Skończyła się dla mnie solidarność. I ta przez duże, i ta przez małe s”.
Po przełomie roku 1989 całkowicie zapomniana padła ofiarą transformacji i w 1996 roku zdecydowała się na zarobkową emigrację do Włoch. I tam znaleźli ją twórcy filmu.
Ktoś mógłby powiedzieć, że Ewa Ossowska sama usunęła się w cień i dlatego potem nie zrobiła żadnej kariery. I być może nawet jest coś na rzeczy gdyby nie to, że kariery po roku 1989 porobiły nieliczne opozycjonistki z czasów PRL. Autorka zresztą z nimi rozmawia. Wypowiedzi Barbary Labudy, Olgi Krzyżanowskiej czy Zofii Romaszewskiej też są ciekawe. Tym niemniej, tu zgadzam się z Martą Dzido, że kobiety w podziemiu były na ogół od roboty, a nie od brylowania. A po 1989 roku, w nowych, kapitalistycznych realiach – tym bardziej.
Dlatego uważam, że takie książki jak „Szminka na sztandarze” Ewy Kondratowicz, „Podziemie kobiet” Shany Penn, czy praca Marty Dzido są potrzebne. Dlaczego? Bo przywracają naszej coraz bardziej zrytualizowanej pamięci to, co się w niej zatarło. Wiedzę o dzielnych kobietach i ich ważnej roli w podziemiu.
Marta Dzido, "Kobiety Solidarności", Świat Książki, Warszawa 2016.
Michał Kurkiewicz, IPN